Dariusz Molski (trener): Dokładnie tak jak powiedziałaś, dobry początek, a później coś stanęło i dreszczowiec do końca. No co zrobić? Takie warunki gry. My bardzo chcieliśmy, a nie bardzo nam wychodziło. A przeciwnik? Oni walczyli o swoje. Dlatego też taki dreszczowiec. W przerwie po raz kolejny powiedziałem, że oni nie mają argumentów, żeby z nami wygrać, tylko my ten mecz możemy przegrać. I tak nam nie szło. Już to mówiłem kilka razy, ale bardzo nie lubię, jak na mecz przyjeżdżają rodzice, rodzina, dziewczyny, bo wtedy nasi zawodnicy, zwłaszcza ci młodzi, chcą się bardzo pokazać i to nie wychodzi. I chyba tak to dzisiaj było. Chyba dam zakaz przyjeżdżania rodzinom na mecze (śmiech). Niech wykupią transmisje na youtube i tyle (śmiech). Żartuję, ale coś w tym jest, bo nasza młodzież w tych momentach, kiedy chce zaimponować swoim, nie do końca im to jeszcze wychodzi. Ale no trudno, radzimy sobie jakoś. Gramy dreszczowce, wygrywamy! Tak, nie ma co narzekać. Trochę kosztuje to zawsze zdrowia, ja nie osiwieję, bo już siwy jestem (śmiech). Do tego meczu podszedłem wyjątkowo spokojnie. Ostatnia akcja – mieliśmy ją tak omówioną, że byliśmy przygotowani nawet na stratę bramki. Ale samą końcówkę zagraliśmy doskonale, już po prostu lwy na boisku. „Tadzik” (Dominik Droździk – dop. red.) zawisł na gościu, zostało dwie sekundy. Dostał co prawda karę, ale zachował się jak rasowy obrońca, bo taki on jest. Nie sztuka wygrywać wtedy, kiedy idzie. Sztuka wygrywać, gdy nie idzie. Ale jak sami sobie robimy podwójną robotę – no trudno, jak jesteśmy przygotowani na dwa mecze, to musimy rozegrać dwa w jedno 60 minut.

 

Mateusz Stupiński (skrzydłowy): Jak mawia klasyk – spokojnie jedną. Horrory w piłce ręcznej są zawsze i chyba wychodzi na to, że są nieuniknione (śmiech). Każdy mecz wyjazdowy rządzi się swoimi prawami. Żukowo grało tutaj o życie, o utrzymanie. My tak naprawdę już nic nie musimy, bo wszystko zrobiliśmy ponad stan. Ale oczywiście wiadomo, że chcemy wygrać wszystko do końca, tak sobie założyliśmy i dążymy do tego. Mecz trudny, oczywiście, akcje były czasami szarpane. Bardzo dużo błędów własnych, technicznych. Dawaliśmy tlen. Odskakiwaliśmy na kilka bramek do przodu, ale co chwilę dawaliśmy tlen przeciwnikom. Dlatego chyba grało nam się trudno. Niemniej cieszymy się, że ten wynik na koniec w ostatnim czasie zawsze jest jedną dla nas. Tak, końcówkę zdecydowanie zagraliśmy przytomnie w obronie. Wiadomo, jeśli już idzie na noże i jeśli jest dreszczyk, gdzie już wiemy, że widmo porażki czy remisu zagląda nam w oczy, potrafimy się spiąć i zagrać naprawdę w obronie tak, jak potrafimy najlepiej. Szkoda, że nie funkcjonowało to przez cały mecz (śmiech), ale nakłada się na to to, że jest końcówka sezonu. Staramy się jak możemy. Jeśli chodzi o czerwoną kartkę, to poszła kontra, w końcu Czarek (Cezary Marciniak – dop. red.) rzucił w ręce,  a nie gdzieś w buraki! (śmiech) Co czasami mu się zdarza, tak jak tym razem. Na atak na plecy zareagowałem nerwowo, ale wydaje mi się, że to sytuacja boiskowa i nikt nie chciał nikomu zrobić krzywdy. Wynik na styku, szedłem w kozioł, przeciwnik chciał piłkę wygarnąć, zahaczył mnie gdzieś z tyłu, pociągnął za rękę… To są niebezpieczne sytuacje, dlatego była jakaś wymiana zdań, ale po meczu przybiliśmy piątkę i wszystko jest OK.

 

Cezary Marciniak (bramkarz): Spokojnie jedną bramką (śmiech). Szczerze mówiąc spodziewaliśmy się takiego meczu, bo tak jak mówiłem wcześniej, oni walczą o utrzymanie i to była walka na noże. Żukowianie się nie poddawali, walczyli w obronie, naprawdę trudne spotkanie. Graliśmy ten mecz taką sinusoidą, bo naprawdę początek fajny, później nas doszli w pierwszej połowie i początek drugiej połowy był taki sam, że odskoczyliśmy na parę bramek, 20 minut wytrzymaliśmy, a później znowu przestój w ataku, parę kontr i niestety końcówka bardzo nerwowa. Nie układało się to zbytnio po naszej myśli, ale jakoś dowieźliśmy to do końca. No i co? Tylko się cieszyć! Kontry… Jedna w ręce, druga w buraki! Już niech Mateusz (Stupiński – dop. red.) nie narzeka! (śmiech) Jedną bramkę z kontry rzucił, więc i tak jest lepiej niż średnia. U mnie te kontry bardzo kuleją, więc jak jedna poleci dobrze, to się cieszę. Tak, mam co trenować i doskonalić! Zwłaszcza, że tym razem ta druga była bardzo ważną piłką, pamiętam ją dokładnie, bo już się bałem, że ta kontra zaważy na wyniku końcowym! Mieliśmy na tablicy wynik 25:27 i miałem trzy wybory – Mateusza, Olka i Oskara. I rzeczywiście rzuciłem w buraki do „Stupy” i przeciwnik później dorzucił bramkę dla siebie. Był lekki stresik.

 

Miłosz Bekisz (skrzydłowy): Oczywiście, że tak. Cieszymy się z tych punktów, były nam potrzebne. Niby z przebiegu całego meczu można wywnioskować, że kontrolowaliśmy całe spotkanie, jednak jakieś nieskuteczne akcje, może brak koncentracji, sprawiły, że Żukowo mogło wyrównać na koniec, ale ostatecznie wygraliśmy i z tego się cieszymy. Takie rzeczy, błędy się zdarzają w piłce ręcznej. Myślę, że było to spowodowane jakimś właśnie brakiem koncentracji. Ale mimo tych błędów udało się wywieźć stąd dwa punkty. Nie no, bez przesady, nie człowiek orkiestra (śmiech). Gramy z Olkiem (Aleksander Kryszeń – dop. red.) akcje nieprzewidywalne, a w takich momentach przeciwnik się tego nie spodziewa. Grunt, że to wychodzi i z tego się cieszymy. Cieszę się też z tego, że trener darzy mnie zaufaniem – nie gram tylko na skrzydle, ale pomagam też chłopakom na różnych pozycjach. Grunt, że wychodzi, ja wykonuję swoją pracę i staram się robić to jak najlepiej.

Udostępnij