Wiele osób na początku nie wierzy, że byłoby w stanie zainteresować się żużlem – dopiero wizyta na stadionie zmienia ich nastawienie. Jak było w Pańskim przypadku? 

-Zawsze byłem ignorantem w temacie czarnego sportu. Wręcz irytowało mnie, gdy skacząc po kanałach trafiałem na jakąś relację z meczu żużlowego. Myślałem wówczas – „o co w tym wszystkim chodzi? Przecież tylko bez sensu jeżdżą w kółko, jakoś jeszcze dziwnie do tego poskładani“. Jedynym nazwiskiem, które kojarzyłem z tym sportem było oczywiście nazwisko Tomka Golloba, a kilka razy jeszcze gdzieś słyszałem o Crumpie, Hampelu czy Holcie. Ponadto mieszkając w Szczecinie, nie miałem dostępu do jakiegoś bezpośredniego bodźca, który popchnąłby mnie w stronę tego sportu.  

Kiedy zmienił Pan zdanie na temat speedway’a? 

Przełom nastąpił w sezonie 2015. Pamiętam, że robiliśmy w sobotę imprezę dla klientów firmy, w której wówczas pracowałem. Mieliśmy zaplanowany nocleg w Gorzowie. Dyrektor firmy – Krzysiek – zaproponował, żeby na drugi dzień zwieńczyć weekend na wyjeździe meczem żużlowym. Jako osoba, która lubi próbować różnych nowych rzeczy, zgodziłem się od razu. 

Pierwszym meczem, który przyszło mi zobaczyć był ten z GKM Grudziądz. Pamiętam jak dziś słoneczną pogodę i tę charakterystyczną atmosferę przed wejściem na stadion. Tłum ludzi w barwach ulubionego klubu robi zawsze wrażenie. Najbardziej jednak utkwiło mi w pamięci to, jak już po wejściu na stadion idąc wzdłuż dolnej trybuny, usłyszałem z bliska próbne starty realizowane właśnie przez gospodarzy. Dreszcz, który przeszedł wówczas przez plecy zwiastował, że oto będę świadkiem czegoś niezwykłego. Kolega na prędce przedstawił mi podstawowe zasady i zasiadłem na górnej trybunie, przy wejściu w pierwszy łuk, gotowy do obejrzenia widowiska. Było to 28.06.2015 roku 

Można powiedzieć, że była to miłość od pierwszego wejrzenia? 

Pokochałem ten sport od pierwszego obejrzanego biegu. W żużlu jest wszystko, czego jako facet oczekuję od sportu: począwszy od zaciętej rywalizacji, nierzadko na granicy ryzyka, na „udźwiękowieniu“ i charakterystycznym zapachu kończąc. Na dodatek wszystko to osadzone jest w szeroko pojętej motoryzacji, a z tym zawsze było mi po drodze. Mecz z GKM-em zakończył się wysokim zwycięstwem Stali, zatem mój pierwszy raz okazał się bardzo udany. Pamiętam, jak wracając do domu byłem ciągle pod ogromnym wrażeniem tego, co widziałem i słyszałem. 

Stałem się kibicem Stali Gorzów. Opowiedzenie się niejako po stronie konkretnej drużyny dostarcza zupełnie nowych wrażeń i emocji. Jest się wówczas w pełni kibicem – wspólnie świętuje się zwycięstwa, razem też przeżywa porażki. Ma się również poczucie przynależności do fantastycznej społeczności. Zawsze oblegane trybuny, oprawy kibicowskie, wspólne śpiewanie hymnu Stali – to naprawdę robi wielkie wrażenie. Prawdziwie unikatowym i naprawdę niesamowitym w społeczności Stalowców jest to, że mimo naprawdę czarnej” serii z ubiegłorocznego sezonu, kibice pozostali wierni klubowi i nadal tłumnie odwiedzali mecze. Zawsze razem! 

Na co dzień nie mieszka Pan w Gorzowie. Stadion im. Edwarda Jancarza odwiedzają wprawdzie tłumnie kibice spoza naszego miasta, jednak regularne pokonywanie takiej odległości może być nieco kłopotliwe. Jak udaje się Panu godzić wyjazdy z obowiązkami? 

-Od czasu meczu z GKM-em jestem w Gorzowie na każdym meczu ligowym i każdym Grand Prix. Choć mieszkam w Szczecinie i nie zawsze jest łatwo spiąć wszystko logistycznie, to jednak mecz żużlowy jest priorytetem. Doszło do tego, że wszelkie wyjazdy, urlopy i inne wydarzenia planuję tak, by nie kolidowały z kalendarzem Speedway’a. Najpierw musi być terminarz, dopiero w luki pomiędzy zawodami upycham resztę spraw. Ale żużel nie kończy się na Gorzowie. Moi znajomi, w tym rodowici Gorzowianie, od lat interesujący się żużlem, są zdziwieni, jak w tak krótkim czasie, można stać się takim „fanatykiem“ czarnego sportu. Nie przepuszczę żadnej relacji w TV, żadnemu artykułowi w internecie ani żadnej innej okazji by zgłębić swoją wiedzę na temat tego sportu. Wyjazdy na wszystkie GP odbywające się w Polsce stały się obowiązkiem, a na tym nie poprzestanę. Jestem również gorącym orędownikiem żużla.  

Czyli Stal Gorzów może pochwalić się dzięki Panu nieco szerszym gronem kibiców? 

-Od swojego debiutu sprowadziłem na stadion sporą grupę przyjaciół i znajomych, z których część również złapała bakcyla. Największą fanką poza mną jest moja 7-letnia córka, która towarzyszy mi na niemal każdych zawodach, a jeśli nie może być, to zawsze dopytuje – kto wygrał, jak pojechał Zmarzlik, itd. Na mecze przychodzimy stosownie wyposażeni – koszulki, szalik, czapka z rogami – to niezbędne atrybuty. Córka do tego stopnia kibicuje Stali, że swój piękny piórnik ze znanym motywem z bajki Disney’a zastąpiła piórnikiem Stali Gorzów. To naprawdę fajne uczucie wychowywać kolejne pokolenie, które podziela pasję rodzica. 

Czy chciałby Pan na zakończenie podsumować ponad rok swojej pasji i miłości do czarnego sportu? 

Podsumowując – dziękuję Krzyśkowi za otwarcie mi oczu na zupełnie nowy świat. Dziękuję Stali Gorzów jako całości – za to, że jest, za to, że walczy, że ma oddany sztab pracowników wokół siebie, w tym bardzo sprawnych marketingowców. I jestem dumny z tego, że mogę być częścią jednej z najwierniejszych i największych społeczności kibicowskich w polskim sporcie. Do zobaczenia na stadionie! 

 

 

Udostępnij