W poprzedniej odsłonie naszego cyklu dawni żużlowcy opowiadali o krajowych i bardziej okołożużlowych numerach Zenona Plecha. Legendarny zawodnik nie ograniczał się jednak, przenosząc swoje żarty także w wir walki na torze czy za granicę. Przekonał się o tym Jerzy Rembas.

W Gnieźnie był taki turniej indywidualny. Prowadziłem w biegu i jechałem po wewnętrznej części toru. Zenek na trzecim okrążeniu doszedł mnie i był na zewnętrznej – zaczyna. – W pewnym momencie, na wyjściu z łuku jaki zrobił numer? Lewą rękę zdjął z kierownicy, złapał mi za sznurek i wyłączył zapłon. Motocykl zgasł. Takiego numeru to nikt nie zrobił. Później z tego wszystkiego była kupa śmiechu, ale jakim sposobem on to zrobił? Przy tej szybkości, byliśmy w ślizgu, a on mnie zaczął wyprzedzać i rękę zdjął z kierownicy. Nawet nie skojarzyłem, jak mi wyjął wyłącznik zapłonu. I wygrał. To jest coś niemożliwego, co on potrafił zrobić. W środku łuku! Tylko on potrafił to zrobić! – dokańcza rozemocjonowany młodzieżowy mistrz Polski z 1974 roku.

Rembas pewnego razu otrzymał też od swojego kolegi niecodzienną pamiątkę. A właściwie dostała ją jego żona. – Mieliśmy w Niemczech eliminacje do Mistrzostw Świata. Jeździłem wtedy w lidze brytyjskiej. Porobiliśmy na drugi dzień zakupy. Kupiłem coś swojej żonie i dałem Zenkowi torbę, a ten Dobra George, ja ci to przywiozę, nie ma problemu”. Pojechałem i na drugi tydzień przyjechałem do Gorzowa na zawody. Wchodzę do domu, a moja Danka krzywo na mnie patrzy. Mówię „co się stało?”. A co się okazało? Do tej torby, co dałem, by zawieźć ją Dance, to Zenek nakupił stringi i wiele różnych rzeczy. Jak to zobaczyłem, to od razu się domyśliłem. A moja sobie pomyślała, że stary zwariował. Rozeszło się to wszystko śmiechem. Zenek był taki i każdemu potrafił numer wykręcić – stwierdza.

Nieprzeciętny humor „Super Zenona” poznali też przedstawiciele innych nacji, m. in. Niemcy i Rosjanie. – Kiedyś były takie tournee wielkanocne na Bawarii. Jeździli tam Polacy, Duńczycy, Rosjanie i Niemcy. Zakwaterowani byliśmy w hotelu. Rosjanie spali pod nami, a my piętro wyżej. Jak był czas to po piwku w nocy. Zenek bez przerwy donosił, więc się go spytałem, skąd to ma. „To cię nie obchodzi” – mówił. Impreza się skończyła, wróciliśmy do Polski – rozpoczyna historię Stanisław Maciejewicz. O konsekwencjach mechanik przekonał się dopiero w kolejnym sezonie.

Na następny rok przyjechaliśmy znowu na turniej wielkanocny. Przychodzi do zakwaterowania, a Rosjanie mówią, że w tym hotelu już spać nie będą. Spytałem „dlaczego?”, a oni na to: „rok temu barek ktoś opróżnił, na pewno Zenek, a my musieliśmy zapłacić za to fakturę”. Zostaliśmy tam, spaliśmy, a Rosjanie zrobili nam to samo, ale my ich przyłapaliśmy i oni musieli zapłacić fakturę. Jak był Zenek to on takie różne fikusy robił, ale przyjemne – śmieje się majster.

Kolejna opowieść dowodzi natomiast nie tylko zdolności do żartów Plecha, ale i wielkiego sprytu. – Płynęliśmy z Gdańska do Leningradu na półfinał Drużynowych Mistrzostw Świata. To trwało 24 godziny. Poszliśmy do kwater, przebraliśmy się, a ja patrzę i nie ma ani Jurka ani Zenka. No gdzie mogą być? Przy barku. Dosiadłem się na wysoki stołeczek, ale nic się nie odzywałem – wprowadza Maciejewicz.

Zenek zamawiał: taki soczek, taki. Ci co zamawiali, to płacili gotówką, w dolarach. A my mieliśmy tylko bony. Zenek po angielsku rozmawiał z barmanem. W końcu poprosił o rachunek. Ten go przyniósł, ale do zapłaty w gotówce, nie w tych bonach, co mieliśmy wymienione, tylko w dewizach. A Zenek mówi, że on tylko bony ma. Ode mnie wziął jeszcze, od Jurka pozbierał. Barman mówi, że zamiawialiśmy w dewizach, a Zenek na to „pan się mnie nie pytał, ja zamawiałem, a pan podawał”. Zenek stwierdził, że nie płaci. W końcu przyszedł kapitan i jakoś to załatwili – kontynuuje mechanik Stali Gorzów.

Wspominany barman długo nie mógł się pozbierać. – Na koniec powiedział tak: „ty gówniarzu! To ja tu pływam 20 lat i jeszcze nikt mnie tak w konia nie zrobił, jak Ty”. A Zenek: „to pan ze mną rozmawiał po angielsku. Ja myślałem, że w bonach się płaci”. Oni potem wracali samolotem, a ja, jako mechanik musiałem z powrotem wrócić tą trasą. Ani bona, ani nic, bo wszystko zabrane. Siedziałem w tej komnacie, nie wychodziłem. Ten barman pytał się jednak o mnie. Przyszedł w końcu, żebym wyszedł do baru porozmawiać. Ledwo ledwo, ale jakoś dotarłem do Gdańska – kończy z uśmiechem pan Stanisław.

Lista żartów Zenona Plecha jest zdecydowanie zbyt długa, by zamieścić wszystko na naszych łamach. Wiele historii brzmi też lepiej, gdy dawni żużlowcy opowiadają je na żywo. Mamy nadzieję, że chociaż częściowo udało się przekazać ich wymowę. – To się nie da opowiedzieć w tak krótkim czasie. A jak był Zenek i Andrzej Wyglenda to już w ogóle było ciekawie. Jeszcze do tego dodać Antosia Worynę – kwituje Stanisław Maciejewicz.

A już za tydzień przedstawimy kolejną osobę, ściśle związaną ze Stalą Gorzów i jej historią, choć nie jako zawodnik, a jako kibic i wierny przyjaciel tzw. „Starej Gwardii”.

Udostępnij