www.stalgorzow.pl: Kiedy pierwszy raz spotkałeś się z czarnym sportem i gdzie to było?

Mateusz Stupiński: – Pierwszy raz z żużlem spotkałem się podczas Memoriału Edwarda Jancarza, ale byłem wtedy jeszcze bardzo mały. Mogło to być około roku 1995 lub 1997. Pierwszy raz na żużel zabrała mnie mama.

 

Jak wspominasz swoje pierwsze zawody?

– Nie najlepiej (śmiech)! Usiedliśmy w ulubionym miejscu mamy, czyli na łuku i to dość nisko. Po którymś biegu dostałem kamieniem z toru, bo wtedy jeszcze takie sytuacje się zdarzały i zupełnie nie interesowało mnie to, co działo się na torze. Zacząłem płakać i chciałem iść do domu (śmiech).

 

Jakie wydarzenie podczas Twojej przygody z żużlem najbardziej zapadło Ci w pamięć?

– Wydaje mi się, że najgłośniejszym transferem było przyjście do Gorzowa Tomasza Golloba. Nie da się ukryć, że to jest ikona tego sportu i późniejszy mistrz świata, którego zdobył właśnie w barwach Stali. To moim zdaniem jest wydarzeniem najważniejszym, no i bardzo spektakularnym, bo przecież przyszedł do drużyny, która dopiero co wróciła do Ekstraligi po kilku latach na jej zapleczu. Nikt się tego nie spodziewał, wszyscy byli zaskoczeni, że zawodnik, który jak przyjeżdżał do Gorzowa, to zawsze ciął się z Piotrem Świstem, a ich biegi były zawsze dodatkowym smaczkiem w zawodach, teraz będzie dla nas jeździł. To był szok!

 

Jesteś rodowitym gorzowianinem – nie było kiedyś myśli, żeby spróbować swoich sił na motocyklu żużlowym?

– Była taka myśl (śmiech). Do tego jednak nie doszło, bo kiedyś byłem na jakichś zawodach w Wawrowie, próbowałem namawiać rodziców później na spróbowanie własnych sił. Tata raczej byłby na „tak”, bo jest mechanikiem, więc oznaczałoby to dodatkowe grzebanie w sprzęcie. Mama natomiast była przeciwna. Niestety, mojemu bratu, Krzyśkowi, podczas gry w piłkę coś się stało, chyba złamał rękę i pojechaliśmy do szpitala, gdzie spotkaliśmy chłopaka z minitoru, który złamał oba obojczyki. I wtedy mama powiedziała, że nigdy w życiu się na to nie zgodzi. (śmiech)

 

Co w żużlu najbardziej Cię urzekło?

– Myślę, że żużel to jest specyficzny sport i jeśli pójdzie się na stadion, to albo polubi, zakocha się, albo już więcej nie wróci. Mnie żużel przekonał adrenaliną, która towarzyszy temu sportowi, zwroty akcji, wiadomo. Bieg trwa 60 sekund, a z pierwszej pozycji można spaść na ostatnią i wrócić znów na prowadzenie. Kontakt, ryzyko, na każdym kroku pachnie gipsem.

 

Gdybyś miał porównać piłkę ręczną i żużel, to czy według Ciebie mają jakieś cechy wspólne?

– Wydaje mi się, że tylko tyle, że jest dużo zwrotów akcji i adrenalina. Bieg zazwyczaj trwa 60 sekund, w piłce ręcznej często jest to troszkę krócej, choć oczywiście mogą trwać około minuty. Nasz sport jest kontaktowy, tam bardzo urazowy. Czy to podobieństwo? Nie wiem, ale i na piłce ręcznej, i na żużlu nie da się nudzić.

 

A gdybyś miał zachęcić kogoś do przyjścia na stadion, to co byś mu powiedział?

– Powiedziałbym tylko tyle, że jeśli ktoś oglądał w telewizji i powiedział, że żużel jest nudny, to naprawdę zachęcam do przyjścia na stadion, bo to odzwierciedlenie w telewizji nie oddaje zupełnie tego, co dzieje się na stadionie. Nie wspominając już w ogóle o atmosferze, ale skupiając się na samych zawodach i jeździe, odczucie prędkości i adrenaliny od zawodników jest zupełnie inne, niż w telewizji. Przyjdź na stadion, uświadom sobie, że oni jadą bez hamulców i poczuj to wszystko. Albo się spodoba i się w tym zakocha, albo nie. Ja się zakochałem.

Udostępnij