Młode pokolenie bywalców młyna” stale rośnie w siłę. Co sprawiło, że nasz rozmówca na stałe zagościł na trybunach Stadionu im. Edwarda Jancarza?
– Moja żużlowa historia rozpoczęła się w 2010 roku, gdy wybrałem się na mecz gorzowskiej Stali z Unią Leszno. Początkowo byłem wystraszony, choć tak naprawdę do dziś nie wiem, dlaczego bałem się wybrać na zawody żużlowe. Nadszedł jednak w końcu ten dzień… Od początku atmosfera była fantastyczna! Siedząc na drugim łuku, mogłem podziwiać fanatyczny doping z dawnego młyna z sektora 16. Tamci ludzie, nieważne czy nasi „kolarze” przegrywali czy wygrywali, bawili się przednio.
Wracając do emocji sportowych – jakie były pierwsze odczucia, związane z żużlową rywalizacją?
– Gdy szedłem na swoje pierwsze zawody, nic nie mówiły mi takie nazwiska jak Gollob, Pedersen czy Pawlicki, jeżdżący wtedy w Stali, bądź Hampel, ówczesny kapitan leszczyńskich Byków. Od razu spodobał mi się jednak sam element ścigania. Wiedziałem, że nie jest to jedynie jeżdżenie w kółko, a walka na każdym centymetrze toru oraz niewyobrażalna adrenalina. Nawet na trybunie próbowałem sobie wyobrazić, co odczuwają zawodnicy podjeżdżający pod taśmę!
Najlepsze spotkania to te, które trzymają w napięciu do ostatnich biegów. Co ze swojego pierwszego meczu najlepiej zapamiętał Dorian?
– Najbardziej utkwiła mi w pamięci końcówka tych zawodów: Po 14 biegach jest remis 42:42, wówczas nasz trener Czesław Czernicki do boju posyła Nickiego Pedersena oraz Tomasza Golloba, którzy wygrywają bieg podwójnie i zapewniają triumf w pierwszym meczu sezonu. Pamiętam tę radość kibiców oraz samych zawodników, po jakże emocjonującym pojedynku na „Janczarzu„. Pierwszy mecz zrobił na mnie olbrzymie wrażenie i… od razu pytałem taty, kiedy jest następny. Od tego momentu na stadionie przy Śląskiej opuściłem tylko jedno spotkanie – z gdańskim Wybrzeżem w 2014 roku, z powodów zdrowotnych…
Ściganie w roli gospodarza zawsze dostarcza dużej dawki adrenaliny, jednak nic nie może równać się ze wspieraniem drużyny podczas spotkań wyjazdowych. Co sądzi na ten temat nasz rozmówca?
– O ile mecze na Jancarzu za każdym razem sprawiają, że mam gęsią skórkę, to mecze na wyjeździe ekscytują mnie nawet bardziej. Pamiętam swój pierwszy mecz wyjazdowy, tygodniami próbowałem namówić mamę, żeby pozwoliła mi jechać i ledwo się udało… Zafascynowany po dziś dzień, staram się jeździć tak często, jak tylko się da.
Młodsze pokolenia kibiców z reguły nie zachwycają się już legendami, które święciły swoje triumfy w złotych latach żużla. Kto dziś pretenduje do miana „idola”?
– Podziwiam Nickiego Pedersena. Wiem, iż wielu kibiców „nie trawi” tego zawodnika za jego zachowanie, temperament i wybuchowość, ale mi imponuje, bo nie istnieje dla niego coś takiego, jak stracona pozycja. Jeździ twardo, czasami być może za twardo, ale zna swój cel: zdobycie czwartego tytułu Mistrza Świata i za wszelką cenę dąży do wykonania zadania. Potrafi zacisnąć zęby, nawet gdy ma złamaną rękę, by walczyć o swoje marzenia!
Wracając do Stali Gorzów, która jest najważniejsza, chciałbym życzyć wszystkim kibicom „czarnego sportu” dziewiątego tytułu Mistrza Polski dla Stali! Do zobaczenia na „Jancarzu” – Stal Gorzów: to tradycja, nie moda!
„