Dariusz Molski: Tak, taka prawda, samo na język nasuwa się „Starzyński kontra Wrocław”. Całe szczęście, że Bartek miał taką dyspozycję i pociągnął to, bo można było ten mecz spokojnie przegrać. Drużyna ze Śląska nas się nie ulękła, była przeciwnikiem równorzędnym. Przez długi czas to oni nadawali ton gry, a my musieliśmy graliśmy jak młodsi juniorzy. Ale to było zmienne, ten mecz był falowy. My 2-3 bramki do przodu, to oni 2-3 bramki do przodu. Tak to się toczyło. My wiemy, w jakim miejscu jesteśmy i zdajemy sobie sprawę z tego, ja to jest. Na szczęście udało się wygrać. Od poniedziałku wracamy na tory właściwe, luzu na treningach będzie zdecydowanie mniej. Do następnego meczu przygotowujemy się jak do pojedynku o mistrzostwo świata, bo ustaliliśmy sobie dzisiaj, że gramy o wszystko. Nie wiem, czy awansujemy, czy nie. Natomiast postawiliśmy sobie taki cel, że nic nie odpuszczamy i chcemy wygrać jak najwięcej. Jeżeli uda się awansować, to będzie fajnie. To będzie super. To będzie coś ekstra dla tego zespołu. Jak to będzie dalej, to zobaczymy. Dochodzą do nas różne głosy, jedne śmieszne, drugie kpiące, trzecie bardziej poważne. Chcemy walczyć o wszystko i jeżeli się uda, to na pewno my – zawodnicy, sztab szkoleniowy – chcielibyśmy w Superlidze zaistnieć. Jak nie teraz, to kiedy?

 

Bartosz Starzyński: Coś-tam się rzuciło, ale piłka ręczna to sport drużynowy, jednostkami się nie wygrywa. Dziś rzucam ja, za tydzień ktoś inny. Ważne, żeby punkty się zgadzały. Tak, jak teraz – plus jeden i o to nam wszystkim chodzi. Beze mnie zwycięstwa by nie było? Wcale nie, gadanie. Bez każdego z nas nie byłoby zwycięstwa. Przecież ktoś mi tę piłkę podaje, Czarek (Cezary Marciniak – dop. red.) broni, Krzysiu (Krzysztof Nowicki – dop. red.) broni, nie ma osób niezastąpionych. Komuś „siedzi”, to albo się gra na niego, albo rozbija się po całym zespole. Tym razem akurat ja przejąłem inicjatywę, fajnie, cieszę się z takiego wyniku, a szczególnie dlatego że jeszcze udało się wygrać na trudnym terenie, bo teraz Śląsk trochę złapał wiatr w żagle. Walczą o utrzymanie, ale to my tym razem cieszymy się z punktów. Śląsk jest tylko słabszy na papierze, w tabeli. Ale poległa tu już Spójnia, SMS, z którym my też się męczyliśmy. Gra tu nieobliczalna młodzież, która nie ma nic do stracenia. Chcą się pokazać, czy to przed naszym trenerem, czy przed innymi trenerami, bo będą chcieli iść gdzieś, grać dalej. Chcą się pokazywać z jak najlepszej strony i trudno gra się z takimi zespołami. Inna sprawa, że z teoretycznie słabszymi rywalami presja jest po naszej stronie. Te drużyny się na nas nastawiają i musimy się im przeciwstawić. Zawsze gra się troszeczkę gorzej w roli faworyta, zwłaszcza beniaminkowi. Przerwa bardzo się przyda, czekaliśmy na nią już od dwóch tygodni. Trzeba podładować trochę akumulatory, przygotować się w spokoju do meczu z Malborkiem i do końcówki sezonu. Cel? Wygrać wszystko do końca.

 

Cezary Marciniak: Cieszę się z tego, że udało mi się dołożyć cegiełkę do tego zwycięstwa. To był bardzo trudny mecz, bo trzeba zaznaczyć, że pierwszą połowę graliśmy w saunie. Trudno nam było przedstawić się do takiego grania, trudno wejść w mecz. To odbiło się na wyniku w pierwszej połowie, bo przegrywaliśmy 1 bramką. Ale na szczęście powoli zaskoczyliśmy i jakoś udało się dowieźć zwycięstwo. Emocjonująca końcówka wyszła z tego, że przez te 59 minut naprawdę strasznie pod górę nam szło. Nie mogliśmy wskoczyć na swój poziom. Skąd to się wzięło? Nie mam pojęcia! Wiele czynników musiało się na to złożyć. Bo i ta droga, i ta trudna hala, bo naprawdę było tam strasznie gorąco, tragicznie się tam grało. Każdy z nas pewnie zgubił po 2-3 kilogramy, a koszulki można było wyżymać w szatni. Może to miało jakiś wpływ. Kolejny mecz na wyjeździe, lekkie zmęczenie. Cały zbiór czynników. Ważne, że wygraliśmy. Tak, zdecydowanie przerwa się przyda. Odpocznie i ciało, i głowa od piłki ręcznej. Zaczął się 4 miesiąc, jak nie mamy żadnej przerwy, więc kilka luźniejszych dni na pewno nam się przyda. Na święta wszyscy zjedziemy do domów, naładujemy akumulatory w domu, przy rodzinie i myślę, że to tylko wpłynie na dobre, bo są jeszcze przed nami 4 bardzo trudne mecze. Malbork u siebie, wyjeżdżamy do Żukowa, do Gdyni, gdzie będziemy się bić o lidera. Cel? Komplet punktów i awans.

 

Miłosz Bekisz: Na pewno cieszymy się, że z trudnego terenu wywozimy dwa punkty. Nie ukrywajmy, że chłopaki z Wrocławia naprawdę zagrali fajne spotkanie, a my moim zdaniem nie zagraliśmy na swoim poziomie. Ale jest zwycięstwo, cieszymy się z 2 punktów i wracamy z nimi do Gorzowa. Jakby ktoś przed meczem powiedział nam, że tutaj wygramy 1 bramką, to bralibyśmy to w ciemno. Czeka nas teraz mała przerwa, ale trenujemy ciężko, bo po prostu chcemy wygrać wszystko do końca. Nie ma czegoś takiego, jak akcja meczu. Ostatnio trener Markuszewski z Piotrkowianina powiedział, że fajne akcje gra się na Boże Narodzenie (śmiech). W akcji z Olkiem (Aleksandrem Kryszeniem – dop. red.) tak po prostu wyszło. Zagraliśmy wrzutkę, na szczęście bramka z tego wpadła, z czego się cieszymy. Wygrywamy 1 bramką i gramy dalej. To nie jest tak, że my kogokolwiek lekceważymy. Na pewno w jakimś stopniu jesteśmy zmęczeni. Jesteśmy zespołem profesjonalnym, trenujemy codziennie, a nie tak, jak niektóre zespoły, po 3-4 razy w tygodniu. My codziennie, dodatkowo jeszcze dochodzą treningi siłowe i myślę, że to się też z tego wzięło, choć nie chcę nas w żaden sposób usprawiedliwiać. Ostatnie trzy mecze to wyjazdy i to dalekie. Kilometry się namnażają, ale próbujemy grać na jak najwyższym, swoim poziomie. Trenujemy ciężko, przykładamy się do tego w 100 procentach. Musimy od siebie wymagać. Mamy plany przyszłościowe. Musimy podchodzić do wszystkiego mądrze, grać jak najlepiej i zobaczymy, gdzie to nas zaprowadzi.

Udostępnij