www.stalgorzow.pl: Rok 1977, kiedy zdobył pan tytuł Indywidualnego Mistrza Polski, był niezwykle udany zarówno indywidualnie dla pana, jak i całej Stali Gorzów. Były triumfy w DMP, MPPK, Złotym Kasku czy Memoriale Smoczyka. Jak pan wspomina tamten sezon, w którym miał pan najlepszą średnią w karierze (2,51)?

Bogusław Nowak: – To było naprawdę moje 5 minut”, sezon, w którym wszystko poukładało się prawidłowo z przygotowaniami i sprzętowo. Byłem też na tyle dojrzałym zawodnikiem, że mogłem sięgać po wyższe cele. Drużyna prezentowała wysoki poziom i trzeba było się do niej dostosować. Nie można pominąć naszych mechaników, Edwarda Pilarczyka i Stanisława Maciejewicza, którzy dobrze dbali o sprzęt. Nie mieliśmy żadnych problemów z remontami, co zapewniało duży spokój i wspaniałą atmosferę. W roku 1977 wszystko mi wychodziło. Byłem też członkiem reprezentacji Polski, która zdobyła wicemistrzostwo świata we Wrocławiu i rezerwowym w Indywidualnych Mistrzostwach Świata w Goeteborgu. To był szczyt mojej kariery.

 

Datę 22 lipca 1977 zapamięta pan na zawsze. Wówczas zdobył pan jedyny w karierze złoty medal IMP. Udało się to przed własną publicznością w Gorzowie, a w pierwszej czwórce znalazło się jeszcze dwóch innych reprezentantów Stali. Jak pan wspomina te zawody, w których przegrał pan tylko z Jerzym Rembasem w ostatniej serii?

– Był bardzo trudny tor po deszczu. Trzeba było wszystko robić z głową. W takich sytuacjach czasami się mówiło, że nie ma kumpli, przyjaciół tylko normalna walka. W 1975 roku w Częstochowie siedmiu zawodników Stali było w finale i tak nam się to w klubie układało, że mieliśmy dylemat kto z kim, na kogo. Były tam dwa biegi, że jechali sami gorzowianie. Rozdawaliśmy karty. W 1977 roku było podobnie. Zawarliśmy niepisaną umowę: najważniejsze są trzy pierwsze serie. Nie wszyscy mogą być mistrzami, a tylko jeden. Po tych trzech rundach pojawiało się wsparcie od kolegów, którzy mówili „Spokojna głowa, my jedziemy teraz dla ciebie”. Tak to się skończyło. Czasami tak się robiło, że w ostatniej serii, kiedy było wiadomo, ile potrzeba punktów, to oddawało się komuś. Kiedyś w Opolu, jak jeszcze z Zenkiem Plechem jechaliśmy na młodzieżówce, to zrobiłem 14 punktów, bo jemu oddałem jedno „oczko” w ostatnim wyścigu. Miał ciągle szanse stanąć na pudle.

 

2 lipca ponownie finał IMP w Gorzowie. Kto wygra?

– Mija dokładnie 40 lat od tego, jak ja zdobyłem ten tytuł. Chciałbym bardzo, aby Bartek Zmarzlik spełnił w tym roku nasze marzenia i zapisał kolejną piękną kartę historii dla Stali Gorzów i dla siebie. Chcemy go wspierać na różne sposoby, również duchowo. 2 lipca o 9 rano u księdza Szkudlarka odbędzie się msza święta za Bartka i wszystkich uczestników Indywidualnych Mistrzostw Polski. Będziemy z nim całym sercem.

 

Oprócz wychowanka Stali Gorzów jedzie też inny zawodnik naszego klubu, mianowicie Przemysław Pawlicki. Jak ocenia pan jego szansę?

– Przemek ma taki sezon, że nie wiem, czy nie jest to jego najlepszy w karierze. Bardzo dobrze się prezentuje i będzie na pewno jednym z faworytów. W obsadzie znajduje się kilku chłopaków i z każdym z nich można przegrać lub wygrać. Będziemy, jako gorzowianie, całym sercem za Bartkiem i za Przemkiem, żeby stanęli na podium. Życzymy jednak wszystkim, by szczęśliwie odjechali zawody i na wysokim poziomie, aby ucieszyć oko kibica.

 

Z innych zawodników wysoko stoją notowania rywali zza miedzy. Do wysokiej formy wraca Jarosław Hampel, a patent na gorzowski tor wydaje się mieć Patryk Dudek, dwukrotny triumfator Memoriału Edwarda Jancarza. Mogą oni zagrozić reprezentantom Stali?

– Tak. Każdy z nich może. Bartek jedzie z numerem 11, a Dudek z 10, więc już w pierwszym biegu się spotkają. To dużo może nam wyjaśnić. Sprawa jest otwarta. Mam nadzieję, że Bartek stanie na wysokości zadania i bardzo nas ucieszy.

Udostępnij