Wielu kibiców rolę toromistrza postrzega bardzo prosto – kilka godzin przed meczem pojawia się ze swoim sprzętem na stadionie i przygotowuje tor, a w trakcie spotkania równa go i kontroluje poziom zroszenia nawierzchni. To byłoby jednak zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Jak właściwie wygląda praca toromistrza w klubie? – Rzeczywiście, dla samego kibica to może wyglądać tak, że my tu stoimy, równamy między biegami i koniec. Ale tak nie jest. Tor przygotowujemy nawet tydzień przed zawodami, żeby można było mówić w jakimkolwiek stopniu o atucie własnego toru. Musimy tak to zrobić, żeby ten tor był powtarzalny. Nie możemy przygotować toru na ostatnią chwilę, bo na ostatnią chwilę to nic z tego nie będzie – podkreśla gorzowski toromistrz, Jarosław Gała. – Później to wszystko wyszłoby nam w drugą stronę, gdybyśmy tor układali tuż przed meczem. W takich sytuacjach zawodnicy miejscowi przyjeżdżają i nie wiedzą, co jest grane. Staramy się przygotowywać tor i już trenujemy na tym, na czym chcemy jechać na najbliższym meczu – wyjaśnia.

 

Niejednokrotnie jednak widać było, że zamierzenia a skutki to dwie odrębne kwestie, bowiem na przygotowanie toru mają wpływ także inni ludzie, a przede wszystkim pogoda. – Wiadomo, jaka jest sytuacja. W żużlu dużą rolę ogrywa pogoda. Robimy to, co założyliśmy, a później pogoda to knoci. Ale to pojawia się na wszystkich torach. Ludzie przygotowują tory twarde, a  przyjdzie deszczyk na dwa dni przed zawodami i sytuacja się zmienia. Nieraz do tego stopnia, że nie ma opcji, żeby dany klub wygrywał u siebie – opowiada Jarosław Gała.

 

Praca toromistrza to tak naprawdę praca całoroczna. Jarosław Gała w klubie bywa prawie codziennie, przygotowując sprzęt i tor na nadejście zimy. – Koniec mojej pracy nad torem to tak naprawdę 31 października, ale w klubie jestem cały czas tak czy siak. Przygotowując tor na zimę, staramy się go zruszyć, ułożyć, żeby całe te – można powiedzieć – pół roku, przetrawił się. Na wiosnę naszym celem jest zrobienie tylko niewielką kosmetykę, choć z drugiej strony trudno mówić o małej ilości pracy, włożonej w niego wiosną. Dość szybko w Gorzowie wyjeżdżamy zazwyczaj, bo mamy sporo dobrego sprzętu, więc dajemy sobie radę, jednak tor musi odleżeć swoje w spokoju. Przygotowanie go tylko przed pierwszym wyjazdem nic by nam nie dało, bez pracy włożonej teraz, tuż po zakończeniu sezonu – mówi gorzowski toromistrz. – Bez dobrze przygotowanego okresu zimowego, tor bardzo szybko by się rozsypywał. Jak odleży swoje, to później wiosna dużo łatwiej go utrzymać – dodaje.

 

W Gorzowie są jednak przeszkody przed takim ułożeniem toru, jakie mogłoby być optymalne, a to ze względu na specyficzną geometrię oraz bliskość dwóch zbiorników wodnych – rzeki Warty i Kanału Ulgi. Czy to rzeczywiście przeszkadza i na ile zmitologizowany jest wpływ Warty na tor na „Jancarzu”? – Z tą Wartą to jest różnie. Bardziej przeszkadzają – prawdopodobnie – ciągi wód gruntowych. W dwóch miejscach, na wejściu w pierwszy łuk i wyjściu z drugiego łuku zawsze jest bardziej wilgotno. A do tego jeszcze przeszkadza nam trybuna, która zacienia ten obszar. Gdyby była przezroczysta, to by grało (śmiech). Ale rzeczywiście mamy z tym problem, bo słońce działa tak, że pół jednego łuku i jedna prosta jest wysuszona, a reszta nawet nie tknięta. Przygotowanie jest specyficzne, bo praktycznie pół toru przygotowujemy pod temperaturę afrykańską, a drugą zupełnie odwrotnie, by tor był w miarę równy na całej długości i szerokości – wyjaśnił mistrz gorzowskiego owalu.

 

Przed kibicami i zawodnikami długa zima, podczas której z pewnością wszyscy zatęsknimy za żużlem. W tym czasie jednak mnóstwo pracy włożone zostanie w tor, by wiosną jak najszybciej na „Jancarzu” zawarczały ponownie motocykle.

 

Udostępnij