Andreas Jonsson od wielu lat ściga się z najlepszymi zawodnikami na świecie. Przez długi czas nie mógł sięgnąć po upragniony medal, choć kilkakrotnie był bardzo blisko, jak chociażby w sezonie 2006, w którym to zajął czwarte miejsce.

 

Zawsze brakowało mu stabilizacji, raz wygrywał z każdym, kolejnym przyjeżdżał na końcu stawki. Wszystko zmieniło się jak w kalejdoskopie w sezonie 2011, a zwłaszcza w drugiej jego połowie, kiedy to popularny AJ wygrał aż trzy z sześciu rund cyklu Grand Prix. W ostatecznej klasyfikacji przegrał jedynie z Gregiem Hancockiem, zdobywając srebrny medal Indywidualnych Mistrzostw Świata. Poprzedni rok nie był już tak udany i Andreas Jonsson ledwo utrzymał się w stawce, zajmując ósmą pozycję. Mimo dosyć słabej postawy w Grand Prix, zarówno w lidze polskiej, jak i szwedzkiej, radził sobie bardzo dobrze. Reprezentując barwy Falubazu Zielona Góra był piątym zawodnikiem Speedway Ekstraligi. W czym więc tkwiła przyczyna jego słabszej dyspozycji w walce z najlepszymi? Na pewno nie w sprzęcie, o który dbali polscy mechanicy – Mirosław Duda oraz Krzysztof Nyga. Reprezentant Trzech Koron podczas tegorocznych derbów Ziemi Lubuskiej zdobył dziewięć „oczek”, które były dobrym przetarciem przed dzisiejszymi zawodami.

 

Gorzowski tor zawsze przynosił AJ-owi szczęście, a zaczęło się to już w 2000 roku, kiedy to zdobył na nim tytuł Indywidualnego Mistrza Świata Juniorów. To właśnie na stadionie imienia Edwarda Jancarza Jonsson zdobył wicemistrzostwo świata w 2011 roku, broniąc się przed zacięcie atakującym Jarosławem Hampelem. Koronacja odbywała się w deszczu, dlatego też ciężko było dostrzec łzy szczęścia w oczach Szweda. Rok później udało mu się awansować tylko do półfinału, w którym musiał uznać wyższość Tomasza Golloba oraz Martina Vaculika. Andreas Jonsson w tym sezonie nie zachwyca, jednakże patrząc na historię, AJ będzie bardzo wymagającym przeciwnikiem, który tanio skóry nie sprzeda.

 

Fot. Jarosław Pabijan

Udostępnij