www.stalgorzow.pl: Panie trenerze, koniec roku to i czas na podsumowanie I rundy w I lidze. Wróćmy na początek do okresu przygotowawczego i pierwszych meczów Stali. Przychodząc, zastał Pan to, czego oczekiwał w drużynie?

Dariusz Molski: – To ja dobierałem tych zawodników i byli oni dobrani pod takim kątem, pod jakim ja sobie to obmyśliłem. Drużyna zbudowana była przede wszystkim pod kątem charakterologicznym, sportowym oczywiście również, jedynie dwóch zawodników, a mianowicie bracia Smolarkowie, doszli do nas w trakcie przygotowań, ale wypełnili tę lukę, o którą nam chodziło i okazali się takimi zawodnikami, jacy byli nam potrzebni.

 

Czy na początku sezonu czegoś brakowało w drużynie i musieliście nad czymś pracować?

– Na początku każdego sezonu chodzi o zgranie. A także polepszanie swoich umiejętności techniczno-taktycznych. Przypomnę, że w tym zespole jest zaledwie jeden taki zawodnik, określmy to: „starszy”, chociaż trudno mówić o starości, kiedy człowiek ma 30 lat. Jest bardziej doświadczonym graczem, który miał wieść prym takiego wodzireja, szefa i miałby być mi pomocny. (Mowa o Dominiku Droździku – dop. red.) Dwóch-trzech zawodników z doświadczeniem, ale jeszcze bardzo młodych (Oskar Serpina, Bartosz Starzyński i Aleksander Kryszeń – dop. red.) i reszta to w zasadzie przedszkole w piłce ręcznej w polskich standardach. I od początku sezonu pomału zaczęło się to zazębiać. Najważniejsze jest to, że od początku wszyscy dobrze czuli się wewnątrz drużyny, dobrze czuli się między sobą, bo to dawało poczucie, że będzie dobrze wykonana robota, że będzie dobra atmosfera i każdy będzie chciał piąć się w górę swoich umiejętności, rozwijać swoją karierę sportową. Ważne jest też to, że zawodnicy bardzo szybko zrozumieli, że żeby coś osiągnąć, to musimy w Gorzowie stworzyć zespół. I to było fajne, trzymali się przez całą rundę razem, bardzo dobrze współpracowali i poczuli się tutaj potrzebni w zespole. Doświadczyli tego, że grają dla miasta, że grają dla Stali, ale również dla siebie i mają szansę się rozwinąć. I to daje optymistycznego kopa na przyszłość.

 

Przed sezonem nie był Pan szczególnie optymistycznie nastawiony do siły i potencjału naszej drużyny, jednak okazało się, że pierwszy mecz przekroczył oczekiwania, druga kolejka również padła łupem Stali, później zaś były dwa ważne remisy. Jak Pan to przyjął i czy to znacznie wpłynęło na morale drużyny?

– Oczywiście, że wpłynęło, taki start jest wymarzony dla beniaminka. Przypomnę, że beniaminkowi w pierwszej rundzie zawsze powinno się grać trochę lepiej, bo jest to zespół jeszcze nieodgadniony. My, co prawda, mamy w swoim składzie takich zawodników, którzy gdzieś tam już coś grali, natomiast ten skład, w takim ustawieniu, to była wielka niewiadoma. Mimo wszystko, tak na dobrą sprawę, żaden z tych zawodników jeszcze za dużo nie osiągnął. Niektórzy próbują nam przypiąć łatkę, że co to za beniaminek, że tylu zawodników grało w ekstralidze i tak dalej. Ja już kiedyś to tłumaczyłem – gra a gra. Niektórzy byli w zespołach ekstraligowych w bardzo wczesnym wieku, praktycznie jeszcze młodzieńczym, później ich losy potoczyły się tak, a nie inaczej. Obserwując ich, a z niektórymi współpracując, przymierzałem ich do swojego zespołu od momentu, kiedy dowiedziałem się, że jest szansa na powrót do Gorzowa, przymierzałem pod względem ich rozwoju i żeby to w przyszłości zaowocowało jakimś sukcesem. Fajnie, że udało się tak wystartować, ale jestem pewien, że ta druga runda będzie już zupełnie inna, bo nikt się nie da nabrać. Wszyscy są już na nas przygotowani, albo i dodatkowo zmobilizowani, wiedzą, że nie jesteśmy aż tacy groźni i straszni, co było widać po ostatnim meczu, można z nami wygrać. Cały czas powtarzam, że ta liga jest mocna i jest taka od dwóch-trzech lat, że każdy może z każdym wygrać i z każdym przegrać. Chociażby ten nasz mecz, chyba najlepszy w rundzie, z Gdynią, chociaż nie zakończony całkowitym sukcesem, świadczy o tym, że gorzowski zespół jest jeszcze nie do końca doświadczony, bo daliśmy sobie wydrzeć zwycięstwo, które było nasze. Doprowadziliśmy do sytuacji rzutowej na 27 sekund przed końcem spotkania, 27 sekund! (śmiech). Co zresztą sobie późnej wbijaliśmy długo do głowy, że nie można tak robić, jak nie należy rozwiązywać takich sytuacji na boisku. Niby wszyscy o tym wiedzą, ale wychodzi taki moment, że sprowokuje się taką sytuację i poszło, już się tego nie zatrzyma. Ale mamy czas, który sobie daliśmy na przyszłość, na budowę zespołu, na jego rozwój, żeby między innymi nad takimi elementami popracować, panować nad takimi sytuacjami głową, a nie emocjami. Musimy nauczyć się grać zimną, zimną piłkę ręczną, która jest w takich momentach najbardziej potrzebna. To jest to doświadczenie, którego zabrakło. W innych meczach również takie błędy się pojawiały. W niektórych uśmiechnęło się do nas szczęście, chociażby w Olsztynie, czy w Wieluniu. A dwa razy nam tego szczęścia zabrakło, w meczach z Gdynią i Lesznem.

 

Trenujecie pięć albo i 6 razy w tygodniu – co dają takie treningi i dlaczego jest ich aż tyle?

– A nieraz i 8 razy. Dodatkowo mamy dwa razy siłownię obowiązkowo. Jesteśmy młodym zespołem, potrzebujemy dużo treningu, żeby podtrzymać to, co udało się wypracować na początku. Mówiliśmy, że jesteśmy tak przygotowani, że możemy grać dwa mecze pod rząd, że nikogo się nie boimy i tak dalej. To musi być czymś poparte, trzeba to pielęgnować, dbać o to cały czas, bo to nie jest rzecz raz dana i już. To nie jazda na rowerze, że już umiem jeździć, to będę jeździł całe życie. Musimy cały czas o tą fizyczność dbać, a przecież nie mamy najlepszych warunków fizycznych w lidze. Spójrzmy na braci Smolarków, na „Grzesia” (Mariusza Kłaka – dop. red.) czy naszych prawych skrzydłowych, czyli Marcina Gałata, Darka Śramkiewicza, który równie dobrze sprawdza się na pozycji rozgrywającego, bo jest doskonale przygotowany technicznie. Ale fizyka jest jednak słabsza i o nią musimy naprawdę bardzo dbać. Dlatego też zawodnicy mają małą dowolność – mogą sobie, po pierwsz,e siłownię realizować indywidualnie, wiedzą, co mają zrobić, wiedzą, jakie mają natężenie i obciążenie. Po drugie, mogą to zrobić w różnym czasie, tak jak im to pasuje, by było niezależne od nauki, od pracy i różnych terminach. Oczywiście, jest to ściśle określone, do kiedy i stąd też czasami wychodzi, że spotykają się trzy, a nieraz cztery razy na siłowni.

 

5 spotkań drużynowych w tygodniu to sposób na budowanie atmosfery, zgrania?

– Formy i zgrania. Jest to normalny cykl treningowy. Jeżeli uda nam się przejść na tak zwane zawodowstwo, czyli wejść do Superligi, to tych treningów będzie musiało być jeszcze więcej. Jest nad czym pracować, ale wtedy będzie to zupełnie inaczej zbudowane, bo teraz skupiamy się przede wszystkim na treningu zespołowym, a bardzo mało czasu jest na treningi indywidualne, czy wręcz w podgrupach. Takie zajęcia występowały właściwie tylko na obozie, ale tam też tego czasu było mało, bo on bardzo szybko ucieka, a trzeba się zgrać, na poszczególnych formacjach wykazywać pełne zrozumienie w grze, którego i tak czasami brakuje. Mecz to nie jest ułożony scenariusz, można cokolwiek próbować przewidzieć, ale to się tworzy wszystko tu i teraz.

 

Wspomniał Pan o najlepszym meczu Stali – ze Spójnią Gdynia – jest Pan z niego najbardziej zadowolony, czy może były inne mecze, gdzie drużyna zagrała równie dobrze?

– Przede wszystkim mecze u nas pokazały kibicom, jaki mamy zespół, który tutaj dla Stali, dla Gorzowa może „oddać życie”. Drużyna realizuje się naprawdę bardzo dobrze i super walczy, widać taką chemię na tym boisku, taką współpracę i nieustępliwość, a dosyć często już dużą mądrość, że aż miło popatrzeć. Natomiast uważam, że ten mecz był najlepszy, chociaż nie zakończył się pełnym sukcesem, dlatego że my naprawdę tutaj dobrze graliśmy. Przez zdecydowanie większą część spotkania graliśmy jak równy z równym, a nawet powiem: graliśmy jak lepszy. Trudno nam było poradzić sobie w grze 7:6 i zbyt mało tych akcji obroniliśmy, a jednocześnie w tym momencie zanotowaliśmy przestój w ataku, gdzie tych bramek nie zdobywaliśmy i to spowodowało, że Gdynia poczuła krew i udało im się zremisować. To my im podaliśmy rękę.

 

Sam Pan podkreślał, że porażka musi się kiedyś pojawić i tak też się stało w Malborku. Co tam się właściwie wydarzyło i czy wpłynęło to na drużynę negatywnie?

– Nie wiem. Myślę, że tam polegliśmy trochę od własnej broni. Przeciwnik był bardzo trudny, bardzo doświadczony na każdej pozycji, umiejący sobie doskonale radzić zwłaszcza z zawodnikami młodszymi. I my, do pewnego momentu, realizowaliśmy to, co chcieliśmy i było fajnie, a w pewnym momencie obróciliśmy to dokładnie o 180 stopni, to znaczy zagraliśmy przeciwko Malborkowi tak, jak liczyliśmy, że oni zagrają przeciw nam. A oni świetnie to wykorzystali. I stało się tak, jak się stało, wyszło kolejne niedoświadczenie tego zespołu, że nie przekuł tego, co miał, na swoją korzyść.

 

Pod koniec rundy Stal miała sporo meczów – w jednym tygodniu Śląsk, SMS i wyjazd do Malborka, później jeszcze mecz ze Spójnią Gdynia, z GKS-em Żukowo i Grunwaldem Poznań. Pojawiła się lekka zadyszka, czy w czymś innym upatrywałby Pan przyczyn trudności na koniec rundy?

– Myślę, że bardzo dużo zdrowia straciliśmy na meczu z SMS-em. Zespół był bardzo poobijany. Mecz z Gdynią wyszedł nam jeszcze lepiej, ale później był następny trudny mecz, z Żukowem, który też odczuliśmy w kwestiach fizycznych. Po prostu byliśmy poobijani i po jednym, i po drugim meczu. Mogłem zrobić trochę inaczej, bo widziałem, jak zespół wygląda, że potrzebuje bardziej odnowy, niż jakiegoś treningu i być może mogłem środki trochę zmienić i do meczu z Grunwaldem podejść na całkowitej świeżości. Nie zrobiłem tego, jest to dla mnie też jakaś lekcja, bo być może to była główna przyczyna tego, że w Poznaniu my chcieliśmy, a nam nie szło.

 

Gdyby miał Pan wskazać najsłabszy mecz, to byłby mecz z Poznaniem?

– Tak, zdecydowanie tak. Dlatego też, że nie zareagowaliśmy na to, co się stało. A dodatkowo jeszcze w tygodniu poprzedzającym ten mecz mieliśmy pewną nieprzyjemną sytuację i kilku zawodników było nie w pełni dysponowanych fizycznie. Powinienem tutaj chyba – tak myślę – zareagować. Gdybym dziś miał to jeszcze raz do zrobienia, to odpuściłbym całkowicie ten tydzień, zrobiłbym treningi tylko dla lekkiego kontaktu z piłką, bez żadnej spinki, bez piłki ręcznej, na świeżości. I tak mieliśmy 18 punktów, i tak. Być może mogliśmy podjąć taką decyzję, że bawmy się, a co się uda, to się uda. Ale z drugiej strony u nas była napinka, walczyliśmy o te założone 20 punktów i każdy chciał, nikt nie chciał odpuścić. Mówiliśmy sobie: „Walczymy! Przygotujemy się do tego meczu!” i trudno teraz rozstrzygnąć, jak powinniśmy byli to rozwiązać. Walczyliśmy, mimo przeciwności, no i nie udało się. To jest sport. Nie wszystko można wygrać, czasami coś się nie uda. Szkoda tylko dlatego, że te dwadzieścia punktów mogliśmy i tak mieć, i tak, bo patrząc na przebieg całej ligi, to punkty nam pouciekały. A z drugiej strony szkoda, bo Poznań to też beniaminek i nasz bezpośredni rywal, któremu oddajemy punkty.

 

Trenuje Pan z drużyną od połowy lipca. Kto według Pana najbardziej się rozwinął od tego czasu, a kto był dla Pana największym zaskoczeniem?

– Zespół w ogóle zrobił bardzo duży postęp. Kolosalny wręcz. Uważam, że te wszystkie zadania, które zostały im postawione – wypełnili, bardzo się rozwinęli. Przed ligą, kto słyszał o braciach Smolarkach? Ile oni meczów rozegrali w I lidze? Kto słyszał o Adrianie Turkowskim? Ile on rozegrał meczów w I lidze? Kto słyszał o Stanisławie Gębali? Kto stawiał, że on będzie grał na takim procencie skuteczności? Nikt nie słyszał. Gębala był w zespole, który awansował do ekstraligi, ale nie był wiodącą postacią w poprzednich sezonach. Po przyjściu do nas zarysowała się wyraźnie jego dyspozycja, przede wszystkim rzutowa i został jednym z liderów tego zespołu. Nie chcę jednak nikogo wyróżniać indywidualnie, bo to cała drużyna zrobiła postępy.

 

Teraz trwa przerwa, ale już 2 stycznia wracacie do treningów. Jaki jest plan na styczeń i czy oprócz turnieju Stali Gorzów, zagracie jeszcze jakieś sparingi?

– Tak, chcemy zagrać jeszcze 6 stycznia, być może w Gorzowie.  13-14 stycznia będzie turniej, do którego być może dołączy jeszcze jedna, mocna ekipa, ale o tym poinformujemy w późniejszym terminie. Może być to naprawdę hit, bo rozmawiamy z drużyną z Ligi Mistrzów. A prócz tego chcemy zagrać jeszcze około 20-21 stycznia. Na dziś nie mam jednak jeszcze sparing-partnerów, będę szukał w zespołach ekstraklasowych, bo II liga gra, a z I ligą grupą A też nie chcę grać. Być może nawiążemy kontakt z MKS-em Kalisz albo z Ostrowem i tutaj rozegramy jeszcze jakieś spotkanie.

 

Cel na II rundę?

– Utrzymanie. Cel się nie zmienił. Na pewno druga runda będzie dużo trudniejsza, a chociażby dlatego że te wszystkie zespoły, które straciły z nami punkty, będą chciały się odegrać. Na „dzień dobry” jedziemy na Kaszuby, a tam naprawdę będziemy mieli trudną przeprawę. Wisła II Płock również zaczęła bardzo fajnie grać, przyjeżdża do nas i to na pewno nie będzie spacerek. Jeżeli będziemy grali tak, jak z Grunwaldem, to w pierwszych 3-4 kolejkach nie mamy co liczyć na punkty.

 

Udostępnij