Okres zimowy to były dwa obozy ogólnorozwojowe w styczniu lub lutym. Jeden typowo kondycyjny, a drugi troszeczkę na luzie. Potem przechodziło się już na tor, gdy warunki na to pozwoliły. Wielkich ceregieli nie było. Treningi były w zależności od aury – zaczyna Jerzy Rembas.

Biorąc pod uwagę jeszcze niedawne warunki atmosferyczne, to dawniej sytuacja była bardzo podobna, bowiem pogoda dyktowała warunki. – W nocy był mróz, rano tor jeszcze zamarznięty, to trening robiliśmy o siódmej rano, bo o dwunastej pojawiało się słońce, mróz puszczał i robiło się błoto. Różne rzeczy się robiło. Zawsze chodziło o to, żeby jak najwięcej pojeździć – dodaje dwukrotny indywidualny wicemistrz Polski.

Jest jednak jedna zasadnicza różnica, która sprawiała, że inaczej wyglądała praca osób przygotowujących tor, ale też mechaników, muszących dostosować sprzęt. – Czarna, żużlowa nawierzchnia to trochę inna granulacja. Przy białej można trochę inaczej powalczyć, ale to i tak wszystko zależy od pogody – wyjaśnia Rembas. – My mieliśmy czarny, twardy tor. W tej chwili jest trudniej przez inną granulację. Jednak w ogóle jest gorzej przez warunki atmosferyczne. My już w lutym wychodziliśmy na tor rano i mogliśmy pojeździć, dopasować sprzęt. Obecnie jest trochę inaczej. Już niby była wiosna, a spadł śnieg, choć nas akurat ominęło – dopowiada Stanisław Maciejewicz.

Były mechanik zdradza, że również za jego czasów szukano jazdy poza granicami kraju, jeśli w Polsce aura nie była łaskawa. – W latach 80-tych mieliśmy kontrakty o współpracę, jak Sigu. Tam zawsze było cieplej. Wyjeżdżaliśmy tam potrenować, podocierać sprzęt. Jako Stal Gorzów zawsze byliśmy jako pierwsi przygotowani, bo mieliśmy najwięcej kadrowiczów. Sprawy sprzętowe musieliśmy dopiąć z końcem stycznia. Luty krótki i przychodziły wyjazdy – mówi pan Stanisław.

Inną rzeczą, która znacząco różni się od tego, z czym mamy do czynienia obecnie, jest sprzęt. Aktualnie dbają o niego sami zawodnicy i ich tunerzy, a kiedyś wyglądało to następująco: – Wszystko było na stanie klubu. Ze świętej pamięci Edziem Pilarczykiem musieliśmy przed sezonem wyremontować 50 motocykli. Do szkolenia i do jazdy. Jak już zakład nie mógł się nami opiekować, to w latach 90-tych musieliśmy się przenieść na stadion. Wtedy też przywiozłem 50 wyrementowanych motocykli. Nadawały się one do treningu, ale tylko część do jazdy. Teraz jest to nieporównywalne. Kiedyś mieliśmy zakład patronacki, dostęp do narzędziowni, nowinek i wielką pomoc, jakiej nie było w innych klubach. Zawsze byliśmy gotowi na czas do sezonu – wspomina Maciejewicz.

Niejednokrotnie też mechanicy musieli sami znaleźć rozwiązania problemów. Bywało, że trud ten okazywał się bardzo opłacalny. – Kiedyś wyszła taka partia czopu korbowego, że wszystko się łuszczyło i co chwilę były zatarcia. Z Edziem Pilarczykiem w zakładzie zaczęliśmy dorabiać czopy, to zawodnik przejechał na nim cały sezon i jeszcze przez trzy kolejne trenowała na nich młodzież. Ileż to było oszczędności, ale to właśnie dzięki pomocy zakładu – opowiada majster.

Odrobinę kibicowskiego punktu widzenia przedstawił z kolei kronikarz tzw. Starej Gwardii”. – Zawsze inauguracja ligi żużlowej odbywała się w tzw. poniedziałek wielkanocny. Niektóre drużyny rzeczywiście miały problem z treningami i jechały z marszu, bo warunki był różne. W 1977 roku miał być w Gorzowie mecz z Unią Leszno, a ja się rano obudziłem i śnieg leżał. To spotkanie zostało przeniesione na późniejszy termin. Co ciekawe, przegraliśmy, bo kogoś brakowało, ale jak już gorzowianie zaczęli jeździć, to zdobyli Drużynowe Mistrzostwo Polski – przypomina Stanisław Szczuciński.

Tym razem śnieg nam raczej nie grozi. Zapraszamy już 8 kwietnia na inauguracyjne spotkanie PGE Ekstraligi z Get Well Toruń! Zaczynamy o godzinie 19.

Udostępnij