O sukcesach jednego z najbardziej utytułowanych wychowanków gorzowskiego klubu można mówić tak samo długo, ile o jego żartach, które robił swoim kolegom. Na nasze łamy trafiły tylko nieliczne z nich. – Na początku, jako młodzieżowiec, to był spokojny – zaczyna Roman Jóźwiak. – Jak wyjechaliśmy z Węgierskiej Górki już do domu, to w pociągu były takie lustra i w torbie miałem włożone całe takie duże lusterko. Nie wiem, jak on to wykręcił. To musiał być jego pomysł. Nie wyczułem nawet, że torba jest cięższa – opowiada za to Ryszard Fabiszewski.Zenek z Bogusiem to sobie wycinali numery. Najbliżej siebie byli zawsze – dodaje z kolei Ryszard Raczyński.

Wywołany do tablicy Bogusław Nowak miał w pamięci wiele różnych historii, zarówno z czasów zawodniczych, jak i już po zakończeniu kariery. – Jedziemy do Częstochowy na ostatnią chwilę na jakieś eliminacje, czy Kask. Gdzieś w poznańskim mijaliśmy jakiś kiosk nad Wartą. Coś trzeba było zjeść. Nakupiliśmy kiełbasy. Taką, owaką, bułki, picie i z powrotem w trasę. Napchaliśmy się bardzo szybko, ale Zenek wziął jeszcze taką półmetrową krakowską. Ona została i nikt już nie chciał jej. Siedział z tyłu, zaczął się nią bawić i za chwilę bił siedzącego z przodu Edka Jancarza, bo majster chyba prowadził. I mnie bił tą kiełbasą. Czyż ty zgłupiał? Daj spokój!” Znudziło mu się w końcu, otworzył okno i pyk… Tą kiełbasę wyrzucił. Zawsze się miało gdzieś stówę na liczniku, a my patrzymy, że idzie kobieta z dzieckiem. Nikt tego nie przewidział, a Zenek rzucił tą kiełbasą i tylko patrzeliśmy, jak dziecko znika, ale nic tam się nie stało – opowiada, próbując opanować śmiech, indywidualny mistrz Polski z 1977 roku.

Zdarzały się też dowcipy mniej bezpieczne. – Niektórych rzeczy nie można opowiedzieć. Zenek to facet, który z każdej sytuacji potrafił jakiś numer zrobić. W dziewięćdziesiątym którymś roku, jak był trenerem w Gorzowie, to w budynku klubowym, gdzie obecnie urzęduje prezes, byliśmy na górnej kondygnacji. Było jakieś spotkanie i później mnie stamtąd ściągał. Ja już byłem na wózku przecież. W połowie drogi puścił mnie. Zapierniczyłem w kaloryfer na półpiętrze. Zacząłem do niego krzyczeć „ty skurczybyku, ty…”, a on do mnie „myślałem, że jak przeżyjesz stres, to wstaniesz” – kontynuuje Nowak.

Żarty „Super Zenona” dotykały często wielu osób naraz, jak również i… motocykli. – Słynny kawał Zenka, kiedy po meczu stało do mycia piętnaście motocykli. Bolek Rzewiński wychodzi z metanolem, a Zenek wchodzi i zapala papierosa. Od razu kawał wymyślił. Zapałki nie zgasił tylko rzucił do wanienki. Bolek za jakiś czas idzie z tą wanienką, wreszcie zaczyna go parzyć, wyrzucił ją przed warsztatem i to wszystko się zapaliło. Maciejewicz wpada, chwycił za jedną gaśnicę, a ta tylko pierdła, bo wcześniej Zenek wszystkich psikał nią – mówi Pan Bogusław. – Jedna z trzech odpaliła, a ja zamiast z boku, to w środek i dopiero tlenu dodałem i ten żar jeszcze mocniej buchnął. Tam, gdzie stały motocykle były jeszcze dwa kanistry z benzyną ekstrakcyjną. Na górze, tam gdzie warsztat, były jeszcze drewniane modele. Straż na miejscu była, więc ugasili – dopowiada z niemałym przejęciem Stanisław Maciejewicz.

Były mechanik z dawnym zawodnikiem Stali Gorzów i Wybrzeża Gdańsk miał wiele razy do czynienia. – Z Zenkiem mieszkaliśmy w hotelu na Spokojnej, w Metalowcu. Zaczęły się tam dziać nieciekawe rzeczy i Zenek musiał opuścić hotel. Jak nie miał gdzie mieszkać, to przeniósł się do warsztatu. Ja o tym nic nie wiedziałem. Wybił kiedyś małą szybkę z okienka, a ja przykleiłem pleksę. Zenek o tym wiedział. Przychodził, otwierał okno, wchodził do warsztatu i spał. Mieliśmy tam zrobiony taki podest na stare opony. Rano, przed szóstą, przyszedłem do warsztatu, układam opony, a Zenek na mnie skoczył. Jak wpadłem na te opony, to szczęście, że zawału nie dostałem – wspomina z uśmiechem i od razu zaczyna kolejną opowiastkę. – Mieliśmy taką maszynę na powietrze do opon. On założył na to kamyk i mówił, że będzie szybciej. Jak zaczął tym kamykiem rzeźbić… I kiedyś tak wracam, a patrzę na bramie straż stoi. „Panie Stanisławie, warsztat się pali!”. Mówię „niemożliwe!” Przychodzę, a Zenek maskę ma, cały warsztat w dymie, a on rzeźbi opony.

O Plechu wypowiedział się też starszy z mechaników. – Zenek Plech był pocieszny. Po pracy Jancarz i Plech umyli się i mieliśmy jechać. Jancarz miał Peugota. Plech mówi do mnie: „Panie Zbyszku, otwórz pan tylny bagażnik. Ja wejdę i mnie pan zamknie”. Tam mogły być opary, jeszcze by się zadusił, ale wszedł. Jancarz przyszedł potem i ruszyliśmy. Dojeżdżamy z parkingu do bramy i wali coś w tym Peugocie. Ja wiedziałem, że to Zenek. Jancarz się spytał „co tak puka?”, a ja na to „może teleskopy? Nie wiem, może coś pod spodem”. Ruszył dalej, już na Kwiatową i znowu Zenek wali w bagażniku. „To niemożliwe, żeby to były teleskopy” – powiedział Jancarz, po czym wstał, otworzył bagażnik, a tam Zenek Plech wychodzi – śmieje się Zbigniew Padewski.

Zenon Plech, to z pewnością postać nietuzinkowa. Jak się okazuje, nie tylko poza torem potrafił wycinać numery. Żarty trzymały go się także w pełnym gazie, jak również daleko poza granicami Polski, o czym w kolejnym odcinku naszego cyklu.

Udostępnij