Gorzowianie świetnie poradzili sobie z grą gospodarzy ostatniego pojedynku żółto-niebieskich w I lidze grupie A w tym sezonie. Z pewnością wiele osób przypomina sobie jednak, jak słabo poszło im to w zeszłym roku, kiedy mecz w Poznaniu zakończył się porażką Stalowców. Czy to spotkanie warto rozpatrywać w kategoriach zemsty za poprzedni sezon? – Na pewno w jakimś stopniu to była zemsta za porażkę z zeszłego sezonu, choć nie upatrywał bym tego w takich kategoriach. Cieszę się jednak z tego, że chłopaki tak dobrze zagrali – ocenił szkoleniowiec gorzowskiego zespołu, Dariusz Molski. Żółto-niebiescy z autobusu wyszli w dobrych humorach  i zdecydowanie bez napięcia podeszli do spotkania, co okazało się być planem doskonałym, bowiem na przerwę prowadzili już 10:15. – Od początku mieliśmy swój plan, który realizowaliśmy i do pewnego momentu to wszystko dobrze wychodziło – wyjaśnił szkoleniowiec Stali.

 

Później niestety coś stanęło i pięciobramkowa przewaga stopniała do jednej bramki, a nawet na chwilę gorzowianie oddali prowadzenie gospodarzom. Z czego to wynikało? – Od 45 minuty było widać, że Oskar nie wytrzymuje, że jego choroba była silniejsza. I tak długo wytrzymał! Trzeba było szybko coś zmienić, bo traciliśmy wszystko, całą przewagę straciliśmy właśnie od 45 minuty. Ale wymyśliłem taki szatański plan i to wyszło i jest okej – skomentował Dariusz Molski. Co kryje się pod kreśleniem „szatański plan”? – Szatański plan? Zmieniliśmy Oskara do obrony, bo w tym momencie był tak słaby, że nie dawał rady, mimo że ambicją jechał. Zawodnicy gospodarzy zaczęli go wyprzedzać i była tam dziura w obronie. Zmieniliśmy to szybciutko, wprowadziliśmy 4+2 i chłopacy dobrze się z tego wywiązali. Akurat na dobrych ludzi postawiliśmy, odpowiednie osoby wyłączyliśmy i oni zostali praktycznie bez swoich żądeł. Wygraliśmy, bo byliśmy po prostu lepsi. A pierwsza połowa to naprawdę super chłopacy grali, naprawdę czapki z głów, bo prezentowali się tak, jak żeśmy sobie to założyli – wyjaśnił trener gorzowskiej ekipy.

 

Gorzowianie – mimo że mogłoby się wydawać, że nie mieli argumentów na wysokich i ciężkich zawodników gospodarzy – pokazali, że to w zespołowości siła. Wielkie pokłony należą się dla braci Smolarków czy Mariusza Kłaka, którzy grali dojrzałą, mądrą piłkę ręczną i sprawnie kierowali zespołem. – Graliśmy piłkę otwartą, widowiskową, praktycznie każda akcja była telewizyjna. Fajnie. Fajnie, że tak się dzisiaj zaprezentowaliśmy i że wygraliśmy. Na pewno tak, jak mówisz, to był mecz gry sercem. To było zresztą widać. W pewnym momencie nasi mali rozgrywający – przy takim Martyńskim, to jest dobre 20-30 kg różnicy – musieli to odczuć, ale oni sami rotowali sobą, na skrzydle był i Mariusz Kłak, na skrzydle był i drugi Smolarek. Nie wiem, kogo na skrzydle jeszcze nie było… Rotowali sobie sami, zmieniali się, fajnie, że wygraliśmy – pochwalił Dariusz Molski.

 

Niestety, gorzowian spotkała w tym meczu kolejne kontuzja i już w 10 minucie zostali na stałe osłabieni brakiem Aleksandra Kryszenia. Ten kibicował jednak z ławki i mimo bólu, podpowiadał swojej drużynie i mocno im kibicował. –  Szkoda, że Olo wypadł, ale mamy nadzieję, że jest to akurat kontuzja, która podczas przerwy dojdzie do porządku. To groźnie wyglądało, pośliznął się na mokrej plamie. Wystraszyliśmy się, że może to być coś poważniejszego, ale prawdopodobnie jest to naciągnięcie więzadła. Kwestia czasu i rehabilitacji – wyjaśnił Molski.

 

Teraz żółto-niebiescy mają czas na odpoczynek. Jeszcze trzykrotnie spotkają się na treningach, a później rozjadą się do domów, by już niedługo powrócić i przygotowywać się do kolejnego sezonu. Ile czasu dostaną? – Na odpoczynek daję równy miesiąc. Z tym, że to nie jest taki wypoczynek z brzuchem do góry. Jeśli ktoś się tak zaniedba, że przybędzie mu z 10 kilo, to nie da rady. To musi być aktywny wypoczynek, by w momencie przystąpienia do okresu przygotowawczego, na 14 lipca byli gotowi do pobijania swoich dotychczasowych rekordów – zakończył szkoleniowiec gorzowskiego zespołu.

Udostępnij