www.stalgorzow.pl: Panie trenerze, grał Pan w Gorzowie, kiedy w Pucharze Polski nasz zespół święcił największe triumfy. Proszę opowiedzieć o tych spotkaniach, jak Pan je zapamiętał, w jakich momentach dla gorzowskiego szczypiorniaka one się pojawiały?

Dariusz Molski: To był rok 1983, finał rozgrywaliśmy w Radomiu. W finale były cztery zespoły. Zajęliśmy trzecie miejsce, otrzymaliśmy brązowy medal. Wtedy w Pucharze Polski dostawało się medale, bo formuła była inna niż teraz. Taki nasz wynik to była duża niespodzianka. Chcieliśmy grać, bo tego potrzebowaliśmy, a to były „darmowe sparingi” z dobrymi przeciwnikami. Zrobiliśmy to jakoś, udawało się i dobrze szło.

Drugi raz, kiedy wysoko zaszliśmy w Pucharze Polski to rok 1987. W tym czasie gorzowska drużyna była w trudnym momencie, bo spadliśmy z ligi, a graliśmy w Ekstraklasie. Finał odbył się wtedy w Wągrowcu, śmiesznie szło, bo myśmy się do tego w ogóle nie przykładali (śmiech), graliśmy na całkowitym luzie, bo wiedzieliśmy, że z ligi już spadliśmy i nie musieliśmy nic nikomu udowadniać. Wtedy eliminacje grało się w formie turniejów, które rozegraliśmy w Gnieźnie – były to dzisiejsze ćwierć- i półfinały. Nie pamiętam tych wstępnych gier, ale pamiętam, że ograliśmy Wybrzeże, które było bodajże mistrzem i ograliśmy w Poznaniu dwóch Ekstraklasowców, takich, którzy nie mieli problemów z utrzymaniem się. W ćwierćfinale pamiętam, że nawet kilka bramek zdobyłem je jako bramkarz. I tak było znowu na luzie, nie przykładaliśmy się, bawiliśmy się piłką i tak doszliśmy do finału. I na ten finał mocno się sprężyliśmy, że teraz pełna koncentracja, bo to już jest finał, że nie ma żartów i trzeba się mocno przyłożyć. A potem pluliśmy sobie w brodę, bo to trzeba było dalej na luzie zagrać i może byśmy wygrali, ale tak się nie udało, przegraliśmy te mecz pięcioma bramkami i tak prysnął czar, skończyły się marzenia o Pucharze.

Mimo wszystko, to był duży sukces, tym bardziej, że zespół spadł z ligi. Co prawda za rok udało nam się wrócić do ekstraklasy, a już wtedy pracowałem jako asystent trenera.  To fajne wspomnienia.

 

Czy w tamtych czasach Puchar Polski też był tak prestiżową imprezą?

Myślę, że chyba nawet bardziej. Teraz dopiero próbuje się odbudować prestiż Pucharu Polski. Zdobycie Pucharu, to nie było coś, co się wiązało z jakimiś profitami, nawet w pewnym okresie to się nie wiązało ze startami w europejskich pucharach. Po pierwsze byliśmy chyba jako reprezentacja zbyt słabi, a poza tym zbyt ubodzy, żeby gdzieś tam jeździć za granicę i tylko ci nieliczni zaznali takiego grania. Nawet niektórzy rezygnowali z pucharów, bo po prostu nie było nas stać, ale to zawsze było coś ważnego, zwyciężyć w Pucharze Polski.

 

W Gorzowie ostatni mecz pucharowy został rozgrywany w sezonie 2010/2011. Myśli Pan, że jest tu głód tej imprezy, który przeciągnie kibiców na trybuny?

Przede wszystkim myślę, że kibice przyjdą ze względu na przeciwników, na klasę rywali. Czy to jest Puchar Polski, czy to jest Stal Gorzów Handball Cup, to może ma znaczenie drugorzędne. Na pewno gorzowianie chcą oglądać dobrą piłkę i mają tę możliwość. Piłka ręczna na takim poziomie pojawia się w Gorzowie po wielu latach. W 2010 to był ostatni sezon w ekstralidze Gorzowa, a nasze miasto zna się na piłce ręcznej, potrafi tę piłkę ocenić dobrze, a przede wszystkim potrafi dobrze wspierać swoich i to jest ważne, bo w wielu miejscowościach spotyka się tak zwanych „koneserów”, którzy się na wszystkim znają najlepiej i zamiast wspierać swoich, to czasami z nich szydzą. To jest przykre i tak nie powinno być i tych wszystkich złych nawyków z innych boisk nie powinno się przerzucać na boisko piłki ręcznej. Natomiast Gorzów jest takim miejscem, które potrafi docenić starania, pracę, który potrafi docenić walkę i, jeżeli od czasu do czasu jest sukces, to kibic będzie z nami.

 

A jak Pan wspomina ostatnie Pana przygody z Pucharem Polski, te z Elbląga?

W Elblągu traktowaliśmy tę imprezę tak, że on po prostu musiał się odbyć. To było związane przede wszystkim z finansami. Był jasno nakreślony cel, dwa lata na awans do Superligi, co się udało. Puchar Polski był traktowany na zasadzie zła koniecznego i wcale się nie dziwię pracodawcom z Elbląga. Nie chcieli wydawać pieniędzy na coś, na co nie było ich stać, a to jest dodatkowe obciążenie, te wyjazdy, aczkolwiek fajny mecz zagraliśmy chyba w ćwierćfinale i tak przez przypadek w pierwszym roku mojej pracy. Zagraliśmy z Vive Kielce, naprawdę super mecz i była pełna hala, tysiące ludzi. Pierwszy raz widziałem w Elblągu ludzi, którzy nas wspierali.

Pamiętam też mecz finału wojewódzkiego, który rozegraliśmy z Olsztynem. Ani Olsztyn teoretycznie nie chciał wygrać, ani my. 15 sekund do końca, przegrywamy jedną bramką i mamy piłkę z rzutu wolnego, ustawiam rzut na najwyższego zawodnika, ale najmłodszego, najmniej umiejącego, strzał życia tego zawodnika. Ani przedtem, ani potem już takiego strzału nie oddał. Rzuty karne i niestety przegraliśmy, bo im się bardziej nie chciało (śmiech), o ile w takich kategoriach można mówić, bo to jest niesportowe podejście, ale chodzi mi tu o śmieszność, groteskę. Im się mniej chce, tym bardziej wychodzi.

Natomiast, my w Gorzowie na pewno będziemy podchodzili do tego Pucharu na tyle poważnie, że to jest nasz okres przygotowawczy i my musimy wykonać pewne zadanie. Żeby ktoś nas szanował, to my musimy szanować tego kogoś, żeby chcieli do nas przyjechać za rok. Musimy się postawić, bo jeżeli oni nas rozjadą, a my będziemy leżeli na boisku i uśmiechali się czy lekceważyli przeciwnika, to nikt do nas więcej nie przyjedzie, bo to jest dla nich strata czasu i pieniędzy.

 

 

Udostępnij