Skąd wzięła się w życiu Olgi pasja do żużla? 

– Dziadek od zawsze jeździł na mecze do Gorzowa. W domu mieliśmy mnóstwo proporczyków z lat 70., naprawdę dawne czasy. Na początku podstawówki pojechałam z nim i tatą na mecz. To były derby z Falubazem w 2006 roku, zremisowane. Z niesamowitym, kosmicznym Davidem Ruudem, który wręcz pływał i zdobył w bodajże 6 startach prawie komplet punktów. 

 

Czy fascynacja naszej rozmówczyni tym sportem trwa od pierwszego pojawienia się jej na Stadionie im. Edwarda Jancarza? 

– Od razu mi się spodobało, to prawda. Ale wtedy patrzyłam na to wszystko inaczej. Byłam małym dzieckiem, nie myślałam o tym, jak bardzo niebezpieczna jest to zabawa. Pierwszy sygnał, takie brutalne otrzeźwienie, przyszło w 2009 roku przy okazji kontuzji Crumpa. Byłam pełna podziwu, że pomimo oparzeń, przeszczepu skóry, został mistrzem świata. Rok później oglądaliśmy ogromne cierpienie Tomasza Golloba podczas ostatniego GP, gdy w Bydgoszczy odebrał tytuł Indywidualnego Mistrza Świata. Z każdą kolejną taką sytuacją nie tylko coraz bardziej uświadamiałam sobie, jak ciężkim kawałkiem chleba jest żużel, ale i nabierałam coraz większego szacunku do tych odważnych, walczących z bólem zawodników. 

 

Przykre wspomnienia wiążą się także, niestety, ze Stadionem im. Edwarda Jancarza: 

– 13. maja 2012 roku jechaliśmy w derbach z Zieloną Górą. Pełny stadion, gorąca atmosfera… Przed samym meczem na telebimach pokazywany był upadek z rozgrywanego równolegle meczu z Wrocławia. Słyszałam, że zawodnik (Richardson) został przewieziony do szpitala, że ma obrażenia wewnętrzne… Wszyscy wpadli jednak w szał kibicowania. Każdy wie, jakie kuriozalne sceny rozegrały się później i jak przedstawiono kibiców Stali, krzyczących Jedziemy!”, pomimo takiej tragedii. Ja, jak i wielu moich znajomych, nic po prostu nie wiedzieliśmy. Kiedy jeden z siedzących obok mężczyzn, dziś mój dobry znajomy, odbył krótką rozmowę telefoniczną i poinformował nas o tym, co się stało, wszystko przestało się liczyć. Biegi na 5:0 pamiętam, jak przez mgłę. Śmiechem przez łzy była moja reakcja po powrocie do domu, gdy dowiedziałam się, jak pokazano tę sytuację w mediach.

Najbardziej przeżyłam chyba jednak kontuzję Bartka Zmarzlika, również z 2012 roku. Każdego zawodnika powinniśmy oczywiście traktować tak samo, jednak kiedy młody, gorzowski talent doznał tak poważnego złamania, nie tylko mi ciężko było usiedzieć w miejscu. Jesteśmy przecież jedną drużyną!

 

Dlaczego więc tak tragiczne wydarzenia nie zniechęcają kibiców? 

– Sama się nad tym zastanawiałam. Z jednej strony nienawidzę oglądać ludzkiego cierpienia i ogromnie nie pasuje mi wizja kibiców żużlowych w roli widzów igrzysk, podczas których komuś dzieje się krzywda. Adrenalina jest jednak uzależniająca. Motyle w żołądku i szybsze bicie serca przed każdym startem… Czy to nie brzmi jak typowe symptomy miłości?  Bo tylko tak mogę to usprawiedliwić. Tracimy głowę dla niebezpiecznej, ale przepięknej gry. 

Swoje zgłoszenia do cyklu „Wspomnienia kibiców” przesyłajcie na adres: k.czulada@stalgorzow.pl

Udostępnij