W Grodzie Kopernika od 2009 roku otwarta jest Motoarena Toruń im. Mariana Rosego – najnowocześniejszy stadion żużlowy na świecie. Obiekt ten znajduje się na wyjeździe z miasta w kierunku Bydgoszczy. Poprzednikiem była kameralna arena położona zdecydowanie bliżej centrum miasta, oddalona od obecnej o niespełna dwa kilometry. Ze stadionu przy ulicy Broniewskiego, który toruńskim żużlowcom służył od 1950 roku, nic już jednak nie zostało, gdyż został on rozebrany.

 

Nie każdy z dawnych zawodników Stali Gorzów może się jednak pochwalić występem na tamtejszym torze. – Nie miałem okazji jeździć w Toruniu, ani na starym, ani na nowym. Pamiętam, że byliśmy na zgrupowaniu młodzieżowym w Bydgoszczy, chyba w 1972 roku. Zajęcia prowadził Roman Cheładze. Trwało to tydzień i mieliśmy rozegrać dwa turnieje: w Grudziądzu i Toruniu. Warunki atmosferyczne nie sprzyjały i obie imprezy się nie odbyły. Przez to nie jeździłem nigdy ani w jednym ani w drugim mieście. Bardzo ubolewam, że nie mogłem tam wystąpić, choć byłem w Toruniu, przejazdem czy z Edkiem Jancarzem, jak odbywały się tam jakieś eliminacje i stamtąd jechaliśmy na ligę. Za krótko jeździłem, bo tylko sześć lat. Na początku, jako młodzieżowiec, wyjeżdżałem tylko po dwa razy i potem byłem zastępowany. Pełne zawody odjeżdżałem od 1969 roku – przypomina Ryszard Dziatkowiak, którego kariera przypadła na lata 1966-72.

 

Jazda przy Broniewskiego nie należała do łatwych. Gratkę z pewnością mieli okoliczni mieszkańcy, jak to też niegdyś bywało przy ulicy Jasnej w Gorzowie. – Na tym starym stadionie tor był 100 metrów od budynków mieszkalnych. Tam były takie fale na prostej i jazda po tym mnie wykańczała. Tor był jednak fajny do jazdy. Taki typowy, nic specjalnego się tam nie działo. Motoarena na pewno robi wrażenie, no i jest pod dachem. Brak tego elementu to jedyny minus naszego stadionu, ale cała reszta sprawia, że mamy najlepszy stadion na świecie – przyznaje Bogusław Nowak. – Główne skrzyżowanie było 500 metrów od stadionu. Fajnie tam było, tak kameralnie. Przypominał trochę angielskie tory – dodaje Marek Towalski.

 

Aktualnie obiekty w Toruniu i Gorzowie stanowią przykłady najwspanialszej żużlowej architektury, choć Stadion im. Edwarda Jancarza był przebudowywany, a nie tworzony od nowa. – Różnica jest duża. Na Motoarenie nie ma takiego skupiska ludzi. U nas przejścia są węższe, a tam sektory są bardzie rozdzielone. Jednak to w Gorzowie jest przyjemniej dla kibica – zauważa Mieczysław Woźniak, trenujący teraz miniżużlowców.

 

Opiekun JUST GUKS Speedway Wawrów pamięta jedną z bardzo niebezpiecznych sytuacji, do jakich doszło na dawnym toruńskim stadionie. – W czasie biegu facet otworzył bramkę i traktor wyjechał na prostą. Jak się wychodziło z pierwszego łuku, to tam był ten traktor i ktoś w niego uderzył. Afera była straszna – opowiada szkoleniowiec, który kiedyś zmusił do ciekawej improwizacji jednego z kolegów.

 

Mieciu mi stanął 10 metrów od parkingu na prostej, jego motocykl zdefektował. Podniósł chyba wtedy rękę, ale tak dziwnie zjeżdżał do krawężnika, a ja byłem blisko i łup. Ja fiknąłem, a jego wyrzucili z biegu. Trzeba było jednak jechać do powtórki, a mi rozcięło palca. Miałem jednak taki patent z klejem Kropelka. Kazałem sobie namoczyć to, zawinąć bandażem i trzymało. Po wyścigu to się rozwalało, to znowu Kropelka i tak to wytrzymało. Dopiero po meczu pojechałem do szpitala i są szwy – wspomina Towalski. – Masz pamiątkę po mnie! – mówi z uśmiechem Woźniak.

 

Niecodzienną przygodę miał także Ryszard Dziatkowiak, a przytrafiła się ona podczas jednych z tych zawodów, które obecnie są już zapomniane, a w czasach PRL-u i dużego znaczenia różnorakich zakładów były bardzo popularne. Mowa o Drużynowych i Indywidualnych Mistrzostwach Federacji Stal. Do omawianego wydarzenia doszło w dniach 17-18 października 1970 roku. – To była już końcówka mojej kariery. Tak się zdarzyło, że Gomułka (Wojciech – dop. red.), wyjeżdżając w łuk, wjechał bardzo wąsko, a wiadomo, że potem wyrzuca na zewnętrzną. Poszedł wtedy w płot, uderzył, odbił się i wyrzuciło go na środek toru. Wówczas ja nadjechałem i uderzyłem w środek jego motocykla. Nie zostało nic innego, jak tylko puścić kierownicę i na mecie byłem pierwszy przed motocyklem i to nie pod taśmą, a przeleciałem nad nią. Oj, bolało – wzdycha 70-letnia legenda Stali.

 

To nie był jednak koniec tej historii. – Pamiętam jeszcze, że na drugi dzień w hotelu siedzieliśmy w restauracji i kierownik drużyny, Romek Bukartyk, powiedział: Puścimy Plecha albo Nowaka” na turniej indywidualny. A ja mówiłem :”Kurde, tak dobrze mi się jeździło na tym turnieju i teraz miałbym nie jechać?”. „Ale ty jesteś poobijany” – usłyszałem w odpowiedzi. Kazali mi zrobić przysiady. Udało się i pojechałem. Nie byłem nawet najgorszy (4. miejsce – dop. red.). Wygrał Zbigniew Marcinkowski (Falubaz – dop. red.) i jedyny bieg przegrał ze mną – kończy opowieść Dziatkowiak.

 

A jak obecnie wyglądają relacje dawnych gorzowskich i toruńskich żużlowców? – Spotykamy się w różnych sytuacjach, niestety też na pogrzebach. Żabiałowicz, Marek Kempa czy zawodnicy z innych klubów, jak zakochany w Gorzowie Józek Jarmuła. Utrzymujemy kontakt i zapraszamy ich też na nasze wyjazdy do Gościmia. W tym roku sprowadziliśmy Andrzeja Wyglendę i Antoniego Fojcika, którzy są z nami zaprzyjaźnieni – zdradza Bogusław Nowak, posiadający własną fundację, która co roku organizuje rehabilitacyjne wyjazdy dla byłych zawodników.

 

Indywidualny Mistrz Polski z 1977 roku zapoczątkował też inną wspaniałą inicjatywę – żużlowe mecze w formie występu teatralnego z udziałem zasłużonych rajderów. Być może już niedługo będziemy świadkami kolejnej edycji. Wcześniej odbywały się starcia reprezentacji Polski przeciwko Stali Gorzów. – Na jesień jest plan, żeby zrobić w teatrze derby Stal – Falubaz, a rewanż w Zielonej Górze – mówi Nowak. Trzymamy kciuki za powodzenie!

Udostępnij