Kolejna odsłona naszego cyklu to rozmowa z Klaudią, wybranką Seweryna Gryszki. Klaudia jest studentką ochrony środowiska na Zachodniopomorskim Uniwersytecie Technologiczny. Z pochodzenia jest Szczecinianką i tam też pracuje jako kelnerka. Od trzech lat jest wegetarianką i, jak sama przyznaje, wciągnęła w to Seweryna.

 

Jak poznaliście się z Sewerynem? Zaiskrzyło od razu, czy stopniowo pojawiało się coś więcej?

– Gdy się poznaliśmy, byłam w pierwszej klasie liceum, Seweryn w drugiej. Było to sześć lat temu. Tak naprawdę on kolegował się z moja przyjaciółką, która była z nim w równoległej klasie i gdzieś tam on zawsze był, ale poznaliśmy się w listopadzie albo grudniu. Siedzieliśmy na ławce razem z moją przyjaciółką. Obierałam sobie mandarynkę i wstałam do śmietnika, żeby wyrzucić obierki. A Seweryn zaczął się śmiać, bo śmietnik miałam zaraz obok ławki. No i tak się poznaliśmy. Później bywaliśmy na wspólnych imprezach, często ze sobą przebywaliśmy i wtedy zaprosił mnie na swoje urodziny, chociaż wcale tak dobrze się nie znaliśmy jeszcze wtedy. Po tych urodzinach był spacer… drugi spacer… Ale ja byłam jeszcze młoda, nie do końca wiedziałam, czy chcę się wiązać, czy nie… Więc zostaliśmy przyjaciółmi. Przez dwa lata spędzaliśmy ze sobą sporo czasu, a później poszłam na studia, on na swoje, rzadziej się widywaliśmy. A w zeszłym roku jakoś tak się złożyło, że nasze drogi się połączyły (śmiech).

 

Ile jesteście ze sobą?

– Od około roku.

 

Kiedy dowiedziałaś się, że Twój partner uprawia sport?

– Na samym początku. Sam fakt, że chodziliśmy do szkoły sportowej, a Seweryn był na profilu piłki ręcznej mówił sam za siebie. Zawsze jak były jakieś mecze, to cała szkoła chodziła, kibicowaliśmy.

 

Jak wygląda życie z zawodowym sportowcem? Opowiedz trochę o tym, jak wygląda Wasz wspólny zwykły dzień, jak jest przed meczami?

– Teraz to jest trochę skomplikowane, bo ostatnio zaopiekowaliśmy się szczeniakiem, więc jest trudniej. Ogólnie o zwykłym dniu można powiedzieć, że Seweryn uprawia dużo sportu, chodzi na siłownię, choć nie zawsze jest to możliwe, bo również studiuje. Zazwyczaj jest tak, że ja rano jadę na uczelnię, on wstaje i albo jedzie na swoją uczelnię, choć nie zawsze musi, albo idzie na siłownię, wraca do domu, zrobi obiad, trochę ogarnie… I tak się wymieniamy właściwie, bo jak ja wracam do domu, to on wychodzi na trening, więc widzimy się tylko porankami i wieczorami. A przed meczem jest w pewien sposób specyficznie, bo wiadomo, trzeba się wyspać, trochę inaczej podchodzi się do dnia, ale u nas chyba nie ma wielkiego spięcia. Seweryn jest ogólnie wyluzowany, on wie, że jest dobry, że zawsze da radę (śmiech). Ważne jest, żeby wypoczął, trzeba wszystko przygotować, ale nie jest to nic szczególnego.

 

Co jest najtrudniejszego, a co najłatwiejszego w byciu partnerką zawodnika niejednokrotnie znanego w Polsce i na świecie?

– Najtrudniejszy chyba jest ten czas, którego brakuje, żeby wygenerować dla siebie nawzajem, bo tak jak mówię, często się mijamy. Zwłaszcza, że ja weekendy mam wolne od uczelni, ale pracuję, Seweryn ma wyjazdy. Najłatwiejsze? Chyba to, że możemy pogodzić sport, bo ja też lubię, jestem też bardzo aktywna, więc potrafimy to razem pogodzić.

 

Znany zawodnik, to i fanki. Pojawia się zazdrość? Jak sobie z nią radzić?

– Coraz częściej (śmiech). Wcześniej tego aż tak bardzo nie było, w sumie pojawiło się dopiero, kiedy zaczął dojeżdżać do Gorzowa. Chyba też dlatego, że nie o wszystkim mi mówi (śmiech). Dopiero jak mamy jakieś spięcie, to się przyznaje, że ktoś tam do niego pisze! (śmiech) Ale ogólnie ja mu ufam, on ufa mi, a taka zazdrość jest czasem zdrowa. Na razie jest bezpiecznie! (śmiech)

 

Gdybyś miała opisać Seweryna w jednym słowie, to jakie by ono było i dlaczego? A w jednym zdaniu?

– Zawsze mówię na niego, że jest cudowny. A w jednym zdaniu? Jest taki trochę chodzący w chmurach, rozmarzony. Ale oprócz tego jest bardzo dojrzały jak na swój wiek, chociaż chwilami również roztrzepany (śmiech).

 

Życie sportowca to również zmiany klubów i wyjazdy. Nie zawsze kobiety decydują się na jeżdżenie za swoją miłością przy każdej zmianie klubu – Wy oboje na tę chwilę mieszkacie w Szczecinie, ale co by było, gdyby Seweryn jednak zdecydował się zamieszkać w Gorzowie lub gdyby zmienił kiedyś klub na odleglejszy od Szczecina?

– Już niejednokrotnie rozmawialiśmy na ten temat, przed samą decyzją o grze w Gorzowie, zawsze podkreślałam, że dla mnie to nie będzie problem. Ja bardzo lubię podróżować i nie łączę się szczególnie z miejscem, bardziej może z ludźmi. Dla mnie nie byłby to problem, pojechać z nim.

 

Sama podkreślasz, że macie mało czasu, bo Seweryn musi pojechać na trening, wrócić – jak sobie z tym radzicie?

– To jest najgorsze, strasznie trudne. Jak jadę z nim na mecz, czy czasem jak przyjeżdżam do Gorzowa w czasie jego treningu, to sobie wyobrażam, że on musi tę trasę pokonać dwa razy dziennie sam, a jeszcze jest ciemno, warunki pogodowe są, jakie są i zawsze się o niego boję. Jest coraz trudniej, szczerze mówiąc. Na początku to było takie „A dobra, do Gorzowa to niewielki kawałek, godzinka jazdy”… Ale teraz, jak się okazało, że mając trening na 17.00, musi wyjechać już o 14.00 bo korki, bo coś jeszcze innego, to w praktyce wyszło, że pół dnia mu ucieka na dojazdy. Jest trudno, ale staramy się wspierać się nawzajem.

 

Jesteś jedną z tych dziewczyn, które lubią bywać na meczach swoich partnerów czy raczej nie przepadasz za sportem i nie do końca interesuje Cię, jak wygląda to w wykonaniu Twojego chłopaka?

– Tak, bardzo! Ja się strasznie denerwuję, jak on gra, ale bardzo lubię go oglądać, tak samo zresztą, jak moja rodzina, z którą staram się przyjeżdżać, żeby również on czuł, że jesteśmy i go wspieramy.

 

Opowiedz, co czujesz gdy oglądasz Seweryna na parkiecie. Duma, radość, zdenerwowanie, może pojawia się strach i obawa o zdrowie? Jak to u Ciebie wygląda?

– Obawa o zdrowie też, szczególnie ostatnio, bo z Malborka wrócił z nosem spuchniętym, a z treningu ze skręconą kostką… Ale za to on to bagatelizuje, zupełnie się tym nie przejmuje i mnie też uspokaja. Dopóki się nic złego nie stanie, to jest okej. Oczywiście, pojawia się też duma i radość. On wie, że jest dobry, nie jest w tej kwestii zupełnie skromny (śmiech), więc ja tym bardziej jestem z niego bardzo dumna, bo on kocha to, co robi, a to też jest ważne w życiu, żeby być szczęśliwym. Tak samo jego rodzice czy moja rodzina – wszyscy jesteśmy z niego dumni i wspieramy go w tym, co robi.

 

Wiadomo, że zawodnicy, przechodząc z klubu do klubu, utożsamiają się z barwami i miastem, w którym grają. Jak to bywa w Twoim przypadku? Kibicujesz drużynie, w której startuje akurat Twój mężczyzna, czy masz swój ulubiony klub, a skupiasz się bardziej na kibicowaniu samemu chłopakowi?

– Seweryn bardziej poświęca się meczom niż treningom i przez to, że w Gorzowie często jeszcze siedzi na ławce, to widzę, jak on cierpi i mnie też to boli, więc nie mogę się do końca skupić na kibicowaniu całej drużynie. Ale tak czy siak, oboje utożsamiamy się z klubem, Seweryn przynosi mi jakieś gadżety z logiem klubu, z czego na pewno się cieszę. Stal to część jego życia, ale dla mnie najbardziej liczy się to, czy on jest zadowolony, bo jak jest, to ja też jestem.

 

A może Ty również uprawiasz jakiś sport? Jeśli tak, to jaki?

– Staram się chodzić na siłownię, fitness, biegać, ale dla zdrowia bardziej niż wyczynowo.

 

Co według Ciebie może być pasjonujące w sporcie, który uprawia Twój chłopak?

– Najfajniejsze jest to, że tam cały czas się coś dzieje. Bo w piłce nożnej dla porównania, patrzy się, jak oni biegają za tą piłką, może jedna bramka wpadnie albo i nie, a tutaj cały czas jest jednak akcja, mecz jest przez to ciekawy. Fajne jest to, że jest to sport kontaktowy. A dla mnie przede wszystkim to, że to Seweryn gra (śmiech).

 

Jesteś jedną z osób, które najbardziej znają Seweryna. Ma jakieś swoje rytuały przedmeczowe, jakieś nietypowe zwyczaje?

– Przed meczem Seweryn zawsze podkreśla, że nie może się najadać, żeby nie zjeść za dużo, bo to warunkuje późniejsze samopoczucie. Właściwie… to on jedzie na mecz tak, jakby jechał na trening. Tylko tyle, że ja pewnie panikuję, bo to jest mecz, musisz być przygotowany, staram mu się zawsze wyprasować koszulkę, dbam, żeby wszystko miał czyste, a on mi tylko powtarza, że mam przestać i dać sobie spokój. Dlatego nie ma jakiejś szczególnej różnicy przed meczem, a przed treningiem.

 

Czy pasja Twojego partnera przyciągnęła Cię do niego czy raczej stanowiła jakąś przeszkodę?

– Na pewno nie stanowiło to żadnej przeszkody! Chyba raczej też działało na plus właśnie, bo zawsze się wyróżniał, był jednym z najlepszych zawodników w drużynie, ale nie chcę mówić, że przyciągnęło, bo to zupełnie nie o to chodzi. Po prostu jego gra to stały element naszej znajomości.

 

Jak wyglądają wakacje ze sportowcem? Czy Seweryn potrafi odciąć się od swojej dyscypliny i zapomnieć o niej podczas urlopu?

– Chodzimy sobie na siłownię na powietrzu, którą mamy w Szczecinie, biegamy, rolnik, ogólnie aktywnie. W sumie nie mieliśmy okazji nigdzie pojechać, bo dużo pracowałam, a Seweryn zajmował się zmianą klubu. Czy potrafi się odciąć? Tak. Dla niego piłka ręczna to część życia, jak praca. Nie odczuwam tego, że jest szczypiornistą, nie siedzi bez przerwy w internecie i nie śledzi, co się w tym świecie dzieje. Nawet się cieszę, jak czasami mi opowiada, kto tam gdzieś tam się wybił, jakie drużyny, na którym są miejscu… ale nasze życie nie kręci się tylko wokół sportu.

 

Czy masz jakąś specjalną anegdotkę, wspomnienie, którym chciałabyś się podzielić?

– Pewnego razu Seweryn zabrał mnie w góry. To był nasz drugi wspólny wyjazd. Pojechaliśmy autem do Zakopanego. Było cudownie, dużo spacerowaliśmy. Oboje kochamy góry, więc trzeba było zdobyć Giewont. Ja ubrałam się na cebulkę i założyłam trapery, a Seweryn stwierdził, że adidasy mu wystarczą. Oczywiście prosiłam, żeby się porządnie ubrał, bo pewnie jest zimno i mokro, ale – jak to on – uparciuch, postawił na swoim. Pamiętam, że już u podnóża gór było dużo chłodniej, a w drodze na szczyt ślisko i masa śniegu, momentami aż po łydki, więc nogi miał całe mokre. Oczywiście słowem o tym nie wspomniał. Później śmialiśmy się, że już zawsze będzie się mnie słuchał (śmiech). Następnego ranka, kazał mi się ubrać, wziął gitarę pod pachę i spakował plecak samych pyszności. Zaprowadził mnie na ogromną polanę, gdzie zjedliśmy śniadanie. W oddali pasły się owce, a przed nami roztaczał się widok na potężne Tatry. To były zdecydowanie nasze klimaty.

 

Sport to zarówno sukcesy, jak i porażki. Jaki jest właśnie w momentach sukcesów, a jaki po porażce?

– Seweryn, mimo że wie, że jest dobry, to jest też krytyczny. Nawet jak dobrze mu coś pójdzie, to podkreśla, że zawsze mogło pójść lepiej. Jak pójdzie źle, to wiadomo, jest na siebie zły, przez parę godzin zastanawia się, co mógł zrobić inaczej. Ale nie robi z tego tragedii, nie wpada w chandrę czy cokolwiek takiego. Staramy się też zawsze rozmawiać, jak coś jest nie tak.

 

Co robisz, kiedy Twój chłopak jest na Ciebie zły? Zdarzają się w ogóle takie sytuacje, czy ogólnie cud, miód i orzeszki?

– Uśmiecham się (śmiech). Staram się raczej jakoś go udobruchać, przekabacić na swoją stronę. Ogólnie nie ma dużo takich sytuacji, chociaż zdarza mi się na przykład nie powiedzieć mu, że gdzieś pojechałam, na zakupy (śmiech). Ale jak już jest zły, to o tym rozmawiamy i złości się tylko przez chwilę.

 

Sama wspomniałaś o swoim wegetarianizmie, opowiedz o tym coś więcej.

– Ja nie jem mięsa od około trzech lat, Seweryn dopiero od niedawna. Jak do mnie przychodził, spotykaliśmy się, to zawsze ten temat wypływał i rozmawialiśmy, a jak zamieszkaliśmy razem, to już w ogóle było mi łatwiej przeciągnąć go na swoją stronę, bo gotuję, sporo się nauczyłam przez te trzy lata. Na początku się bałam, co ja będę jadła bez mięsa, ale okazało się, że jest dużo różnych możliwości. Jemu to smakuje, na szczęście! (śmiech) I przez to też jest łatwiej przejść na taką dietę. Ludzie przyzwyczaili się do jedzenia mięsa i jeśli stopniowo się od tego odchodzi, to to naprawdę nie jest problem. Jemy dużo więcej warzyw i owoców, nabiał. Na początku oczywiście podchodził do tego krytycznie, jak każdy, ale nie musiałam go namawiać, czy cokolwiek. Pokazałam mu, dlaczego nie jem mięsa i stwierdził, że na ma żadnych przeciwskazań i będzie to nawet lepsze, zdrowsze. I jakoś tak się udało. Takie moje małe zwycięstwo (śmiech).

 

To chyba jest jednak wciąż ewenement na takim poziomie zawodowego sportowca być na diecie wegetariańskiej?

– O tym się nie mówi, ale jest naprawdę sporo osób, którzy nie tylko nie jedzą mięsa, ale nawet są weganami, czyli nie jedzą produktów odzwierzęcych. Dla przykładu Arnold Schwarzenegger, a wiadomo jak wygląda. Jest to możliwe, tylko ludzie o tym nie wiedzą. Trzeba cały czas kontrolować swoją dietę i dbać o różnorodność, żeby dostarczyć sobie odpowiednich składników odżywczych i wszystko jest w porządku.

Udostępnij