Wielokrotnie na tych łamach wspominaliśmy wspaniałe lata 70-te, kiedy to gorzowski zespół seryjnie zdobywał tytuły Drużynowego Mistrza Polski. Tak było w sezonach 1973 oraz 1975-78. Dominacja była tak ogromna, że przeszkadzała” już nawet samym fanom Stali. – Nam się nie nudziło wygrywanie, ale możemy powiedzieć o czymś takim, że wkurzało to wielu kibiców. Nie chodzili na mecze, bo wiedzieli, że wygramy. Pozostawała tylko kwestia do ilu. W tym okresie dominacja Stali była tak wielka, że nikt nie wyobrażał sobie jakiejś porażki czy meczu na styku, jak to ma miejsce teraz. Dominowaliśmy wszędzie – opowiada Bogusław Nowak.

 

Jeśli żółto-niebieskim nie udało się zdobyć tytułu, to brakowało bardzo niewiele. Szczególny był sezon 1981, kiedy gorzowianie jeździli domowe mecze na torze w Poznaniu. Do końcowego triumfu zabrakło niewiele. Na wyjazdach udało się wygrać cztery z dziewięciu spotkań, a u siebie nie wyszedł tylko pojedynek z Falubazem, przegrany 41:48. – Ja najbardziej przeżyłem ten sezon. Wtedy nikt nie myślał, że nie zdobędziemy mistrza Polski. Byliśmy wjeżdżeni w ten tor. W pierwszym biegu Boguś miał jednak karambol, ale chłodziłem go i dopiero po zawodach okazało się, że jechał ze złamanym obojczykiem z przemieszczeniem i zdobył 10 punktów – tak starcie z Kolejarzem Opolem wspomina Stanisław Maciejewicz.

 

Rola klubowego mechanika nie ograniczała się tylko do dbania o sprzęt. Pewnego razu gorzowski majster „reperował” jednego z żużlowców. – Nasi mechanicy robili cuda ze sprzętem i nie było dla nich rzeczy niemożliwych. Doszło nawet do tego, że ja byłem fizycznie uszkodzony, a oni coś poradzili. Miałem stłuczony bok po wypadku i nie mogłem podnosić nogi do góry. Mogłem jednak dociskać ją w dół. Pomysłem majstra Maciejewicza było umocować moją nogę na dwóch gumach od dętek zaczepionych do kierownicy. Noga w ten sposób została zawieszona. To były mistrzostwa świata w Miszkolcu i zdało to egzamin. Jechałem sobie spokojnie, guma ciągnęła mi nogę do góry, a na wejściu w łuk ściągałem ją i miałem kontrolę. To jednak początek historii. Przeszedłem eliminacje, przegrywając tylko z Maugerem. Dwa dni później był Złoty Kask we Wrocławiu. Znowu gumy, nogę zawiesiłem i tak odjechałem dwa biegi. W drugim wyścigu jechałem drugi, ściganie się skończyło, a motocykl jechał dalej. Na operowanie gazem nie było reakcji. Jechałem piąte okrążenie – mówi Nowak. – Pękła nakrętka i cała przepustnica wyszła do góry. Boguś jechał dalej i w końcu wjechał na środek murawy – uzupełnił Maciejewicz.

 

Całe zdarzenie miało jednak swój ciąg dalszy. – Musiałem się przewrócić, bo nie wiadomo, ile bym jeszcze jechał. Nie chciałem jednak tego robić na torze. Na trawie byłoby mi lżej. Udało się, położyłem się. Chciałem jeszcze wyciągnąć fajkę ze świecy, ale motocykl wyrwał mi się, a ja byłem uwiązany na gumach. Leżałem na plecach i motocykl obrócił mnie jeden raz, drugi i wreszcie te gumy pękły – kontynuuje były zawodnik. – Krzyczałem „otwierać bramę”. Oni otworzyli, a w tym momencie ta guma pękła i ja gonię na murawę. Ja w prawo, motocykl też, ja w lewo, maszyna również. A kibice krzyczeli „poznał swego!” Jak ten motocykl przyłożył w siatkę, to przeleciał przez nią, zakopał się całym kołem i dopiero zgasł – relacjonuje ze swojej perspektywy mechanik.

 

Takich incydentów w obecnych czasach już nie zobaczymy. Wszystko za sprawą rozwoju żużlowej technologii. – Mechanika by nie było, a stało się tak, bo nie było wtedy jeszcze wyłączników zapłonu – wyjaśnia Maciejewicz. – Nieszczęście było o włos – podsumowuje tę historię Nowak.

 

Stanisław Maciejewicz w swojej karierze miał okazję współpracować z wieloma różnymi zawodnikami. Napływ zagranicznych żużlowców w latach 90-tych pozwolił też na dostęp do nowych części. Jednak przede wszystkim, zawiązały się długoletnie przyjaźnie. – My, jako mechanicy, w światku żużlowym jesteśmy szanowani i mile wspominani. Ivan Mauger był taki niedostępny, ale z młodszego pokolenia np. Ole Olsen zawsze się przywitał, czy też Billy Hamill, Gary Havelock. Wszyscy ci zawodnicy, którzy u nas startowali, to o Stali Gorzów wypowiadali się w samych superlatywach. Trzeba się z tego cieszyć, bo Gorzów był rozsławiany dzięki tym żużlowcom. Niedawno miałem spotkanie z tunerem Finne Rune Jensenem. On robi sprzęt dla Vaculika. Dla Piotra Pawlickiego Karger przywiózł sprzęt i Paweł Nizioł do mnie zadzwonił, że mają trening i moi przyjaciele przyjechali. Od razu wsiadłem w samochód. To było miłe spotkanie – zdradza majster.

 

Tacy jeźdźcy, jak Hamill czy Havelock, w pewnym sensie zawdzięczają swoje sukcesy właśnie takim osobom, jak gorzowianin. – U nas rodzili się mistrzowie świata. Zaczęło się to od Havelocka. Opiekowałem się Garym, który zabierał ze sobą tylko tarczki i silnik. Później był Billy Hamill. Crump, Richardsson też. Opiekowałem się sprzętem, a oni byli tak związani i oddani Stali, że te wszystkie nowinki do mnie trafiały. Pewnego razu przyjechał Hamill bez silnika, bo mu zaginął na lotnisku. On miał GM-y, które poza nim miał tylko Hućko. Marek nie mógł jednak nic wskórać na tym silniku. Hamill jednak przyjechał drugi, a jak zjechał to krzyknął tylko: „Stanley, carburettor!” On już wiedział co jest. Nie szukał w silniku, sprzęgle, tylko wiedział, że to wina gaźnika. Założyłem jego gaźnik i do końca przyjeżdżał już pierwszy. Przy tych zawodnikach korzystali młodzi, bo oni wiedzieli, że to musi być porządne, czyste. To wszystko ich mobilizowało – tłumaczy Maciejewicz.

 

Na kontakcie z wyżej wspomnianymi korzystali tacy zawodnicy, jak Paweł Hlib, Marek Hućko, Kamil Brzozowski, Michał Rajkowski czy Piotr Paluch, którzy mieli swój udział w wielu sukcesach Stali Gorzów. Jednym z większych był powrót do Ekstraligi po pięcioletniej, jedynej w historii klubu, banicji. Ten ostatni z gorzowską drużyną świętował potem złote medale z 2014 i 2016 roku już jako trener.

 

Ubiegłorocznego mistrzostwa nie udało się obronić, ale na osłodę pozostała walka o trzecie miejsce, w której zmierzyliśmy się z odwiecznym rywalem zza miedzy, Falubazem Zielona Góra. – Mecze z zielonogórzanami zawsze były z innego wymiaru. Nakręcano spiralę, że musimy wygrać w Zielonej Górze. Nasze miasta rywalizują ze sobą, więc to wszystko przekłada się również na sport. Nasi kibice traktują to tak, że to nie tylko Stal wygrywa, tylko całe miasto. Różne były przez to historie. Autobusy, samochody wracały bez szyb, poniszczone. To takie przykre sprawy. Jednak jako koledzy z toru z zielonogórzanami nie mieliśmy między sobą animozji, wrogości. Utrzymujemy kontakt do dziś – mówi Bogusław Nowak.

 

Na koniec cyklu w imieniu całej grupy byłych zawodników głos zabrał Stanisław Maciejewicz. – Mamy karnety na każde zawody. Nieważne, czy ktoś z nas miał wynik czy nie, ale jesteśmy doceniani. Dzięki prezesowi Zmorze i kierownikowi Krzysztofowi Orłowi, który jest takim łącznikiem, udaje się te wszystkie sprawy pogodzić. To miłe. Chciałbym podziękować prezesowi i kierownikowi, ale także całemu działowi marketingu, tym młodym chłopakom, z którymi znaleźliśmy wspólny język. Oby to trwało jak najdłużej. Przy okazji pozdrawiam wszystkich kibiców, szczególnie tych z Zawarcia – kończy mechanik, a my do tych pozdrowień się przyłączamy i mamy nadzieję, że „Wyjątkowe momenty w historii Stali” przypadły Wam do gustu!

Udostępnij