Czy pamięta Pani swój pierwszy mecz i kto Panią na niego zabrał?

– Meczu do końca nie pamiętam, ale z pewnością były to zawody młodzieżowe. Zabrał mnie na niego mój chłopak, a miałam wtedy jakieś 17 lat. Tamtego dnia, aż wstyd się przyznać, ale najbardziej urzekły mnie te wypadki, których było co nie miara, jak to zwykle bywa na zawodach młodzieżowych. Ale teraz wiem, że stadion żużlowy to miejsce, gdzie mogę zdrowo rozładować napięcie, gdzie jest dużo adrenaliny, gdzie się wykrzyczę, wyskaczę. Lubię, tak po prostu.

 

Czy w Pani domu rodzinnym żużel był obecny, czy raczej nie?

– Ja tych czasów nie pamiętam. Jak byłam malutka, to kibicowała moja mama, która zresztą przez cały czas śledzi wyniki Stali, zresztą wspomina, że znała osobiście Edwarda Jancarza. Chodzili również wujkowie, ale tak jak mówię, to były czasy, których ja nie pamiętam. Kiedy ja zaczęłam chodzić na żużel, to oni już nie chodzili.

 

Co według Pani zmieniło się w żużlu od czasu, w którym zaczęła Pani chodzić na mecze, do teraz? To dobre zmiany?

– Myślę, że jest więcej emocji, większa prędkość maszyn żużlowych, jest więcej walki na torze. Stadion w Gorzowie to w ogóle cudo, rewelacyjny obiekt, zupełnie inaczej, bardziej komfortowo ogląda się zawody, bandy dają na pewno większe poczucie bezpieczeństwa dla zawodników. I nam oglądającym też, bo jak oni w nie uderzają, to dech zapiera w piersi, ale nie aż tak, jak było to za czasów, kiedy bandy były drewniane. I oczywiście wypadki już dawno przestały mnie przyciągać na żużel, już mi się nie podobają (śmiech)! Najlepsze są zawody bezwypadkowe! Czego mi trochę brakuje, to podejścia zawodników do przynależności klubowej. Wtedy była ekipa i trzymała się na kilka lat. Jak swego czasu pamiętam odejście Piotra Śwista, to był wielki szum wokół tego, straszny żal ze strony kibiców. Teraz nie ma takich sytuacji, bo zawodnicy dużo częściej zmieniają barwy klubowe.

 

Czy ma Pani ulubionego zawodnika?

– Oczywiście, Bartek Zmarzlik! Bo jest taką naszą gorzowską torpedą, a przy tym jest bardzo skromnym człowiekiem.

 

Co najbardziej zapadło Pani w pamięć od czasu, w którym zaczęła Pani przychodzić na mecze żużlowe?

– Najbardziej pamiętam wyjazd do Gniezna, ale nie był to taki typowy wyjazd kibicowski. Pojechaliśmy tam, ze względu na to, że w Gorzowie był zamknięty tor – za karę, za tak zwane preparowanie – przez sędziego Cheładze. I mecz Stal Gorzów – nie pamiętam z jaką drużyną, chyba z Lesznem (Rzeczywiście był to mecz z Unią Leszno – dop. red.) – rozgrywała na wypożyczonym torze w Gnieźnie. Pojechaliśmy pociągiem, praktycznie sami kibice, chociaż wtedy jeździło się na własną rękę i nikt nie organizował wyjazdów, całą bandą dotarliśmy na stadion i jeszcze tuż przed rozpoczęciem meczu pewien pijany jegomość podczas próby otworzenia oranżadki w woreczku, że pół z niej wylądowało na moich plecach! Lipiec, gorąco i klejąca się, truskawkowa oranżadka na moich plecach… Po czym, gdy to się wydarzyło, odwróciłam się natychmiast i reszta tego napoju wylądowała na owym nieostrożnym jegomościu. (śmiech) Zemsta natychmiastowa, można powiedzieć (śmiech). Pamiętam, że te wyjazdy były trochę inne, niż obecnie, kibice obu drużyn siadali razem, integrowali się. Teraz już tego nie ma, ale dalej atmosfera na stadionie jest niepowtarzalna.

Jeśli chodzi o transfer, byłam zawiedziona, jak  w pewnym momencie odszedł Matej Zagar, bo jakoś tak się do niego bardzo przywiązałam, stał się taki swój, gorzowski i nagle odszedł. Bardzo się cieszyłam, jak wrócił, ale znowu odszedł (śmiech).

 

No właśnie, bo ma Pani przecież ciekawe wspomnienie z tym zawodnikiem w roli głównej…

– Tak, zgadza się. Cztery lata temu – i była to chyba pierwsza taka akcja – żużlowcy wręczali bilety na Grand Prix posiadaczom karnetów. No i tak się złożyło, że mieliśmy całą rodziną wtedy karnet, no i zostałam wybrana. I wtedy sam Matej Zagar przyjechał do mnie do domu i wręczył mi ten bilet i swój plakat. Nie omieszkałam go uściskać, powiedzieć, że na żywo jest śliczny (śmiech). Było to niesamowite przeżycie.

 

Jaki mecz najbardziej zapadł Pani w pamięć?

– To są zawsze derby. I trudno powiedzieć, które konkretnie. Pamiętam chyba wszystkie, na których byłam, bo wtedy jest najfajniejszy doping, nikt nie siedzi, wszyscy stoją, krzyczą, żywo reagują, bawią się.

 

Co powiedziałaby Pani osobie, która nie była jeszcze na żużlu, żeby zachęcić ją do przyjścia na stadion?

– Powiedziałabym, że jak potrzebujesz rozładować stres, jak potrzebujesz odrobiny dobrych emocji, to zapraszamy na Stadion im. Edwarda Jancarza w Gorzowie, na pewno się nie zawiedziesz!

 

Co według Pani jest najpiękniejsze w tym sporcie?

– Chyba ta rywalizacja między nimi i przyjaźń, jaka się pojawia mimo różnych klubów i walki o punkty na torze. Na torze rywalizują, a w parku maszyn po meczu są po prostu kolegami.

Udostępnij