Jerzy Buczak, fizjoterapeuta polskiej reprezentacji piłki ręcznej i wieloletni współpracownik Stali Gorzów, opowiedział o swoich wrażeniach z Mistrzostw Świata w piłce ręcznej w Katarze.

 

www.stalgorzow.pl: Jakie wrażenia po MŚ w Katarze? Uważa pan, że organizacja była profesjonalna?

 

Jerzy Buczak: To moje trzecie Mistrzostwa Świata, z których przywiozłem medal. Te były troszkę inne od poprzednich. Choćby ze względu na inny klimat, kulturę, religię i obyczaje tutejszej ludności. Architektura potężnych wieżowców, każdy inny, w otoczeniu egzotycznej roślinności, której nie brakowało w tym pustynnym klimacie musiała robić na nas wrażenie.  Mogę powiedzieć, że  przez prawie trzy tygodnie miałem lato w środku zimy. Jeśli chodzi o organizację – mogę  ją  ocenić pod kątem naszej pracy. Nie brakowało nam niczego. Zadbano o najdrobniejsze szczegóły, których często brakowało na poprzednich mistrzostwach. Z mojego punktu widzenia nie można było się do niczego przyczepić. Ogromne pieniądze włożone w organizację mistrzostw spowodowały, że ciężko będzie następnym organizatorom dorównać do Kataru.

 

Jak oceni pan grę naszej reprezentacji?

 

Początek mistrzostw nie był dla nas udany. Jak się później okazało, porażka z Niemcami była takim wypadkiem przy pracy. Każdy następny mecz pokazywał, że wchodzimy na właściwe tory, a te najważniejsze, otwierające nam furtkę do ósemki, czwórki i walkę o brązowy medal, były na najwyższym poziomie. Ta reprezentacje zawsze słynęła z walki do końca, horrorów, które mimo wszystko kibice bardzo lubili, dlatego że często kończyły się happy-endem. Na pewno imponowała obrona, generalnie mieliśmy dobrą bramkę i w mojej ocenie i pewnie w ocenie większości kibiców,  reprezentacja odniosła wielki sukces. Wreszcie przełamaliśmy niemoc wygrywania z takimi potęgami jak Chorwacja czy Hiszpania. Te mistrzostwa wypromowały kilku naszych młodych zawodników, przed którymi rysuje się duża kariera.

 

Czy myśli pan, że motywacja Polaków w meczu z Hiszpanią była poniekąd spowodowana lekką niesprawiedliwością w meczu z Katarem i taką sportową złością? Katar nabawił nas sportowego „kataru”?

 

Myślę, że nie. Bez względu na okoliczności przegranego meczu z Katarem, my zawsze podchodzimy do następnych zawodów skoncentrowani i dużą wolą zwycięstwa, bez względu na to, czy wczoraj wygraliśmy czy przegraliśmy. Nie można powiedzieć, że ciągle wracaliśmy do sytuacji w meczu z Katarem. Każdy, kto oglądał mecz, widział, co się działo na boisku jak również widział, że nie był to w wykonaniu naszej drużyny najlepszy mecz. A ta złość sportowa, o którą pani zapytała, to przecież element każdego zespołu, który chce zwyciężać. My ją również mamy w każdym meczu. Ta złość i determinacja na parkiecie dała nam przecież sukces w postaci trzeciej drużyny na świecie. Katar zdecydowanie nie nabawił nas „kataru”.

 

Jak to wyglądało u Polaków od strony zdrowotnej, bo tym się pan przecież głównie zajmuje? Kontuzja Krzyśka Lijewskiego, która uniemożliwiła mu dalszą grę. Piotr Grabarczyk dość mocno nadwyrężony, o czym głośno się mówiło… Czy gospodarze ułatwiali pracę?

 

Każdy tak długi turniej powoduje, że gromadzą się mikro-urazy, przeciążenia, zmęczenie organizmu, które rodzi w sobie różnego rodzaju dolegliwości. Tutaj dopiero daje się zauważyć, która drużyna jest do takiego maratonu przygotowana fizycznie. Oczywiście często zdarzały się kontuzje zupełnie przypadkowe, wynikające z danej sytuacji na boisku. W końcu przy takiej kontaktowej dyscyplinie, gdzie często walka jest na „śmierć i życie” nie da się wykluczyć urazów. Nas również dopadł ten pech. Oczywiście nasza praca polegała na tym, żeby zminimalizować ich skutki i jak najszybciej doprowadzić zawodnika do gotowości startowej. Czasami jednak było to siłą rzeczy niemożliwe. W przypadku Krzyśka Lijewskiego, który doznał zerwania mięśnia, nie da się szybko wrócić na parkiet. Było też trochę dolegliwości bólowych wynikających z przeciążenia, parę krwiaków, urazów stawu skokowego, które powodowały ból, ale nie uniemożliwiały dalszej gry.

Warunki naszej pracy jakie stworzył nam organizator powodowały, że ten okres powrotu zawodnika na boisko był zdecydowanie szybszy. W hotelu, w którym mieszkaliśmy, każda ekipa miała swój gabinet wyposażony w sprzęt do fizykoterapii i wysokiej jakości dwa łóżka do masażu i terapii manualnej, elektrycznie sterowane i w różnych płaszczyznach łamane. W hotelu mieliśmy do dyspozycji różnego rodzaje sauny i pełną hydroterapię. Zaskoczony byłem tym, co zobaczyłem na halach, w których graliśmy. Pierwszy raz widziałem, żeby w każdej szatni o wymiarach około 200 metrów kwadratowych była sauna, w każdej szatni znajdowało się jacuzzi, mały basen, beczki z zimną wodą, do których wrzucaliśmy jeszcze około 20 kilogramów lodu i zawodnicy po treningach czy meczach wchodzili do nich praktycznie do pasa, regenerując swój organizm. Każda szatnia wyposażona była w ogromną kostkarkę, produkującą kilogramy lodu. Z tym przeważnie na poprzednich mistrzostwach był problem. W szatni zawsze czekały na nas kilogramy owoców, batonów i napojów energetycznych. Mieliśmy w niej dwa łóżka do masażu, a trener do dyspozycji duży ekran, na którym podczas przerwy analizował grę w pierwszej połowy meczu. W czasie treningu czy meczu tuż przy ławkach zawodników były dwie duże lodówki. Jedna z kostkami lodu, a druga z butelkowaną wodą, której nigdy nie brakowało. Warunki, które organizatorzy stwarzali, naprawdę ułatwiały nam pracę, której nie było mało.

 

Czy myśli pan, że sukces w Katarze może jakoś pozytywnie wpłynąć na rozwój piłki ręcznej w Polsce, a może i samym Gorzowie?

 

Na pewno tak. Samo zainteresowanie tą dyscypliną za sprawą sukcesów naszych piłkarzy rośnie z każdym rokiem. Po sukcesie w 2007 roku ta dyscyplina została bardziej przybliżona społeczeństwu, a teraz na pewno w jakiejś formie zostanie jeszcze bardziej spopularyzowana. Niemniej, musi się to poprzeć odpowiednim marketingiem. Trzeba umieć „sprzedać” ten sukces. Jeszcze bardziej zainteresować tą grą dzieci na lekcjach wfu. Fajną formę propagowania piłki ręcznej wśród dzieci podjęli byli kadrowicze. Artur Siódmiak otworzył Akademie Piłki Ręcznej, a Marcin Lijewski organizuje dla dzieci Wakacje z Piłką Ręczna. Daleko nie trzeba też szukać. Znam, na naszym gorzowskim podwórku, dwóch „szaleńców”, którzy dla tej dyscypliny poświęcają pół swojego życia, to ich wielka pasja. Jasiu Szopa i Paweł Cichoń to nazwiska znane w młodzieżowej piłce ręcznej nie tylko w Gorzowie, ale i w Polsce. Myślę, że w momencie, w którym sukces się rodzi, zawsze przekłada się to na popularność. W tym przypadku będzie podobnie. Jest to już dość znana dyscyplina, a teraz powinna zostać jeszcze bardziej rozpropagowana.

 

A śledzi pan rozgrywki ligowe w Gorzowie?

 

Śledzę, aczkolwiek trochę brakuje mi czasu na to, żeby pojawiać się na hali. Czasu akurat na weekendy mam najmniej, ale zawsze mam profesjonalne sprawozdanie od Janka czy Pawła o grze naszych zawodników. Cieszę się, że Stal Gorzów wzięła pod swoje skrzydła piłkę ręczną. Życzę jej, żeby za parę lat ponownie zawitała do Ekstraklasy. Spędziłem przecież z gorzowskim szczypiorniakiem wspaniałe lata w tej najwyższej klasie rozgrywkowej.

Udostępnij