W przyjaznej i miłej atmosferze odbył się emocjonujący turniej jubileuszowy na 15-lecie startów Krzysztofa Kasprzaka. W rozmowie z naszym portalem kapitan MONEYmakesMONEY.pl Stali Gorzów w kilku słowach podsumował swoją dotychczasową karierę, jak równiez niedzielne zawody oraz przygotowania mistrzów Polski do starcia z Fogo Unią Leszno.

 

www.stalgorzow.pl: Jak wspominasz początek swojej przygody z motocyklami i dotychczasową karierę żużlowca?

 

Krzysztof Kasprzak: Zaczęło się w Rawiczu, jak tata startował tam w 1996 roku. Był liderem, dużo punktów robił, a ja miałem trzynaście lat. Dostałem motor, na którym ojciec zrobił mistrza Polski. Pierwsze treningi nie były ciekawe. Inny świat, szybkość. Następnie pojechałem raz spod taśmy z zawodnikami z licencją z Rawicza i wygrałem. Później było już coraz lepiej. Jeździłem w Ostrowie, Świętochłowicach, po czym była decyzja, gdzie zdam licencję. Najlepiej w Lesznie, bo tam przecież mieszkaliśmy. Tam właśnie startowałem przez wiele lat, potem w Tarnowie dwa lata i teraz czuję się super tutaj w Gorzowie. Juniorka była dobra w moim wykonaniu, bo byłem w pięciu finałach mistrzostw świata i to był taki plus dla mnie. Później w końcu zostałem mistrzem. Tak samo w mistrzostwach świata seniorów. Walczyłem o medal, w końcu go mam, ale spełniony nie jestem, bo nie mam mistrza świata, którego mam nadzieję, że zdobędę. Jak to się mówi: minęło jak jeden dzień. Pamiętam, jak zapychałem motocykl taty na jego 15-leciu w Rawiczu. Teraz jest moje 15-lecie i ojciec przyjechał jako mój mechanik. Czas biegnie nieubłaganie i ostatnie 10 lat muszę wykorzystać maksymalnie.

 

Jak podsumujesz niedzielny turniej?

Na początku widać było, że nikt nie odpuszczał. Na nominowane każdy już odłożył przełożenia, żeby się nic nie stało, bo każdy ma ligę i zobowiązania wobec klubu. Pierwsze biegi pokazały jednak, że nie było tak łatwo. Dziękuję wszystkim, którzy mogli przyjechać.

 

Możesz opowiedzieć, dlaczego postanowiłeś zaprosić takich, a nie innych żużlowców do składu swoich Przyjaciół?

 

Damian Baliński miał straszny upadek w Rawiczu. Jeździłem z nim od początku kariery. W sobotę dzwonił trzy razy i mówił: Krzychu, nie złość się. Przyjadę, ale chyba będę zwłoki”. Odpowiedziałem, by odpoczywał. Szkoda, że go nie było. Zastąpił go Daniel Jeleniewski. Z Ogórem (Tomasz Jędrzejak – dop. red.) zawsze się trzymałem, tak samo z Puszakiem (Mariusz Puszakowski – dop. red.). Z Norbim (Norbert Kościuch – dop. red.) chodziłem do szkoły. Marcin Nowak to jest chrześniak taty, mój kuzyn. Jak był mały i odpaliłem kiedyś Simsona to płakał i uciekał, a tutaj ze mną wygrał. Widać, jak to wszystko się zmienia. Nie szarżowaliśmy, ale pokonał mnie czysto i też na silniku taty tak, jak ja. Fajna sprawa, bo bardzo cieszy mnie, gdy wygrywam na silnikach ojca. Tak samo się cieszę, gdy ktoś inny na nich wygrywa.

 

Ile jeszcze lat startów przed tobą? Kolejne piętnaście?

Bardzo bym chciał. Będę jeździł tak długo aż będę zdrowy i będę mógł walczyć, bo nikt nie chce jeździć z tyłu.

 

W niedzielę Stal Gorzów czeka bardzo trudne starcie z Unią Leszno. Jakie nastawienie przed tym pojedynkiem?

 

Coraz lepiej idą przygotowania. Niels ma tą szybkość, co rok temu. Ja ten drugi szybki silnik już odstawiam na Leszno. Bartek, wiadomo, jest szybki. Gapa super. Cyferek też dobrze. Leszno jest akurat w gazie, a tylko Emil wraca po kontuzji. Nie boimy się jednak, bo jesteśmy u siebie i trzeba w końcu wygrywać.

Udostępnij