www.stalgorzow.pl: Krzysztof, na początek najważniejsze pytanie: Jak się czujesz i czy z Twoim zdrowiem już wszystko w porządku?

Krzysztof Kasprzak: Miało to trwać krócej. Na początku mówiło się o pęknięciu, a później okazało się, że obojczyk jest złamany i były aż 3 odłamy. Ten obojczyk złamałem po raz czwarty, więc bardzo słaby. Przez to musiałem mieć wstawioną blachę. Mam 9 śrub. Po pozwoleniu przez docenta Lubiatkowskiego – któremu bardzo dziękuję przy okazji, bo wykonał naprawdę świetną robotę – w poniedziałek na wizycie, mogłem spróbować wsiąść na motocykl. Od razu po powrocie do domu wsiadłem na motocross. Po 10 minutach jazdy stwierdziłem, że nic mnie nie boli i od razu zadzwoniłem do trenera, że chciałby trenować w Gorzowie.

 

Jak przebiegły treningi?

– Jeździłem we wtorek i środę. Pierwszy trening trzygodzinny. Nie odczuwam żadnego dyskomfortu, może lekkie spięcie od rana, ale po rozciąganiu i ćwiczeniach już jest wszystko dobrze. Jestem gotowy, żeby startować w lidze i robić punkty dla Stali Gorzów.

 

Jak sam mówisz, przedłużyła się troszeczkę Twoja absencja – czy pojawił się u Ciebie głód jazdy?

– Tak, na pewno! Trener też mnie obserwował podczas treningu i widział, że jest ten głód. Trzy tygodnie praktycznie siedziałem bez ruchu, bo chciałem, żeby to się zrosło jak najlepiej. Obserwowałem chłopaków, miałem także kontakt telefoniczny przez trenera i z chłopakami. Kibicowałem na każdym meczu.

 

Ale nie na stadionie…

– Nie chciałem się zbyt dużo pokazywać na stadionie, chodzić, bo wiadomo, każdy by pytał, co ze mną i jak długo jeszcze mnie nie będzie. Nie lubię takich sytuacji. Wolę wrócić w pełni sprawny i wsiąść na motocykl. Sam się zdziwiłem, że tak szybko po takiej kontuzji mogłem wsiąść na motocykl. Doktor też był zdziwiony, że tylko 4 tygodnie były potrzebne na zrośnięcie się kości. To bardzo dobrze i jestem zadowolony.

 

Czy jesteś pewien, że już wszystko w porządku?

– We wtorek robiłem kilka kontr na motocyklu, kiedy lewa strona jest najbardziej obciążona i nie czuję praktycznie żadnego bólu. Jest dobrze.

 

Jak oceniasz dotychczasowe wyniki kolegów z drużyny w tym czasie, kiedy Ty byłeś kontuzjowany?

– Bardzo dobrze. Wygrywali mecz za meczem. Na pewno żałuję, że nie mogłem startować, bo uciekły mi trzy mecze u siebie, a jest to praktycznie połowa sezonu. Zostało tego naprawdę niewiele, bo pięć czy nawet cztery. Cieszyłem się ze zwycięstw, ale bardzo też żałowałem, że mnie tam nie ma, bo wiedziałem, że mogłem jechać i robić punkt dla tej drużyny. Kontuzja to zawsze jest bardzo trudny temat, cieszę się, że tak to się skończyło.

 

Wspomniałeś o 9 śrubach, które masz w obojczyku. One już zostaną?

– Jest to zespolenie obojczyka, a docent proponuje mi, żebym to zostawił, żeby przy – nie daj Boże – przy następnym upadku nie dopuścić do roztrzaskania tego obojczyka w mak. Te śruby są gwarancją, że jeśli coś by się stało, to będą trzymały ten obojczyk.

 

Na początku właściwie nie wydawało się, że to aż tak poważna kontuzja…

– Tak, to był dla mnie bardzo lekki upadek. Nie potrzebnie trzymałem motocykl do końca. Myślałem, że uda mi się wykontrować, ale w momencie, kiedy ja ścinałem, Janowski jechał we mnie i zderzyliśmy się. Zabrakło mi 10 centymetrów i byłbym pod nim. 2 punkty miałbym pewne. Ale taki jest żużel, nieszczęśliwy wypadek, uderzyłem barkiem, to było dość mocne uderzenie w tor. Bark mi się zamknął i musiało coś puścić, jak stwierdził doktor. No i puścił obojczyk. Ale co zrobić? Ja już o tym nie myślę, cieszę się, że trener dał mi szansę i w piątek dam z siebie wszystko.

 

Czy negatywnie wpłynie na Ciebie utrata tego czasu, w którym właściwie większość zawodników zdążyła się „wkręcić” w sezon?

– Nie, nie jestem w żadnej czarnej dziurze, sprzęt mam bardzo dobry. Na meczu z Rybnikiem, gdyby nie błędy, miałbym wynik w okolicach kompletu. Popełniłem dwa błędy i od razu przywiozłem dwa zera. Początkowe biegi, jak przypilnowałem startu, to wygrywałem. Pomału wchodziło to w normalny tok i od razu to nieszczęście. Na pewno popełniłem trochę błędów na sparingach, bo za dużo testowałem, później to też mnie trochę wybiło z rytmu. Ale powoli szło wszystko w dobrym kierunku. Chciałem początkowo wrócić tydzień później, ale jeżeli mnie nie boli, to nie chcę czekać, bo trzeba jak najszybciej wsiąść na motocykl i pomóc drużynie.

 

Krzysztof, co myślisz o naszych Gorzowskich Kibicach? Czy komplet publiczności podczas meczu z Grudziądzem ułatwi Wam zadanie?

Na pewno tak. Są to bardzo dobrzy kibice i przy okazji chciałbym im podziękować. Dostałem dużo wiadomości i sygnałów, że mam wracać do składu, bo to nie to samo beze mnie. Jestem bardzo wdzięczny, że kibice tak myślą i dodadzą mi na pewno otuchy. Sprawia to, że będę miał łatwiejszy powrót do zespołu.

 

Denerwujesz się bardziej jak oglądasz mecz w telewizji czy na stadionie?

– Będąc z drużyną chyba mam więcej stresu, bo jak wyjeżdżasz przed biegiem nerwy są zupełnie inne, dochodzi motywacja, bo przecież chcesz jak najlepiej pojechać dla zespołu. W fotelu na pewno jest wygodniej (śmiech), ale przecież to nie o to chodzi, żebym siedział i oglądał mecze. Chcę w nich jechać! Nie po to całą zimę przepracowałem. Dziękuję za zaufanie i prezesa, i trenera, bo praktycznie wchodzę z marszu po dwóch treningach. W piątek będę robił wszystko, żeby przywozić punktu.

 

Mecz z GKM-em to jest odpowiedni mecz dla Ciebie na powrót?

– Nie wiem. Każdy mecz jest trudny, każdy z tych chłopaków przyjedzie tu wygrywać wyścigi, więc nie ma już meczów łatwych w ekstralidze. Przez te kilka tygodni sporo oglądałem, dużo analizowałem, wyciągnąłem kilka wniosków, które wprowadzam teraz w życie. Wczoraj mi to też pomogło. Mierzyliśmy czas mojej jazdy i miałem praktycznie takie same czasy, jak były w niedzielę te najlepsze. Jestem pełen optymizmu i będzie OK.

Udostępnij