www.stalgorzow.pl: Za naszym klubem rozgrywki PGE Ekstraligi 2017. Oceniając już bardziej na chłodno, brązowy medal powoduje niedosyt czy zadowolenie?

Stanisław Chomski: – Trzeba to rozważyć w dwóch kategoriach. Przed sezonem myślę, że większość z nas, zwłaszcza kibiców, po tym, jak zespoły były zbudowane i przy niepewności postawy naszych juniorów, to ten brązowy medal odebrany byłby jako sukces.  Tak mi się wydaje, choć wiadomo, że po tytule mistrzowskim chce się go obronić. W przekroju całych rozgrywek, a zwłaszcza ich początku, kiedy wyrobiliśmy sobie przewagę nad rywalami, to sprawiało, że pewnie zmierzaliśmy do play-offów, w których nabieraliśmy ochoty do odegrania czołowej roli. Wówczas można powiedzieć, że ten brąz jest na osłodę.

 

Co się stało z gorzowskim zespołem w końcówce rewanżowego meczu półfinału z Betard Spartą Wrocław?

– To nie jest proste pytanie, ale podsumuję to tak: zdecydowały przeszkody natury technicznej i problemy z dopasowaniem. Jest też wiele innych składowych, które można rozkładać na czynniki pierwsze, ale do końca nie uzyskamy jednoznacznej odpowiedzi. W moim przekonaniu zadecydował 12. bieg, w którym Krzysiek Kasprzak dał się zaskoczyć rezultatem rozstrzygnięcia startu i pierwszego wyjścia z łuku, gdzie Dróżdż prowadził podwójnie z Woffindenem. Do tego jego jazda, by za wszelką cenę wyprzedzić, bez chłodnej analizy. Z drugiej strony nasi juniorzy też zaskakiwali w wyścigach z mocniejszymi zawodnikami, bardziej utytułowanymi. Nawet wygrywali. Taki jest ten sport. W tym sezonie sprzęt jest też bardzo zawodny. Nie tylko my tego doświadczyliśmy. Były jednak też mecze, w których my rozstrzygaliśmy końcówki na swoją korzyść. Jechaliśmy z zespołem markowym, który też szukał innych rozwiązań. Nie mieli nic do stracenia.

 

Po odpadnięciu z walki o złoto nie można było sobie chyba jednak wymarzyć lepszego rywala, jak Ekantor.pl Falubaz Zielona Góra?

– Pod kątem emocji, otoczki i rywalizacji w regionie to na pewno tak.

 

Odebranie brązowych medali na stadionie przy Wrocławskiej 69 musiało być uczuciem szczególnym?

– Nigdy tego typu wrażeń nie doświadczyliśmy. Mówimy o regionie. Był to brąz, niektórzy mówią, że tylko”, ale to jest medal. Chętnych do niego było bardzo wielu. Na zielonogórskiej ziemi smakował on fajnie. Po trzech latach bezkrólewia okazaliśmy się lepsi i odebraliśmy laury na ich terenie. To dodało smaczku, choć moglibyśmy być w odwrotnej sytuacji i próbowałem sobie zadać pytanie, jak my byśmy się czuli. Na pewno nie jest to komfortowe.

 

Które mecze tego sezonu najbardziej zapadną Panu w pamięci? Zarówno te dobre, jak i te złe.

– Z dobrych to przede wszystkim ten pierwszy w Toruniu, gdzie jechaliśmy z wicemistrzem Polski. Wiadomo, w jakiej atmosferze. Zwycięstwo smakowało bardzo dobrze. Może to był początek problemów zespołu toruńskiego. Źle odczytano porażkę i potoczyło się, jak się potoczyło. Zawsze, jak otwiera się mocnym akcentem, to jest fajnie. W poprzednim roku udało nam się to w Lesznie. Na pewno też dobrze wspominam mecz we Wrocławiu. Po stracie Krzysztofa Kasprzaka w pierwszym biegu przegrywaliśmy wysoko, a potrafiliśmy odwrócić wynik meczu. Z pozytywów jeszcze dość przekonujące zwycięstwo w Lesznie bez Martina Vaculika, a z zastępującym go Sundstroemem. Mocno zabolała porażka w meczu półfinałowym. Z innych porażek nie bolały one tak, jak ta w Częstochowie. Od tego momentu zaczął się nas zjazd, jeśli chodzi o dyspozycję. Zaczęły się problemy sprzętowe Przemka i Martina. Wkradła się niepewność. Masa treningów, sesji, a nie wszyscy do końca weszli na odpowiednie tory.

 

Na siedem spotkań tylko jedna porażka ze Spartą  i remis z Falubazem. To dobry bilans na własnym torze, biorąc pod uwagę przedsezonową wymianę nawierzchni? Czy pod koniec udało się rozgryźć ją na dobre?

– Wydaje mi się, że się udało, ale nie wszyscy zawodnicy w to wierzyli. Czasami kierowali się rozwiązaniami z poprzednich lat. Końcówki meczów rundy zasadniczej z Fogo Unią i Falubazem pokazywały, że sposób odczytywania warunków torowych nie zawsze był naszą mocną stroną. Bilans jest dobry. Widzimy, jak Wrocław do końca męczył się na nowej nawierzchni u siebie. W Lesznie były też problemy, bo dosypano sporo nawierzchni i szukano różnych rozwiązań, które w końcu znaleziono. U nas pod koniec tor był naszym atutem, ale pewne niuanse zadecydowały o tym, że nie weszliśmy do finału, co jest największą porażką sezonu.

 

Jak Pan skomentuje bilans wyjazdowy – 3 zwycięstwa, 3 porażki i remis w Zielonej Górze?

– Myślę, że można było uniknąć porażki w Częstochowie. W każdym meczu, nawet w Grudziądzu, osiągnęliśmy najlepszy rezultat w ostatnich latach. Niels Kristian Iversen, który bardzo nie lubi tego toru, był jednym z wiodąch zawodników. Ogółem albo wygrywaliśmy albo nieznacznie przegrywaliśmy.

 

Kontuzje dość mocno dały się we znaki. Czy Stal byłaby w innym miejscu, gdyby po drodze urazy nie dopadały Krzysztofa Kasprzaka, Martina Vaculika i Nielsa Kristiana Iversena?

– Zdecydowanie tak. Linus, zastępując Kasprzaka, wywiązał się dobrze ze swoich zadań. Brak Vaculika nam nie zaszkodził, bo Sundstroem zastąpił go w jednym meczu w Lesznie z powodzeniem. Najbardziej zabolała kontuzja Nielsa. Jednego punktu we Wrocławiu pewnie by nie zrobił. Jako zespół dość mocno zostaliśmy dotknięci urazami, które rzutowały na końcowy wynik. Brak Kasprzaka i Vaculika może nie aż tak, bo pewnie zmierzaliśmy do play-off, choć nasza porażka z Włókniarzem Częstochowa wobec dopingu Grigorija Łaguty mogła nas jeszcze wypchnąć z czwórki. To było jednak mało prawdopodobne. Nielsa zabrakło nam jednak w play-offach. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że z nim jechalibyśmy o inny medal.

 

W drugiej części podsumowania przyjrzymy się nieco bliżej poszczególnym zawodnikom oraz planom klubu na następne tygodnie.

Udostępnij