Czy pamięta Pan swój pierwszy mecz i kto Pana na niego zabrał?

Damian: – Na swój pierwszy mecz poszedłem z dziadkiem. Z kim jeździliśmy nie pamiętam, ale pewny jestem, że był to rok 2005. W tamtych latach urzekł mnie mój kuzyn, który jeździł w gorzowskim klubie tj. Kamil Brzozowski. Dzięki dziadkowi i kuzynowi polubiłem ten sport. Dziadek niechętnie mnie zabierał na mecze i dlatego niewiele z nich pamiętam. Gdy w 2008 roku Stal startowała w najwyższej klasie rozgrywek, zacząłem interesować się bardziej tą dyscypliną, widząc w niej przyszłość gorzowskiego sportu.

Czy w Pana rodzinie/domu rodzinnym żużel był obecny, czy raczej nie?

– Jak już wcześniej mówiłem żużel w mojej rodzinie był od zawsze. Dziadek lubił chodzić na mecze, a gdy zaczął jeździć mój kuzyn to żadnego nie mógł opuścić. Do mojego rodzinnego domu żużel zawitał dzięki mnie. Pamiętam audycje radiowe z meczów i moje głośne kibicowanie i ogłaszanie wyników – może właśnie dlatego zawsze kazali mi słuchać audycji na dworze? (śmiech) Gdy przypomnę sobie mecze oglądane w telewizji, to zawsze mam przed oczami babcie, która oglądała biegi z na wpół złapanym oddechu i mama, która zawsze krzyczała, jak nasi zawodnicy powinni jechać.

Co według Pana zmieniło się w żużlu od czasu, w którym zaczął Pan chodzić na mecze, do teraz?

– Nie mogę powiedzieć tu o stadionie! Teraz jest piękny, ale wcześniej miał swój specyficzny urok. Ławeczki zamiast wyznaczonych miejsc, ludzie w oknach pobliskich kamieniczek i trawa na drugim łuku. To wszystko dawało wrażenie swobody i bliskości wszystkich Gorzowian. Teraz już tego nie odczuwam nawet gdy przychodzę na mecz z dziewczyną, czy ze swoją „paczka”.

 

Czy ma Pan ulubionego zawodnika? Jeśli tak, to kogo i dlaczego akurat jego?

– W obecnym składzie nie mam ulubionego zawodnika, ale przez wiele lat był nim Matej Żagar. Bardzo lubiłem tego zawodnika, ponieważ miał dobry kontakt z publicznością i zawsze był uśmiechnięty. Podobnie było z Matejem Ferjanem. Jeśli chodzi o innych zawodników Stali, to nie mógłbym nie wymienić Tomasza Golloba, Nickiego Pedersena czy „Zorro” (Magnusa Zetterstroema – dop. red.). Lubiłem również zawodników z drugiej linii, a takimi byli np. Tomasz Gapiński czy Thomas H. Jonasson.

Co najbardziej zapadło Panu w pamięć od czasu, w którym zaczął Pan przychodzić na mecze żużlowe?

– Jeśli chodzi o transfer, który najbardziej mnie zaskoczył, to zapamiętam przejście Nielsa K. Iversena z Falubazu do Staleczki. Podczas prezentacji tego zawodnika nie obyło się od gwizdów i tu aż przykro się przyznać – ja również gwizdałem. Po dwóch sezonach przepraszałem jednak kolegę,  który wtedy mówił mi że z Iversena będzie dobry zawodnik. Jeśli chodzi o wydarzenie, to bardzo dobrze pamiętam bieg 12 w meczu rundy Play-off pomiędzy Stalą i Unibaxem. Te nieustanne ataki Zagara i B. Zmarzlika była bardzo efektowne, ale tak efektywnego zakończenia, to się nikt nie spodziewał. Jednoczesne wyprzedzenie Chrisa Holdera przez Mateja i Bartka na tym samym łuku było piękne i do dziś uważam to za najpiękniejszy bieg, idealnie promujący ten sport.

 

Co powiedziałby Pan osobie, która nie była jeszcze na żużlu, żeby zachęcić ją do przyjścia na stadion? Co według Pana jest najpiękniejsze w tym sporcie?

– Zapytałbym, czy ma wolne podczas najbliższych derbów lub meczu z leszczyńską Unią (śmiech).
Jeśli ktoś nie był na meczu żużlowym, to niech najlepiej zacznie od takiego, którego policja nazwie „Mecz o podwyższonym ryzyku”, bo ryzyko jest naprawdę duże – albo się zakochasz, albo „zejdziesz” na zawał. Najpiękniejsze w tym sporcie jest to, że ekscytacja trzyma od pierwszego do ostatniego biegu i to na wysokim poziomie. Ten sport jest bardzo interesujący i nie raz już pokazał, jak mistrz świata przyjechał „do domu” jakiegoś obiecującego juniora, a ten go objeżdżał, jak młodszego kolegę. To jest właśnie czas tego sportu.

 

Udostępnij