Dariusz Molski: Bardzo trudny cały mecz. Sami sobie zgotowaliśmy taki los. Cezary (Marciniak – dop. red.) podleciał do mnie w pewnym momencie i powiedział: „Trenerze, my chyba nie chcemy wygrać tego meczu”. Bo, co próbowaliśmy gdzieś się zbliżyć, to zawsze ktoś coś głupiego zrobił. I zamiast bliżej, to robiło się dalej. Droga przez „mąkę”. Ale tak naprawdę, czego można się spodziewać? My gramy na luzie, nie mamy żadnego obciążenia. Wysiedliśmy z autobusu, a jednak w pewnych momentach potrafiliśmy się sprężyć i ktoś mi to dzisiaj powiedział: „Macie charakter, bo z takiego wyniku, wyciągnąć punkty, to jest coś”. Niemniej, takie sytuacje nie powinny się zdarzać. Powinniśmy wygrać to gładko, lekko i przyjemnie, a tak się nie stało. Uważam, że ten  mecz był najgorszy w naszym wykonaniu i oby takich więcej nie było. Tak się mówi, zamiast „lekceważenie przeciwnika”, mówi się o próbie zwycięstwa na stojąco. Mecz się sam nie wygra nigdy, ani z nikim, a tym bardziej z młodymi, ambitnymi chłopakami, którzy grali bez obciążeń. Grali z nami odważnie, bez kompleksów i sprawiali nam dużo problemów. Być może myśleliśmy, że mecz sam się wygra, musieliśmy w pewnym momencie się spiąć, pozbierać i doprowadzić do tego, że udało się, naprawdę udało się wygrać, bo z przebiegu tego meczu, to wcale nie zasłużyliśmy na wygraną. Liczą się dwa punkty, za kilka dni nikt nie będzie o stylu pamiętał. Są 2 punkty jesteśmy bliżej Superligi!

 

Bartosz Starzyński: Tak, jak mówisz, na szczęście ta pogoń była udana. Trudno się gra z takimi drużynami jak SMS, bo to są zawodnicy, którzy nie mają nic do stracenia, chcą się pokazywać. My w sumie tak samo… Z drugiej jednak strony, źle weszliśmy w ten mecz. To są młodzi, ambitni chłopacy, dużo biegają, rzucają ze wszystkich pozycji i pokarali nas w pierwszej połowie. W pewnym momencie to rzeczywiście wyglądało tragicznie, tak jak powiedziałem, trudno się po prostu przyzwyczaić do takiego trybu gry. Biegają, rzucają ze wszystkiego, trzeba być non stop czujnym. Po prostu przespaliśmy niektóre sytuacje, w obronie nie wyglądało to najlepiej, nie współpracowaliśmy z bramką, nie pomagaliśmy Czarkowi i mieliśmy tego efekty. Ilość bramek rzuconych to efekt tempa gry, które narzuca SMS. Niedawno w środę grali z Gdynią, z liderem i padł bardzo podobny rezultat. To jest ich specyfika gry. Zawsze chcemy zagrać jak najlepiej, choć nie zawsze się to udaje. Cieszymy się, że tym razem udało się zachować koncentrację do końca i wywieźć 2 punkty, bo drużynę poznaje się po tym, jak kończy, a nie jak zaczyna.

 

Mateusz Stupiński: No tak. Zdarzają się takie mecze, że nic nie idzie, nic nie wychodzi i jest dużo błędów. To był typowy mecz błędów, ale fajnie, że potrafimy ze stanu -7 iść do przodu i wygrać spotkanie. Wydaje mi się, ze po tym poznaje się drużynę, bo jak się wygrywa mecz od początku do końca, to okej, po prostu się wygrywa. Ale prawdziwą drużynę poznaje się po tym, czy i jak wychodzi z takich opresji. To, co teraz powiem, to tylko moje subiektywne zdanie, ale wydaje mi się, że chcieliśmy zagrać za bardzo na stojąco, za bardzo chcieliśmy wygrać ten mecz jak najmniejszym nakładem sił. Myślę, że nasza niemoc wynikała z błędów w obronie, piłki odbite po rękach myliły Czarka i wpadały po prostu do bramki. Stąd też brała się jakaś nerwowość, w ataku gorące głowy, za szybko chcieliśmy odrobić, zdobyć bramkę. Trener zawsze nas uczula, że spokojnie, spokojnie i jeszcze raz spokojnie, cierpliwie w ataku i na pewno znajdzie się miejsce do rzutu. W drugiej połowie tak było. W pewnym momencie to zaskoczyło i doszliśmy rywala. A później wyszliśmy do przodu i, jak poczuliśmy krew, to nie odpuściliśmy już tego zwycięstwa. Jest wygrana, z niej się cieszymy. Wynik poszedł w świat, za kilka dni nikt nie będzie pamiętał w jakim stylu rozegraliśmy to spotkanie.

 

Oskar Serpina: Wyglądało to tak, że wszyscy myśleli, że ten mecz wygra się sam. Nie wiem, skąd u nas takie podejście – czy to przez to, że wiedzieliśmy, że to młodzi zawodnicy… Przestrzegaliśmy się przed takim myśleniem, żeby do tego meczu tak nie podejść, bo wiemy, że nie brakuje im wyszkolenia. W zasadzie to zawodnicy, którzy są przyszłością polskiej piłki ręcznej, że  po to oni tutaj są. Powtarzaliśmy sobie te slogany. Wiedzieliśmy o tym, że się na nas rzucą od początku, bo to tego typu drużyna. Grają gorącą piłkę, nie ma żadnego przewidywania, taktyki. I cały mecz to samo. Przez co naprawdę trudno się z nimi gra. Ale co z tego, że to wszystko wiedzieliśmy, skoro przyjechaliśmy i mimo teoretycznej znajomości antidotum na SMS, nie zdołaliśmy z niego skorzystać. Strasznie ospały początek, myśleliśmy, że to się samo wygra. Dziwne podejście, choć myślę, że to nie jest żadna kalkulacja, było to przypadkowe. Nikt nikogo nie lekceważy. Tak czasami wychodzi, że przyjeżdżasz i myślisz, że się wygra samo, biorąc jednostkowo zawodników… Na szczęście skończyło się tak, jak się skończyło, wyszliśmy z tego obronną ręką. Odrobiliśmy stratę, grając swoje i nie patrząc na to, co oni robią. Chcieliśmy narzucić swój styl gry i pomimo tego, że była duża przewaga przeciwnika, to mówiliśmy sobie, że gonimy i dogoniliśmy. Nie poddawaliśmy się, motywowaliśmy nawzajem i to się opłaciło.

 

Udostępnij