Rybniczanie w swojej historii zdobyli 12 tytułów Drużynowego Mistrza Polski. Wszystkie w latach 1956-1972. – Wyglenda, Woryna, Gryt, Fojcik, Tkoczowie Stanisław i Andrzej, Pyszny. To była taka grupa chłopaków, że nie było szans się do takiej drużyny dostać. Przez wiele lat byli tak dobrzy, że ci, co dopiero zaczynali, nie mieli szans. W Rybniku jednak odbiło się to czkawką, bo skończyła się era mistrzów, a za sobą nie mieli nikogo. Później nie był to już ROW z dawnych lat – wspomina Bogusław Nowak.

 

Na przełomie lat 60-tych i 70-tych do głosu coraz bardziej dochodziła właśnie gorzowska Stal. Ogromne znaczenie w obu klubach miała wymiana pokoleniowa. – Coś podobnego miało miejsce w Gorzowie. W latach 1971-73 nastąpiła wymiana kadry. Przyszła młodzież, ale w Stali, jak w żadnym innym klubie, udało się, że starzy opiekowali się młodą kadrą. Po dwóch latach okazało się, że z takim zapleczem i pewnością naszych starszych kolegów bardzo szybko mieliśmy możliwość wybicia się i dojścia do poziomu dawnych mistrzów. Tak zaczęła się era Stali Gorzów – kontynuuje legenda Stali.

 

Na początku swojej zawodniczej kariery gorzowianin z uznaniem spoglądał na drużynę ROW-u. – Dla nas to była najlepsza drużyna w Polsce, z tradycjami i piękną historią oraz dwunastoma tytułami mistrzostw Polski. Wyjazd do nich odbywał się na specjalnych zasadach, niczym do Zielonej Góry. Mieliśmy kompleks Rybnika, bo nie szło z nimi wygrać – mówi Nowak.

 

Chodź swoją złotą serię żółto-niebiescy” zaczęli w 1973 roku, to już nieco wcześniej udało się ugryźć niesamowite „Rekiny”. – Przełom nastąpił w 1970 roku, w Pucharze PZMot, który wygraliśmy w Rybniku. Słynny Antek Woryna po biegu, który z nim wygrałem, przyszedł i powiedział „jo cię znam z tyłu, pokaż mi się teraz młody, jak ty wyglądasz z przodu”. Nie spodziewali się, że możemy tak dobrze pojechać – przypomina z uśmiechem Indywidualny Mistrz Polski z 1977 roku.

 

A skoro o IMP mowa, to i tutaj było ciekawie. W 1970 finał odbywał się w Gorzowie w związku ze zdobytym rok wcześniej tytułem DMP. Wtedy właśnie najlepszy był Edmund Migoś, ale tuż za nim uplasowali się Andrzej Wyglenda i Antoni Woryna. Rybniczanie byli w czołówce w kolejnym sezonie, a w 1972 już ich zabrakło, a wygrał Zenon Plech. W 1973 roku finałowe starcie odbywało się w Rybniku i gospodarze nie zawiedli, ale za nimi przyczaił się zawodnik Stali. – Wygrał Wyglenda, drugi był Gryt i ja trzecie miejsce. Przy takich asach, jak Glücklich, Jancarz, Kasa, nie każdy mógł być mistrzem. Oni się jednak pilnowali między sobą, a ja, młody chłopak, nikt mnie nie znał i potrafiłem wykorzystać sytuację i wywalczyć podium. Zanim się zorientowali, to było za późno, by coś zrobić – wyjaśnia Bogusław Nowak.

 

Żużlowcy z Gorzowa i Rybnika spotykali się na torze, ale też poza nim i wówczas przypominali sobie różne sytuacje. – Kilka razy mieliśmy wspólne imprezy, jak choćby eliminacje mistrzostw świata i były potem spotkania, kolacje. Dyskusje zwykle obracały się jednak wokół ostatniego meczu. Kiedyś chyba Wyglenda opowiadał, jak dostał taką szprycę, że nie widział, gdzie i jak jedzie po łuku. W końcu zerwał okulary i resztę wyścigu jechał bez nich – powiedział wychowanek „żółto-niebieskich”.

 

Rybnik zapisał się też jednak czarnymi zgłoskami w historii Stali Gorzów i samego Bogusława Nowaka. – Uległem tam wypadkowi w 1988 roku i sport żużlowy skończył się dla mnie jako zawodnika w najmniej spodziewanym momencie, choć miałem już trzy takie ostrzeżenia wcześniej. Nie przejmowałem się nimi jednak. Jeździłem z kontuzją, dosyć dobrze. W feralnym biegu byłem prawie o całą prostą z przodu. Obejrzałem się i ostatni łuk postanowiłem pojechać delikatnie. Po małej były jednak dziury i przerywana praca gazu spowodowała, że zachwiałem się i wywróciłem… – wspomina z przejęciem późniejszy trener.

 

Po latach znajomość nie osłabła i są okazje, by się spotkać, choć coraz częściej są to niestety pogrzeby. – To zawsze był ciekawy zespół, który jeździł bardzo dynamicznie. Nie mogłem się napatrzeć na Pysznego, Fojcika, którzy potrafili ścigać się na granicy. Jesteśmy z nimi zaprzyjaźnieni i dwukrotnie zapraszałem ich na żużlową sztukę teatralną w Gorzowie, na którą chętnie przyjeżdżali. Rywalizacja na torze była zawsze zacięta i to się przekładało na wzajemny szacunek. Nie było zgrzytów. ROW zawsze był w czubie, ale w ostatnich latach się trochę pozmieniało. Teraz wracają i zobaczymy, co będzie dalej – kończy sześciokrotny mistrz Polski ze Stalą Gorzów.

Udostępnij