W ubiegłym sezonie miał pan karnet na mecze Stali. Od jak dawna regularnie pojawia się na stadionie przy Śląskiej? 

-Jako nastolatek byłem dość narwanym” kibicem. Chodziłem na każdy mecz, żyłem tym sportem. Później pojawiła się moja żona (śmiech). Tak na poważnie – tak to już bywa, że kiedy człowiek zaczyna się ustatkowywać, ma mniej czasu na własne przyjemności. 

Ale wrócił pan do Stali. 

-Wróciłem – po części dzięki mojej córce, po części za sprawą mojego ojca. To on pierwszy raz zaprowadził mnie na stadion i to samo zrobił z moją 12-letnią wówczas córą. Kiedy w 2010 roku zobaczyłem jej entuzjazm, iskry w oczach i radość z każdego meczu, poczułem to na nowo. Zdecydowanie przeżywam właśnie drugą młodość! Poza tym, ciężko było odmówić rozgadanej nastolatce pójścia z nią na najbliższe spotkanie. 

Przez ile lat nie było pana wówczas na Stadionie im. Edwarda Jancarza? 

-12… Może 13. I przeżyłem prawdziwy szok. Pomimo całkowicie innego wyglądu stadionu, gadżetów klubowych, które miał dosłownie każdy i nieznanych mi w połowie przyśpiewek – nie mówiąc już o zawodnikach… Poczułem te same emocje, co za młodzieńczych lat. 

Nie oglądał pan przez ten czas meczów w telewizji? 

-Oglądałem, znałem nazwiska, jednak na speedway czas miałem jedynie od święta – bo powiedzenie „niedzielny kibic” niewiele nam w przypadku żużla mówi (śmiech). Mam ponad 40 lat, pracę, rodzinę – uważałem, że okres własnych hobby mam już za sobą. Teraz wiem, że zawsze jest pora na własne przyjemności! 

Wracając do tematu zawodników – kto był kiedyś pańskim idolem? 

-Wydaje mi się, że Piotr Świst. W latach 80. i 90. Byłem nim naprawdę zafascynowany, kibicowałem mu już od czasów młodzieżowych. Później jedynie z gazet dowiedziałem się, że odszedł do Falubazu (po wcześniejszym rzeszowskim epizodzie) i denerwowała mnie „nagonka”, jaka na jego osobę powstała. Zawsze starałem się widzieć żużlowców jako osoby wykonujące określoną pracę, nie jedynie zabawiające tłumy. Dlatego ucieszyła mnie ostatnia wiadomość o odsłonięciu tablicy Śwista na naszym stadionie. 

A dziś? Komu najbardziej pan kibicuje? 

-Nie będę oryginalny w żadnym stopniu, ale mam słabość do zdolnych wychowanków… Bartosz Zmarzlik jest moim zdaniem nadzieją tego sportu w naszym kraju – zarówno sportowo jak i wizerunkowo. Złote dziecko (choć już całkiem spore), które może dorównać w przyszłości samemu Tomaszowi Gollobowi – i właśnie tego mu i nam życzę! 

Udostępnij