88. derby lubuskie już w najbliższą niedzielę. Emocje gwarantowane, ciekawy pojedynek przy Śląskiej jest pewny. Zapytaliśmy byłego zawodnika Stali – Ryszarda Franczyszyna, o to, jak derby wyglądały za jego czasów.

 

 – Jest to hasło związane z pewnym ważnym wydarzeniem w Gorzowie czy też w Zielonej Górze. Emocje i presja, ciążąca na zawodnikach, to coś nieodłącznego tym meczom. Każdy z zawodników chce się w jakiś sposób pokazać z dobrej strony. Tak było i jest, i na pewno tak będzie. W tych zawodach każdy chce wygrać, jest to ważne spotkanie. Jak pamiętam ze swojej jazdy to każdy przykładał się do tego spotkania – to były różne zawody – wygrane, przegrane czy remisy…  Ale mam nadzieje, że teraz będzie wygrana! – powiedział popularny „Frankie”.

 

Ostatni występ w pojedynku Stali z Falubazem, pan Ryszard zaliczył w 1994 roku. Od tego czasu minęło już ponad 20 lat, więc z pewnością wiele mogło się zmienić w rozgrywkach między tymi klubami. Jak je postrzega teraz w porównaniu z przeszłymi? – Derby zupełnie się nie różnią od tych, które pamiętam z własnej kariery. Cały czas jestem w tym sporcie i obserwuję to od samego początku mojej kariery. Fakt jest taki, że trochę inaczej to odbierałem, gdy byłem jeszcze młodzieżowcem, nie było może takiej presji, ale w późniejszym czasie jednak to narastało i od tego czasu są te emocje, towarzyszą każdym derbom, tak samo z perspektywy zawodnika, jak i mechanika. Są to na pewno takie zawody, w których wygrana wyjątkowo cieszy – uważa obecny mechanik Adriana Cyfera.

 

Jednak w samym Gorzowie nieco się zmieniło. Od kilku lat przy Śląskiej stoi nowoczesny, zmodernizowany obiekt, a na trybunach mieści się 15000 osób. Czy to robi różnicę? – Na pewno teraz jest więcej kibiców, większy troszeczkę stadion, wcześniej trybuny przecież były tylko te dolne, ale kibiców zawsze było bardzo dużo. Podczas derbów było widać, że ten stadion cały jest wypełniony, w tej chwili zdarza się gdzieś, że jakieś pojedyncze krzesełko się puste znajdzie. Poza tym góra, dół, fajnie, ale nie ma już tego wrażenia, które kiedyś było. Ale to są derby, jest mnóstwo kibiców, którzy z pewnością czekają na ten mecz i myślę, że na pewno przyjdą – skomentował.

 

Dzisiaj derby lubuskie oznaczają ożywienie w całym regionie. Kibice często żyją tymi spotkaniami i zawodnicy czy działacze mogą odczuć to na własnej skórze, bowiem często są zaczepiani i pytani o nadchodzący pojedynek. A jak to było wcześniej? – Trudno mi powiedzieć, czy Gorzów jakoś żyje tym spotkaniem. Przed nim raczej nie przebywam za bardzo wśród kibiców, więc nie wiem czy to jakoś się potęguje. Wiadomo, bardziej skupiam się na swojej pracy – są treningi, jest przygotowanie sprzętu, ale na swoim osiedlu, obserwując ludzi mijających mnie, to da się zauważyć. Każdy się pyta, jak to będzie, jaki wynik padnie, każdy chce, żeby ten mecz wygrać i przede wszystkim ma to być wygrana za „3”. Także ten lekki dreszczyk przed zawodami można zobaczyć, tak samo jak jeździłem dla Stali – powiedział.

 

Że jest to elektryzujące spotkanie, wiedzą kibice nie tylko w tych dwóch lubuskich miastach, ale w całej Polsce, a także na świecie. Fani zjeżdżają się z różnych miejsc, między innymi z Anglii, by zobaczyć wspaniałe widowisko, które często traktuje się wśród żółto-niebieskich fanów jako „świętą wojnę”. A jak to widzą zawodnicy? – Kibice być może tak twierdzą, bo wiadomo, to jednak są derby. Wygrywając ten mecz, można zapomnieć o pozostałych, które nie do końca wyszły, bo najważniejsze, że ten rywal zza miedzy został pokonany, coś w tym jest – uważa Franczyszyn.

 

Kiedyś w barwach Stali zdecydowanie więcej było miejscowych zawodników. Teraz gorzowianie w składzie mają więcej zagranicznych jeźdźców i żużlowców z innych polskich klubów. Czy to umniejsza wadze derbów w mniemaniu zawodników „przyjezdnych”?- Na pewno są one teraz inaczej obierane przez zawodników, bo przecież w drużynie jest teraz tylko dwóch żużlowców z Gorzowa, a reszta to albo zawodnicy zagraniczni, albo przyjezdni z różnych krańców Polski. Nie ma u nich raczej czegoś takiego, że mecz z Falubazem wygrać, to coś wyjątkowego. Mecz wygrany – fajnie, przegrany – spakują się i jadą dalej, zapominają szybko o porażce. W czasach, gdy startowałem jako zawodnik, praktycznie tylko jeden był obcokrajowiec, a reszta naszych, gorzowskich chłopaków i każdy podchodził do tego tak, jakby to rzeczywiście był jednej z najważniejszych meczów w sezonie, dający satysfakcję, bo przecież wygraliśmy z Zieloną Górą. Było jakieś takie małe świętowanie wśród kibiców, zawodników. Spotykaliśmy się po zawodach, omawialiśmy ten mecz i każdy był szczęśliwy, zadowolony. Troszkę to wyglądało, jak rodzina. Teraz – no niestety, inne są czasy, inaczej się na to spogląda. Także na pewno można powiedzieć, że z naszej perspektywy było troszkę inaczej – stwierdził były zawodnik żółto-niebieskich.

 

Jak w swoim wywiadzie wspominał trener Chomski, derby były też wyjątkowo traktowane przez politycznych decydentów miasta. Odbywały się spotkania z drużyną i naciskanie na wygraną. Jak to pamięta pan Ryszard? – Raczej bardziej działo się tak ze sztabem trenerskim i zarządem, rzadko z samymi zawodnikami. Najwyżej presję nakładano, gdy ta „śmietanka” gorzowska zbierała się na trybunach, ale jednak starano się tej presji nie dokładać. Zawodnik i bez tego skoncentrowany jest na meczu i nie trzeba dodatkowej motywacji.  Jak zawodnik siada na motocykl, to chce wygrać, bo to jest natura żużlowca – jedzie się w czterech, ktoś wygra, ktoś musi przegrać, ale zawsze dąży się do jednego. Były naciski, ale nie aż takie straszne – powiedział.

 

A jak Franczyszyn wspomina swoje pierwsze derby? Wystąpił wtedy w 3 biegach i zdobył 2 punkty z bonusem, co nie było jakimś szczególnym osiągnięciem, jednak jak dla debiutanta mogło zadowolić. – Szczerze mówiąc wiem tylko, że to było w 1983 i jakieś 2 może 3 punkty zdobyłem. To był początek mojej kariery i jako junior jakoś szczególnie tego nie odczuwałem jeszcze, że to derby i znaczą coś szczególnego. Dopiero później widziało się różnicę między innymi meczami, a tymi konkretnymi – czy tu w Gorzowie, czy w Zielonej Górze – stwierdził.

 

Gorzowska odsłona derbów nigdy nie była dla Fanczyszyna na tyle szczęśliwa, by udało mu się zdobyć komplet. Jako że rywalizację gorzowsko-zielonogórską uważa za wyjątkową, to czy brak kompletu przed własną publicznością pozostawił niedosyt w jego karierze zawodnika? – Raz udało mi się zdobyć komplet, co prawda nie w Gorzowie, a w Zielonej Górze, co naprawdę dobrze smakowało. W Gorzowie za to było blisko, ale trudno, nie udało się, to jest taki sport, ważne, że ten jeden mecz wyjazdowy się udało – skomentował.

 

Do meczu pozostał tydzień. Czy pan Ryszard widzi już, że zbliżają się derby w Gorzowie? – Im bliżej meczu w Gorzowie, tym bardziej widać, że się będzie coś działo. Mam nadzieję, że Stal wygra – zakończył.

Udostępnij