Nie pochodzi pan z Gorzowa. Dlaczego akurat Stal?

-Urodziłem się – uwaga – w Lesznie, od dziecka mieszkałem w Poznaniu. Do dziś uczę się na Uniwersytecie Adama Mickiewicza i pracuję właśnie w tym mieście. Zawsze miałem słabość do motorów, kilka razy byłem na zawodach motocrossowych i nadal uważam ten sport za jeden z najbardziej niesamowitych na świecie. Właśnie dzięki zainteresowaniu motocrossem narodził się w mojej głowie pomysł obejrzenia na żywo meczu żużlowego.

Dlaczego Stal Gorzów? Moja dziewczyna pochodzi właśnie z Gorzowa. Sama nie jest szczególną fanką ścigania, jednak wyjazd do Gorzowa był doskonałą okazją, by na własnej skórze przekonać się, czym to się je.

Na własnej skórze?

-Dosłownie! Gdy wszedłem na stadion przy Śląskiej i usłyszałem warkot motorów, momentalnie dostałem gęsiej skórki. Motocross jest ciekawy, ale adrenalina skacze dopiero, gdy masz swojego faworyta. Tak samo jest z żużlem. Nastawiłem się na kibicowanie Stali, czytałem wcześniej o historii klubu. To było w roku 2010, drużyna wciąż czekała na kolejne mistrzostwo Polski. Porwała mnie ta atmosfera. Poza tym, w Gorzowie jeździł wtedy Tomasz Gollob, który, jak się dowiedziałem, swoją przygodę z motorami zaczynał właśnie od motocrossu. To pokazało mi, jak bliskie są sobie te sporty.

W tym sezonie w Poznaniu swoje mecze rozgrywała wrocławska drużyna. Czy skorzystał pan z możliwości oglądania żużla w swoim mieście?

-Oczywiście! To było coś niezwykłego. Oczywiście wolałbym kibicować klubowi z Poznania, każdy jednak wie jak to wygląda. Byłem na kilku meczach w Poznaniu, większość niedziel spędziłem jednak w Gorzowie.

Myśli pan, że fakt występowania ekstraligowej drużyny w tym mieście przyczynił się do promowania czarnego sportu?

-Zdecydowanie. Mam znajomych, którzy od lat są zapalonymi kibicami piłki nożnej. Na mecz ze Stalą Gorzów troje z nich wybrało się razem ze mną. Byli nastawieni bardzo sceptycznie, mówili o żużlu jako o bezcelowym jeżdżeniu w kółko. Irytuje mnie, gdy ktoś mówi, że żużel to sport niszowy, niewymagający sprawności fizycznej, opierający się jedynie na maszynach. Postanowiłem zmienić ich opinię.

Udało się?

-Jeszcze jak! Na ostatnie urodziny dostałem od nich bilet na gorzowskie GP. Byli razem ze mną na derbach i finale ligi. Tylko jednemu z nich, Arkowi, nie odpowiadało niebezpieczeństwo, wiążące się z każdym okrążeniem. Stwierdził, że to „nie na jego nerwy” (śmiech). Faktycznie- żużel to sport, który się kocha albo nienawidzi. I ja niestety kilka razy byłem bliski tego drugiego…

Z powodu niebezpiecznych sytuacji?

-Tak. W czarnym sporcie ogromny procent sukcesu stanowi szczęście. Jeśli się je ma, zdobywa się szczyty. Gdy go zabraknie, spada się na dno. Widziałem na żywo upadek Darcy’ego Warda i bardzo mną to wstrząsnęło. Krystian Rempała, Lee Richardson – to wszystko jest dla nas wciąż świeże i pokazuje, że jeszcze długa droga przed nami, żeby uczynić nasze tory bezpieczniejszymi. Wierzę jednak, że odpowiednie osoby ciężko nad tym pracują i takie sytuacje nie będą już nam zakłócać naszych sportowych świąt.

 

Udostępnij