Większość naszych rozmówców zainteresowała się żużlem ze względu na rodzinną tradycję lub znajomych. Jak to było u ciebie? 

-Szczerze mówiąc, zacząłem chodzić na mecze z rodzicami i bratem nie ze względu na jakiś wielki fanatyzm ze strony mamy czy taty. Po prostu – na wyjście do kina dla 4 osób czy wakacje nad morzem rzadko było nas stać, a dzięki zakładowi mamy bilety na Jancarza” mieliśmy chyba po 20 złotych. To było kilka lat temu, gdy kończyłem gimnazjum. Taki był powód naszej pierwszej wizyty na stadionie, czysta ciekawość i przystępne ceny. Później już nic nie mogło przeszkodzić mi w zdobyciu biletów. 

Klasyczna „miłość od pierwszego wejrzenia”? 

-Słyszałem o tym wiele razy. Żeby było jasne – zawsze podobał mi się żużel, czasami oglądałem mecze w telewizji, ale raczej tak, jak się ogląda Formułę 1 – byle leciało. Raz na jakiś czas zerknąłem na wynik, sprawdziłem tabelę na jakimś portalu… Do końca nie znałem jednak nawet składu. Teraz można obudzić mnie o 3 w nocy i wyrecytuję go bez wahania (śmiech).  

Zabrzmię banalnie, bo to zdanie przewija się zawsze w tego typu opowieściach, jednak żeby poczuć żużel, trzeba zobaczyć go na własne oczy. Żadna technologia telewizyjna nie odda w pełni napięcia na trybunach, nie mówiąc o zapachu czy dźwięku. Na naszym stadionie tradycją stało się wystawanie przy kratce nad parkiem maszyn i podglądanie zawodników – dzięki temu możemy zobaczyć przygotowania i prace nad maszynami. W telewizji wszystko jest wyselekcjonowane, tu widzimy wszystko tak, jak to wygląda naprawdę.  

Czyli nie śledzisz już raczej przekazów telewizyjnych z meczów żużlowych? 

-Teraz, gdy mieszkam w Krakowie, nie mam innego wyjścia – została mi kablówka (śmiech). Jasne, że śledzę, nie są takie złe – szczególnie wywiady w trakcie meczu zawsze są bardzo emocjonujące. Staram się jednak przyjeżdżać do Gorzowa tak często, jak mogę. Jestem obecny na każdym ważniejszym spotkaniu

Masz jakieś specjalne wspomnienie, do którego lubisz powracać? 

-Zdecydowanie mecz z Tarnowem w lipcu 2012 roku. Młyn wtedy protestował, Stal przegrywała po drugiej serii już dziesięcioma punktami… I nagle nasza para Kasprzak – Zmarzlik triumfowała 5-1 zaczynając serię zwycięstw, które poprowadziły nas do wygranej 49-41. Pod kątem sportowym – rewelacja. Ale tego, co działo się na trybunach, nie sposób jest opisać. Zwykle doping ma swoje ognisko w młynie. Wtedy, gdy młyn był cicho, cały stadion był jednym wielkim ogniskiem krzyku. Do dziś mam ciarki na samo wspomnienie. 

Co ciekawe, skład Stali w tamtym meczu był niemal identyczny z tegorocznym. Jedynie zamiast Tomasza Golloba jeździ u nas obecnie Przemek Pawlicki – reszta drużyny była taka sama w 2012 i 2016 roku. Niesamowite, prawda? 

Jakie są twoje nadzieje na przyszły sezon? 

-Pomijając oczywiście to, że życzę naszemu klubowi kolejnego złota… to chciałbym częściej mieć możliwość oglądania spotkań na żywo (śmiech).

Udostępnij