www.stalgorzow.pl: Czy pamięta Pan swój pierwszy mecz i kto Pana na niego zabrał?
Andrzej: – Na pierwszy mecz zabrał mnie pan Henryk Orlik, który później był wirażowym w Stali. Było to około roku1985. Co mnie urzekło? Zapach, emocje kibiców, kurz, drżenie ziemi pod nogami…
Czy w Pana rodzinie żużel był obecny, czy raczej nie?
– W moim domu nie było żużla. To dzięki Panu Henrykowi, który był naszym sąsiadem, oszalałem na punkcie żużla i trzyma mnie to szaleństwo do dziś.
Co według Pana zmieniło się w żużlu od czasu, w którym zaczął Pan chodzić na mecze, do teraz?
– Mamy piękny stadion, to na pewno wielki plus. Zmieniło się wiele, od rzeczy zwykłych – jak choćby stroje – do rzeczy ważnych, czyli np. przepisy. Motocykle są dużo szybsze, zawodnicy mają więcej możliwości rozwoju. Myślę, że wszystko idzie w dobrym kierunku.
Czy ma Pan ulubionego zawodnika?
– Cała drużyna, bo tylko cały zespół może odnieść sukces w Drużynowych Mistrzostwach Polski. A indywidualnie… Bartek (Zmarzlik – dop. red.), bo to odważny, inteligentny, zabawny i sympatyczny chłopak. Taki, któremu woda sodowa nie uderza do głowy. Mądry chłopak z mądrymi rodzicami i bratem – to wzór dla każdego młodego żużlowca, który w tym sporcie chce coś osiągnąć.
Co najbardziej zapadło Panu w pamięć od czasu, w którym zaczął Pan przychodzić na mecze żużlowe?
– Wygrana Bartka (Zmarzlika – dop. red.) w Grand Prix w Gorzowie. Zasłużył zdecydowanie, a dłonie od zaciskania kciuków, bolały tak samo, jak gardło od głośnego dopingu.
Co powiedziałby Pan osobie, która nie była jeszcze na żużlu, żeby zachęcić ją do przyjścia na stadion?
– Najpiękniejsze jest… tak naprawdę wszystko. Emocje, adrenalina osiągająca niewyobrażalny poziom, radość kibiców po wygranym biegu, analizy każdego biegu – wtedy każdy staje się komentatorem sportowym, trenerem i zawodnikiem. Niewyobrażalne nerwy, gdy nie idzie tak, jak byśmy tego chcieli. By to pojąć trzeba pójść na stadion. Choć raz. To najczęściej wystarczy, żeby zostać tam na dłużej.
„