www.stalgorzow.pl: Panie Zenonie, kiedy i gdzie poznał Pan Edwarda Jancarza i jakie wtedy wywarł on na Panu wrażenie?

Zenon Plech: – Poznałem Edwarda w 1969 roku, kiedy zapisałem się do szkółki żużlowej. Podczas jednych z zawodów ogłoszono nabór do szkółki. Przyjmował nas wtedy Andrzej Pogorzelski i tak się zaczęło. Jancarz był wtedy już po zdobyciu rok wcześniej wicemistrzostwa świata. Był dobrym duchem zespołu i każdy go podziwiał.

 

Licencję zdał Pan kilka lat po Jancarzu – czy był on dla Pana jakiegoś rodzaju wzorem na początku Pana przygody z żużlem, czy tylko kolegą z toru?

– Raczej nie był wzorem. Ja wraz z całą grupą – Mieczysławem Woźniakiem czy Bogusławem Nowakiem – byliśmy pod ręką Andrzeja Pogorzelskiego. Jancarz był wtedy gwiazdą, bo zdobył wicemistrza świata w 1968 roku. Każdy go podziwiał. Ten czarny kombinezon, wypastowany, błyszczący, chyba każdy z nas do tej pory pamięta.

 

Jakim zawodnikiem był według Pana Edward Jancarz?

– Na pewno bardzo dobrym, podchodził do żużla profesjonalnie, ale to była przede wszystkim dla niego zabawa. W każdym sporcie jest tak, że dopóki bawi, sprawia przyjemność, to jest świetnie, dobrze człowiek się czuje, nie ma się problemów z wykonywaniem swojego zawodu. I tak też było z Jancarzem.

 

Pan razem z Jancarzem zdobyliście wiele medali – zarówno w Polsce, jak i za granicą. Jak współpracowało się Panu z Edwardem Jancarzem?

– Rozumieliśmy się na torze doskonale. Ja początkowo ćwiczyłem pod okiem takich zawodników, jak Pogorzelski, Migoś czy Padewski. Dużo jednak jeździliśmy wspólnie, więc spróbowaliśmy wspólnej jazdy na arenie międzynarodowej. Z Edkiem pierwszy tytuł zdobyliśmy w Polsce – był to tytuł Mistrza Polski Par Klubowych w 1973 roku i tak to później wyszło, że w parach często jeździliśmy razem. Zdobyliśmy trzy medale pod rząd – dwa brązowe, jeden srebrny w Mistrzostwach Świata Par.

 

Czy myśli Pan, że mógłby Pan nazwać Edwarda Jancarza swoim przyjacielem?

– Przyjaciel to duże słowo. Uważam jednak, że znaliśmy się doskonale, wszędzie razem jeździliśmy, czy to w Anglii, czy na Antypodach. Był bardzo dobrym kolegą, można właściwie powiedzieć, że był prawie moim przyjacielem. Trudno mi powiedzieć, jakim był człowiekiem, bo już tyle lat minęło… Zawsze można było na niego liczyć, był „gościem”. Po przenosinach do Gdańska oczywiście nadal utrzymywałem z nim kontakt. Zacząłem wtedy jeździć w lidze angielskiej, gdzie również pojawił się Edek. Przyjeżdżałem na jego mecze na Wimbledon z Hackney i wspieraliśmy się nawzajem.

 

Panie Zenonie, jak Pan się czuł, gdy dowiedział się pan o przedwczesnej śmierci pana kolegi z toru?

– To był szok. Przyjechałem na pogrzeb, bo nie mogło być inaczej. To był wielki szok.

 

W niedzielę odbędzie się kolejna edycja memoriału im. Edwarda Jancarza. Czy uważa Pan, że to dobry sposób na uczczenie pamięci o tym wspaniałym żużlowcu?

– Pewnie, że tak! Mamy już ulicę i stadion Edka, a ten memoriał jest dopełnieniem wszystkiego. Tak powinno być. Zasłużył na to. Ja niestety nie wybieram się na memoriał ze względów zdrowotnych, ponieważ jestem dializowany. Zastanowię się jeszcze, ale nie planuję się pojawić. Dobrze by było, gdyby jednak na stadionie pojawili się kibice w dużej liczbie. To był nietuzinkowy zawodnik i zasługuje na pełne trybuny.

 

Udostępnij