Maćku, skąd u Ciebie miłość do speedwaya? Kiedy po raz pierwszy pojawiłeś się przy ulicy Śląskiej?

– Niestety, nie będę oryginalny i jak to zazwyczaj bywa na mój pierwszy żużel zabrał mnie tata. Myślę, że mógł być to rok 1991. Nie odrosłem jeszcze dobrze od ziemi, ale co nieco pamiętam. Nie mam tu na myśli oczywiście tego przeciwko komu jeździła Stal, ani jakim wynikiem zakończył się mecz. Pamiętam za to, że przed wejściem na stadion dostałem od ojca plastikowy daszek na głowę (ochrona przed żużlowymi odłamkami), zapas gumy Turbo i paczkę (łuskanego) słonecznika. Pamiętam „żużlowy” zapach, wszechobecną grillowaną kiełbasę, ryk motocykli, piknikowy klimat i okrzyki zagrzewające zawodników do walki. W sumie niewiele się zmieniło.

 

Czy podczas Twojej kibicowskiej przygody zapadły Ci w pamięć jakieś szczególne momenty, który miały miejsce na „Jancarzu”?

– Takich chwil oczywiście są dziesiątki… Można by wspominać je godzinami. Przytoczę może sytuację, która sprawiła, że udało mi się miłość do tego sportu zaszczepić zatwardziałym kibicom piłki nożnej ze Szczecina. W lipcu 2011 roku do Gorzowa zawitał Finał Drużynowego Pucharu Świata. Pamiętam, że bardzo czekałem na to wydarzenie i postanowiłem zabrać na stadion mojego kolegę ze stolicy województwa zachodniopomorskiego. Nie było w nim specjalnie dużo entuzjazmu, raczej uległ moim namowom. Ostatecznie na sektorze zameldowałem się z nim i jego 80-letnim ojcem. Stadion pękał w szwach. Biało-czerwone trybuny robiły duże wrażenie. Jak wszyscy pamiętamy, nasi reprezentanci weszli w ten finał słabo. Pierwsze dwie serie startów nie zapowiadały niczego dobrego. Przełomowy okazał się pamiętny 9 bieg, w którym Tomasz Gollob, jak przystało na kapitana dał sygnał do walki. Nasi reprezentanci podnieśli się z kolan i w pięknym stylu zapewnili sobie trzecie Mistrzostwo Świata z rzędu. Zawody były pasjonujące i ciężko wyobrazić mi sobie lepszy sposób na zaszczepienie żużlowej „choroby” komuś spoza żużlowego miasta. Od tamtej pory mój kolega wraz z TATĄ zalicza wszystkie większe żużlowe imprezy, z Derbami i Grand Prix na Stadionie Narodowym włącznie.

 

Każdy miłośnik czarnego sportu ma swojego idola, sportowca, któremu szczerze kibicuje i przygląda się. Jak jest w Twoim przypadku? Masz jakieś szczególnie wspomnienie związane ze swoim żużlowym bohaterem?

– Ja może trochę przewrotnie, ale nigdy nie miałem idoli. Oczywiście są zawodnicy, których ceniłem i cenię bardziej niż innych. W młodości bardzo podobała mi się zadziorność i profesjonalizm Jasona Crumpa. Zawsze zagorzale kibicowałem indywidualnym poczynaniom Tomasza Golloba. Jednak są też tacy zawodnicy jak Magnus Zetterström, Jonas Kylmäkorpi czy Peter Karlsson, który zawsze wzbudzali we mnie pozytywne emocje i mimo, że zazwyczaj nie grali oni pierwszych skrzypiec to kibicowałem im bez względu na przynależność klubową. Obecnie liczę na to, że nadciąga era wychowanków Stali i na fali sukcesu Bartka wyrośnie nam świetna, młoda drużyna.

 

Co według Ciebie oznacza bycie kibicem?

– Może zabrzmi to patetycznie, ale dla mnie bycie kibicem musi być związane z miejscem pochodzenia i lokalnym patriotyzmem. Nikomu nie bronię, ale nie rozumiem, gdy ktoś nazywa się kibicem FC Barcelony czy Arsenalu, a urodził i wychował się w Polsce. Wartością nadrzędną jest wsparcie dla drużyny bez względu na wynik sportowy.

 

 

Jak na co dzień pokazujesz przywiązanie do swojego ukochanego klubu?

 – Nie czuję potrzeby afiszowania się. Kibicowanie traktuję bardzo osobiście. Obecność na stadionie przy Śląskiej oraz podążanie za Stalą po Polsce wydaje mi się wystarczającą formą promowania drużyny.

Udostępnij