Gorzowianie przeplatali bardzo dobre momenty w meczu z Pomezanią Malbork, z tymi nieco słabszymi, co z pewnością wynikało nie tyle z samej niefrasobliwości niektórych zawodników, ile z wąskiej ławki zmienników, spowodowanej nagromadzeniem kontuzji i przeciążeń wynikających z długiego sezonu. – Daje się odczuć krótka ławka, ale co zrobić? Jest jak jest i jak widać, dajemy radę. Dobrze było w Wągrowcu, w tym meczu też od początku nieźle to wyglądało. Później ten przestój, mocno stanęliśmy w ataku, nic nie mogliśmy rzucić i długo staliśmy na 8 lub 10 bramkach. To trwał, trwało i trwało. Spieszyliśmy się i popełnialiśmy własne błędy, my oddawaliśmy im piłkę. Na przykład „Grzesiu” (Mariusz Kłak – dop. red.) bez niczego gubi piłkę na środku, robi podwójną i po co? Skąd? Dlaczego? W takich momentach trudnych takie błędy się zdarzają. Trzeba ich unikać i nad tym będziemy na pewno pracować – powiedział szkoleniowiec gorzowskiego zespołu, Dariusz Molski.

 

Goście sobotniego pojedynku mieli swoje problemy. Do Gorzowa nie przyjechał między innymi Marek Boneczko, czyli główny defensor i kapitan malborskiego zespołu. Biało-czarni mogli być jednak zadowoleni z wywiezienia 1 punktu z trudnego terenu w Gorzowie. – Emocji w meczu nie brakowało. Zarówno Gorzów, jak i mój zespół graliśmy w mocno przetrzebionych składach. Niemniej jednak każdy chciał wygrać i stąd te emocje. Myślę, że dla kibica mecz mógł się podobać, właśnie ze względu na to, że wynik zmieniał się jak w kalejdoskopie. Przykro nam, że przegrywamy rzutami karnymi, bo w tym sezonie to nasz 5 mecz zakończony remisem po 60 minutach i tylko jeden udało nam się dotąd rozstrzygnąć na nasza korzyść – powiedział po spotkaniu trener Pomezanii, Igor Stankiewicz.

 

Żółto-niebiescy weszli w mecz nieźle, ale około 20 minuty zanotowali przestój, by później odrobić stratę i wyjść na prowadzenie w ciągu ostatnich 2 minut połowy. W drugiej części gry niestety zdarzyło się odwrotnie, to Pomezania nadrobiła straty w samej końcówce. Gorzowska publika po raz pierwszy miała okazję w tym sezonie zobaczyć serię rzutów karnych. – Dla kibica to chyba fajnie, zwłaszcza, że te karne zobaczyli u nas pierwszy raz. Natomiast za tę końcówkę dwója i to wielka. Mecz mamy praktycznie wygrany i oddajemy rywalowi piłki do ręki i z 3 punktów robi się – na szczęście – 2. Z tego należy się cieszyć – skwitował Dariusz Molski.

 

Seria rzutów karnych i tam moment grozy, gdy pierwszy nie trafił Adrian Turkowski, będący głównym egzekutorem rzutów karnych Stali w dwóch ostatnich meczach. Co w takiej sytuacji dzieje się w głowie trenera żółto-niebieskich? – Nic, no co ja mogę zrobić? Widziałem ostatnio takiego mema, kot zostawiony sam sobie w domu zrobił bałagan i podpis do tego „Stało się, to się stało, czego jęczysz?” (śmiech). Nic już nie zrobisz, decyzja poszła, to już było, nie naprawimy tego – powiedział trener Stali.

 

Szkoleniowiec gorzowskiego zespołu, jak i strona gości, pod adresem sędziów mieli sporo uwag w trakcie spotkania. Mateusz Krzemień i Szymon Biegajski między innymi odesłali z czerwonymi kartonikami na trybunę dwóch potężnych zawodników Pomezanii, Damiana Spychalskiego i Ivana Telepneva. Co Dariusz Molski powiedział już po spotkaniu na ten temat? – Nie pytaj mnie o sędziów, bo zaraz wybuchnę. Dali czerwone kartki, dawali kary, no dali. Ja wiem, czy pomogło? U nas jest zawsze gorzej, jak wchodzą zmiennicy. Wolę, jak przeciwnik gra w pełnym składzie, bo na taki jesteśmy zawsze przygotowani – uciął. Fakt, faktem, dużo krzywdy gorzowskiej drużynie zrobił w końcówce Adam Załuski, będący na co dzień drugą linią Pomezanii. – Ci, którzy teoretycznie mniej grają i wchodzą, to nagle oni zaczynają rzucać. Wszedł facet z „4”, leworęczny, którego nigdzie nie było i nagle zaczął być wiodącą rolą w zespole i nagle zrobił nam krzywdę. Nie lubię tego. Wolę tych mocnych, bo do ich stylu gry jesteśmy przyzwyczajeni. A tu wchodzi gościu, kręci się na krokach i z jego błędów wynikają dla nas kary. To mnie denerwuje. No i ta nasza końcówka rozegrana. Dwója taka, że głowa boli – skomentował.

Udostępnij