Zacznijmy od początku – dlaczego Stal Gorzów? 

-Jestem lokalną patriotką. Zawsze byłam cichym kibicem Stali, jak każdej innej gorzowskiej drużyny. Nie pojawiałam się jednak na naszym pięknym stadionie, szczerze mówiąc – nie znałam nawet nazwisk zawodników poza Zmarzlikiem i – kiedyś – Gollobem. Nie będę wspominać nawet o mojej znajomości reguł i przepisów, zresztą – jako dumna blondynka – do niedawna wciąż miałam problemy z zasadami przyznawania punktów bonusowych. Zawsze jednak życzyłam tej drużynie sukcesów, pochodzi w końcu z mojego miasta! 

Co więc zmotywowało Panią do prawdziwego rozpoczęcia swej kibicowskiej przygody? 

-W 2012 roku, kiedy Stal miała całkiem dobry sezon i awansowała do finału, bardzo dużo się o tym mówiło. Pracuję z dziećmi i doszło do tego, że połowa chłopców w grupie na zajęciach rysowała motory żużlowe! Chwyciła mnie ta atmosfera, pewnego dnia wróciłam do domu i oznajmiłam mężowi, że chciałabym iść na najbliższy mecz finałowy. Mąż zrobił się nieco podejrzliwy, po dłuższej rozmowie ze mną doszedł jednak do wniosku, że to kolejne z moich dziwactw i chyba nie traktował mnie zbyt poważnie. Jak by nie było – stawiliśmy się na finale z Unią Tarnów. Grzegorz z szalikiem w ręce, ja – w żółtej koszulce, z trąbką i farbkami na twarzy. Z perspektywy czasu widzę, że moje zachowanie mogło wydawać się niepokojące (śmiech). 

Przy tak entuzjastycznym podejściu nie mogło chyba być mowy o jakimkolwiek zawodzie? 

-Oczywiście! Niesamowicie mi się podobało, poczułam się jak w ogromnej rodzinie! To było jak wielki festyn, z trąbkami, krzykami, śpiewami, prawdziwy wulkan energii. Pamiętam, że byłam niesamowicie szczęśliwa po wygranym meczu i nie rozumiałam niedosytu męża i tych wszystkich ludzi, mówiących, że to za mało. Przecież wygraliśmy, czego więcej mogli chcieć? Byliśmy tak blisko do zdobycia mistrzostwa!… 

Dopiero tydzień później zrozumiałam, o co im chodziło. Dotarła też wtedy do mnie ważna prawda o czarnym sporcie. 

Jaka? 

To nie tylko bezsensowne i bezmyślne ściganie się i jazda w kółko. Na ten sport składają się godziny przemyśleń, szukania rozwiązań zarówno sprzętowych jak i taktycznych, godziny ciężkich treningów i dbania o dietę. Zaczęłam widzieć więcej i prawdziwie doceniać ludzi, którzy wykonują zawód żużlowca. Przeprowadziłam na ten temat wiele ciekawych rozmów ze swoim mężem, który w końcu traktuje mnie jak pełnoprawnego kibica! Cieszę się, że mamy dzięki temu kolejny temat do wspólnych rozmów i okazję do spędzania razem czasu w nietypowy sposób.

Wybiera się Pani na najbliższy finał? To będzie już chyba trzeci w Pani kibicowskiej karierze? 

-Pytanie retoryczne! Byłam na finale z Unią Tarnów, Unią Leszno, czas na GetWell Toruń! Chyba przynoszę naszej drużynie szczęście (śmiech). Bilety mam już kupione, pełen ekwipunek – łącznie z farbkami, żółtą koszulką i trąbką – gotowy. Widzimy się na stadionie! 

Udostępnij