W 1997 roku Piotr obchodził swoje 13. urodziny. Dzień ten okazał się dla niego szczególny: 

– Wielkanocne mecze z Unią Leszno to dla nas, z drobnymi wyjątkami, już trochę taka tradycja. Tak też było tego dnia – 31. marca obejrzałem z tatą pierwsze spotkanie Pergo Gorzów. Przez ekran telewizora ciężko jest poczuć wszystkie emocje, ale pamiętam, że pięknie wtedy wygraliśmy i pamiętam nieudaną cieszynkę” naszego Rickardssona… Który, robiąc jaskół, przy okazji przebiegł się po torze i zaliczył upadek. Na szczęście było już po meczu i wszystko było w porządku. W Gorzowie mieszkałem zawsze niedaleko stadionu, od dziecka widywałem kibiców, wracających tłumnie ze stadionu, słyszałem wszystkie treningi, także nie miałem wyboru… Byłem trochę na ten sport skazany (śmiech). 

 

Wspomniany sezon pełen był meczów trzymających w napięciu do ostatniego biegu. Który z nich najbardziej zapadł w pamięci naszemu rozmówcy? 

– Najlepiej pamiętam pierwszy mecz o Drużynowe Mistrzostwo Polski z Jutrzenką Polonią Bydgoszcz w 1997 roku. Był to sezon, w którym zaczęła się moja miłość do żużla i wszystkie mecze na domowym torze oglądałem na żywo. Pierwszą sytuacją, jaka przychodzi mi na myśl, gdy wspominam tamto spotkanie, jest strasznie wyglądający upadek Palucha i Jacka Gomólskiego, spowodowany przez źle wyłamującego motocykl Protasiewicza. Był to początek meczu (2. bieg – przyp. red.) i Gomólski więcej na torze się już nie pojawił. Wtedy jeszcze podchodziłem do tych wszystkich upadków bardzo emocjonalnie, teraz – aż głupio mówić – po iluśtam latach człowiek staje się „przyzwyczajony” do niebezpieczeństwa, brutalności i tego, że zawodnicy po prostu czasami się kiereszują. Wtedy nie było dmuchańców, każde zderzenie z bandą stwarzało jeszcze większe zagrożenie, niż teraz. Dobrze, że dbamy o bezpieczeństwo, bo to w tym sporcie jest najważniejsze. 

 

Oczywiście, feralne zdarzenie nie jest jedynym wspomnieniem z tego spotkania: 

– Do dzisiaj mam ciarki na myśl o walce Rickardssona z Protasiewiczem w jednym z biegów. Kiedy „nasz” Szwed prowadził, na ostatnim kółku wyprzedził go „Pepe„, a ten i tak zdołał wyszarpać zwycięstwo na końcowych metrach. Na trybunach zapanowało jedno, wielkie szaleństwo. Niesamowity był u nas wtedy ten Rickardsson, myślę, że wicemistrzostwo zawdzięczaliśmy w ogromnej mierze jemu. 

 

Czy Szwedzki champion jest w związku z tym największym idolem Piotra? 

– Oprócz Tony’ego, zawsze ogromnie imponował mi Tomasz Gollob. Zresztą we wspomnianym meczu, to on ciągnął wynik Polonii. I to był też pierwszy raz, kiedy stał się w moich oczach kimś więcej, niż jednym z wielu zawodników. Wiem, jak to teraz brzmi, ale ja czułem, że oglądam przyszłego mistrza świata. Tu już nawet nie chodzi o zdobycze punktowe, a o spokój i styl jazdy, który już wtedy mnie zachwycił. Dwa lata później moje przewidywania przecież prawie się sprawdziły! 

 

Mecz z Jutrzenką zakończył się niewielką wygraną Stali, w rewanżu jednak o wiele lepiej spisała się drużyna z Bydgoszczy i to ona zdobyła tytuł Drużynowego Mistrza Polski 1997. Czy, przenosząc się z czasów Pergo Gorzów do współczesnego żużla, obecne spotkania są dla Piotra równie emocjonujące? 

– To oczywiste, że najlepiej wspomina się młode lata. Pod koniec lat 90. byłem młodym, zafascynowanym żużlem chłopakiem i dlatego tamte mecze już zawsze będą dla mnie szczególne. Stali, niezależnie od nazwy, nigdy jednak nie opuszczę – na mecz finałowy w 2014r. zabrałem swojego 8-letniego syna i byłem bardzo szczęśliwy, że mogłem pokazać mu swój ukochany klub w tak pięknym momencie. Od tamtej pory byliśmy razem na kilku meczach i mam nadzieję, że przekażę mu 100% swojej pasji. Sam mam oczywiście kupiony karnet i kibicuję naszej ekipie, by po raz kolejny Stal zasiadła na tronie! 

Swoje zgłoszenia do cyklu „Wspomnienia kibiców” przesyłajcie na adres: k.czulada@stalgorzow.pl

Udostępnij