Żółto-niebiescy w Warszawie cały czas trzymali się nie więcej jak 4 bramek przewagi gospodarzy, mieli też momenty, w których prowadzili w meczu i pokazywali się z jak najlepszej strony. Cały mecz jednak nie był udany, a gorzowianie mieli drobne problemy z trafianiem do bramki, które zdecydowały o ostatecznym wyniku. – Delikatna jesteś w tej ocenie. Ten mecz to skandal z naszej strony. Wstyd mi za takie granie. Nie ma usprawiedliwienia. Ile mogę mówić, że podróż nas wymęczyła? Guzik nas wymęczyła. Kibic? Przecież kibiców nie było. Kibice byli nasi. Pewnych rzeczy nie rozumiem. Jak w tydzień można zapomnieć grę? – powiedział po spotkaniu rozgoryczony szkoleniowiec gorzowskiej ekipy. – Były dobre momenty w grze, nawet bardzo dobre, ale było ich w tym meczu zdecydowanie za mało, by myśleć o zwycięstwie – dodał.

 

Gorzowianie do Warszawy jechali z jednym celem: zwycięstwem i innego scenariusza nie chcieli przyjąć do świadomości, aż do momentu wejścia na boisko.  To brak koncentracji, lekceważenie rywala, czy może coś innego zdecydowało o mocno przeciętnej postawie Stali? – Z postawy naszych rozgrywających wynika, że myśmy się raczej ich bali, a nie lekceważyliśmy! To przecież było widać. Jeśli wyprowadzamy kontratak, a rozgrywający zamiast grać do przodu, gra piłkę do tyłu i to koniecznie szuka kogokolwiek do oddania odpowiedzialności za grę… Albo zamiast iść do góry i rzucić, szuka kogoś do podania. To raczej strach niż lekceważenie. Skąd to się bierze? Nie mam zielonego pojęcia. Nikt ich przecież chyba nie bije – skomentował trener Stali.

 

Gorzowianie mieli problem z trafianiem w bramkę i to nie do końca spowodowany dobrą postawą bramkarza gospodarzy, ale raczej słabą skutecznością rzutową. – Dziś nie poszło skrzydłowym i stąd różnica. Nasze skrzydła przyzwyczaiły nas do tej pory, że rzucają dużo bramek, są skuteczni, tak tym razem… nie wiem, czy zdobyliśmy jakąkolwiek bramkę ze skrzydła. To się musi przełożyć na wynik – powiedział Dariusz Molski. W Warszawie Stal grała też osłabiona brakiem Mateusza Stupińskiego, co było widać aż nadto wyraźnie. – Zabrakło tych bramek. Gdyby rzucił Olek, gdyby rzucił „Żelek” (Mariusz Smolarek – dop. red.), to co mieli rzucić, to jest 7-8 bramek więcej, byłby wynik – wyjaśnił szkoleniowiec gorzowskiej ekipy, który nie miał jednak pretensji do skrzydeł, bowiem jak wiadomo, każdy zawodnik może mieć gorszy dzień, ale drużyna powinna wtedy stanąć na wysokości zadania i zagrać lepiej.

 

Mecz z akademikami z Warszawy to potężny kubeł zimnej wody na głowy gorzowskich zawodników, którzy teraz mają chwilę na przemyślenie swojej gry i już w sobotę podejdą do piekielnie trudnego spotkania w Kościerzynie. Czy w lepszym stylu? O tym przekonamy się w sobotę.

Udostępnij