www.stalogorzow.pl: Za nami pierwsze cztery kolejki ekstraligi w tym sezonie i na razie wszystko idzie po myśli Stali. Jak pan oceni ten początek?

Stanisław Chomski: – Jeżeli są punkty, to trzeba się cieszyć. Jeden, co prawda, żeśmy stracili. Jak ważny – to się okaże w ogólnym rozrachunku, czy był to aż remis, czy tylko remis. Można się cieszyć z punktów, niemiej dyspozycja zawodników z meczu na mecz jest coraz lepsza i to cieszy, ale do optymalnej jeszcze wciąż trochę brakuje.

 

Kto według pana jest już w tej optymalnej, najlepszej formie, a komu jeszcze czegoś brakuje?

– Myślę, że w optymalnej formie od początku sezonu jest Bartek (Zmarzlik – dop. red.), równo w górę pnie się Przemek (Pawlicki – dop. red.), widać u nich większą stabilizację. Troszkę wahań jest u Krzysztofa (Kasprzaka – dop. red.), ale w porównaniu do zeszłego sezonu, to nie pozostaje nic innego, tylko się cieszyć. A pozostali zawodnicy… może nie są daleko, ale jeszcze, jeszcze brakuje trochę do stabilizacji formy. A tak naprawdę nie chodzi o formę, bo forma jest u biegaczy. Nazwałbym to dyspozycją sportowo-sprzętową, daleka od oczekiwań u Michaela Jepsena Jensena.

 

A jaka jest atmosfera w drużynie? Czy team-spirit łatwiej jest budować przy zwycięstwach?

– Jeżeli są zwycięstwa, to wiadomo, że jest fajnie, jednak to też nie jest „łatwy chleb”. Choćby w przypadku takiego meczu, jak w Lesznie, gdzie niektórzy zawodnicy byli rozczarowani, że nie jadą w biegach nominowanych, gdzie wymagała tego taktyka… Mowa oczywiście o Nielsie Kristianie Iversenie, który później, po rozmowie ze mną, przyjął to i zrozumiał, dlaczego tak musiało być. Kolejna trudna sytuacja – w meczu z Toruniem, który poszedł łatwiej niż wszyscy oczekiwali, też miałem problem, ponieważ praktycznie poza Michaelem Jepsenem Jensenem i Adrianem Cyferem, wszyscy zawodnicy nadawali się do jazdy w biegach nominowanych. Tu również nie wszyscy byli zadowoleni, więc to nie tak, że zwycięstwa nie tworzą żadnych problemów. Żużel to sport indywidualny. Wygrywa drużyna, ale jeżeli zawodnik nie jedzie, to nie zdobywa punktów, a to oznacza, że nie zarabia.

 

Właśnie, a jak sobie radzić z takim zawodnikiem, który jest niezadowolony z tego, że nie mógł pojechać w biegu nominowanym?

– Trzeba dużo rozmawiać. Oczywiście na początek określić pewne zasady, ale zdarza się, że one legną w gruzy wtedy, gdy wymagać będzie tego taktyka. Przeprowadzamy rozmowy między mną i zawodnikami, podczas których próbuję im uświadomić, że obojętnie jakie zasady przyjmiemy, to ja będę miał ostatni głos. Muszą też wiedzieć, że w przypadku meczów „lżejszej rangi” w trakcie ich trwania, muszą wiedzieć, co od nich jest oczekiwane. Czy będę doliczać bonusy do dorobku, czy nie, do tego trzeba wszystko dopasować do regulaminu, żeby takiego zawodnika puścić, który nominalnie ma mniej punktów, ale z bonusami ma więcej niż inni. Taka sytuacja była ostatnio, że Przemek Pawlicki miał 8 punktów i bonusy, czyli mniej nominalnie od Nielsa Kristiana Iversena, który pojechał, mimo że to Przemek bardziej przysłużył się drużynie. Są to dylematy, które trzeba rozwiązywać, by utrzymać zgodę w drużynie. Taką świadomością, skąd biorą się decyzje, buduje się dobrą atmosferę.

 

Od początku sezonu ustawił pan pary Iversen-Jensen, Pawlicki-Zagar i Kasprzak z juniorem. Jak to według pana się sprawdza i czy funkcjonuje jak powinno?

– Jeżeli mecze są wygrywane, to funkcjonuje. Pewne, delikatne roszady są, ale dużych rewolucji raczej nie będzie.

 

Kibice podczas ostatniego meczu w jednym z biegów mieli okazję zobaczyć jak lekko sobie poprzeszkadzali Pawlicki i Zagar. Czy to była jakaś poważniejsza scysja później, czy raczej zawodnicy nie mieli do siebie pretensji?

– Każdy zwraca na pewne detale uwagę. To jest sport, w którym sytuacje zmieniają się błyskawicznie i diametralnie. Były ścieżki, w których trzeba było jechać i czasami miejsca nie starczało na dwóch zawodników. Z góry mogło to tak wyglądać, że sobie przeszkadzali, ale nie miało to odniesienia późniejszego w parku maszyn na jakieś negatywne emocje czy zachowania. Każdy chce walczyć o punkty, a jeśli pojawia się możliwość wyprzedzenia rywala, to nie patrzy się na nic, tylko stara się go minąć.

 

Przed nami mecz derbowy. Jak będzie pan przygotowywał drużynę do spotkania i czy ciąży – a jeśli tak, to jak sobie z nią radzić – dodatkowa presja na zawodnikach?

– Takie pytania to właśnie dodatkowe wywieranie presji na zawodnikach. Oni są przyzwyczajeni do takich spotkań – spotkań derbowych. Ekstremalnie ważnych nie tylko dla pozycji w tabeli, ale tzw. „panowania” w lubuskiem danej drużyny i zawodnicy czują, nawet ci nie będący stąd, dodatkowy smaczek takich spotkań. Nie raz spotykałem się z zawodnikami, którzy jeździli w innych klubach i też mieli derby, czy to pomorza, czy małopolski, ale te derby w porównaniu z lubuskimi mają o wiele większą wagę, większą otoczkę i odbiór społeczny w tym regionie. To udziela się zawodnikom, ale myślę, że są na tyle doświadczeni, że dadzą sobie radę. Mają tyle startów, że trudno będzie ich zebrać na jednym treningu, jednak to jest mecz wyjazdowy i przygotowanie polega bardziej na ustaleniach taktycznych i treningu mentalnym, bo jeśli chodzi o warunki torowe, to tylko możemy przewidywać i niekoniecznie trafić.

 

Myśli pan, że to będzie trudne spotkanie? Biorąc pod uwagę, że w Zielonej Górze obecnie brakuje dwóch liderów – Jarosława Hampela i Piotra Protasiewicza, których wykluczają kontuzje?

– Nie dzielny skóry na niedźwiedziu. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby ta dwójka wystartowała, a przynajmniej jeden z nich na pewno pojedzie.

 

A po derbach domowy pojedynek z Rybnikiem – drużyną, która zaskakuje

– O tym spotkaniu dopiero będziemy myśleli po derbach. Zawsze powtarzam, że chcemy wygrywać wszędzie i zawsze, ale nie możemy lekceważyć nikogo. Sami widzieliśmy jak szło nam z Grudziądzem, który był teoretycznie słabszy, a jak z teoretycznie mocnym Toruniem. To właśnie jest urok żużla, że do końca nikt nie jest w stanie powiedzieć, jak będzie wyglądało kolejne spotkanie.

Udostępnij