Trenerze, skończył nam się sezon, treningi praktycznie już też. Jak podsumowałby pan ten okres? Czy to były pozytywne chwile, czy negatywne?

– Drugie miejsce na razie w tabeli, a najgorzej trzecie, to moim zdaniem bardzo dobry wynik, tym bardziej, że – zwłaszcza w drugiej części sezonu – graliśmy bardziej wszechstronnym zespołem, z większą liczbą zawodników. Okazało się, że może być dobrze. Ten plan, który założyliśmy sobie na jednym z pierwszych treningów, mówiący, że będziemy grali „małymi dużo”, później nie był w pełni realizowany. Raczej na zasadzie pogotowia ratunkowego. Natomiast w tym drugim roku, w drugiej fazie, można powiedzieć, że ci zawodnicy dojrzeli. Prawdopodobnie to było to, bo wykazywali się naprawdę fajnym graniem i mogliśmy sobie grać – jak się okazało – bez naszych liderów całkiem przyzwoicie i to cieszy.

Drugie bądź trzecie miejsce to tak naprawdę spełnienie założeń od zarządu – celem na ten sezon była przecież pierwsza trójka…

– Tak, jednak te nasze cele się troszkę zamazują. Podejrzewam, że gdybyśmy zajęli szóste miejsce, też nikt nie miałby do nas pretensji – mówię tu o władzach klubu. Liczy się przede wszystkim postawa. Postawa, zaangażowanie i postęp. Uważam, że ten zespół zrobił kolejny duży krok, a ten sezon był na pewno o wiele trudniejszy. To jest taka niepisana reguła, że drugi sezon w tej samej lidze jest zawsze najtrudniejszy, bo trzeba potwierdzić to, jak się grało w poprzednim sezonie, jakie się miejsce zajęło i przeciwnicy nas już znali, a przez to jak gdyby nastawiają się. W poprzednim sezonie odnieśliśmy bardzo dużą liczbę zwycięstw i tym podrażniliśmy przeciwników. W tym sezonie rywale grali bardziej uważnie z nami, nawet ci co nas nie znali, bo z góry zakładali, że to będzie przeciwnik bardzo trudny, bo grający o najwyższe cele w tej lidze i groźny dla wszystkich. I tak się stało. Liga była bardzo wyrównana. Każdy mógł wygrać z każdym i my jesteśmy najlepszym tego przykładem. Pogubiliśmy punkty tam, gdzie teoretycznie można było sobie założyć, że ich nie zgubimy. Przeciwnicy jednak nie śpią i nikt przed samą nazwą „Stal Gorzów” się nie położy i nie rzuci ręcznika. Wręcz przeciwnie, każdy walczy o swoje.

Kto według Pana zrobił w drużynie największy postęp?

– Nie chciałbym tutaj nazwiskami kogokolwiek wyróżniać. Myślę, że to było widać, zwłaszcza – mówię tutaj o tych małych – że oni dojrzeli naprawdę fajnie. Dostali trochę więcej grania i pokazali, że potrafią grać naprawdę dobrze w tę piłkę, pomimo tego, że bozia nie dała im za dużo wzrostu. Potrafią to innymi cechami nadrobić. Myślę, że – i to mnie cieszy – nasi „duzi”, czyli Adek (Adrian Turkowski – dop. red.) i Hiszpan (Adrian Chełmiński) zrobili postęp i to też… jak gdyby dojrzeli. Było trudno w trakcie sezonu, na początku i w środku. Adek z powodu kontuzji, a Hiszpan… miał różne zawirowania i tej formy nie mógł ustabilizować, znaleźć. Natomiast w samej końcówce jeden i drugi naprawdę byli postaciami głównymi, a więc robili to, czego się od nich oczekuje. Zdobywali dużo bramek, byli skuteczni, grali poprawnie – może nie dobrze, ale poprawnie – w obronie i w ważnych momentach stanowili o sile zespołu. Myślę, że Traktor (Wiktor Bronowski) tak samo. Jego nieszczęściem było to, że stracił zęby. A może bardziej naszym nieszczęściem, nieszczęściem zespołu. To wydarzenie wstrzymało jego krok do przodu, a postęp był już u niego widoczny. On najdłużej dochodził do tego systemu grania, ale to jest trudno przekwalifikować się z zespołu, w którym on może robić wszystko, bez żadnych obciążeń, bez żadnych zadań i konsekwencji. Tu na „dzień dobry” zderzył się z tym, że każde jego działanie było na bieżąco oceniane, a w większości krytykowane! Bo to nie były dobre pociągnięcia. I wtedy, gdy wydawało się, że już przywykł i się tego nauczył, że się zaaklimatyzował, że wbił się w ten schemat grania naszego zespołu, w system czy sposób grania, charakterystykę – jakkolwiek by tego nie nazwać – w sposób funkcjonowania… wtedy przydarzyło mu się to nieszczęście. Myślę jednak, że w nowym sezonie będziemy już mieli fajną tę linię. Doszedł Paweł Pedryc, który też jest na dorobku. I to dla niego będzie bardzo trudny sezon, bo będzie musiał dużo się nauczyć, ale i dużo zrobić samemu. Tu chłopaki gdzieś tak w połowie sezonu pojęli i doszło do nich, że bez ciężkiej pracy nie da rady. Dopiero jak się przekonali, że zajęcia na siłowni przynoszą efekty, że są pewniejsi, że są silniejsi, że strzały są inne, że się o wiele lepiej czują, że nie odbijają się od przeciwników jak od ściany, że ta piłka może dolecieć do bramki – od tego momentu to ruszyło do przodu. Dotąd było trudno z różnych powodów, ale trudno.

Były momenty doskonałe, jak na przykład wygrana z Warmią Olsztyn czy mecz w Kościerzynie, ale też te słabsze. Gdyby miał Pan wskazać najlepszy i najgorszy mecz, to jakie by to były?

– Nie wiem. Tak chyba tego nie oceniam. Każdy mecz jest inny. Na pewno fajnie się wygrywa z przeciwnikami, którzy są z najwyższej półki w naszej lidze i tych zwycięstw i sukcesów mieliśmy dużo. Nie udało się wygrać może dwa razy z Nielbą. Łatwiej mi jest skrytykować niż pochwalić (śmiech), zawsze łatwiej pamięta się porażki. Pamiętam je bardziej. Przegrana z Żukowem, czy na początku przegrana z Grudziądzem, czy przegrana z Warszawą, czy przegrana z Płockiem w Płocku. To są takie mecze… nam tam brakowało czegoś. Jakiejś świeżości, konsekwencji, czasem pojawiał się nadmiar nonszalancji. To wszystko, co wymieniam, złożyło się na to, że nie odnieśliśmy tam sukcesów.

W ostatnich tygodniach pożegnaliśmy się już z trzema zawodnikami – Bartoszem Starzyńskim, Miłoszem Bekiszem i Dominikiem Droździkiem. Jak podsumuje Pan współpracę z tymi zawodnikami?

– Może zacznę od Bartka, bo to jest taki mój człowiek, którego zaprosiłem tu do współpracy. Już wcześniej Bartek sygnalizował chęć współpracy ze mną, a to się nie udawało. Tutaj dopilnowaliśmy tego i super. Myślę, że ta współpraca między nami dla nas obu była korzystna. Ja miałem dzięki niemu przede wszystkim rozeznanie w tym wszystkim co się dzieje obok ligi. Dużo mi w tej materii pomagał, wielu zawodników jest tutaj jak gdyby z jego nadania. Dopóki był w miarę zdrowy i nic mu nie przeszkadzało specjalnego, to naprawdę super – super prowadził grę, mógł decydować. Oczywiście, miał też słabsze momenty, były między nami nieporozumienia. Nie można powiedzieć, że to tylko dobrze, lepiej i jeszcze lepiej. Ale tak jest w każdym małżeństwie, że w te cięższe dni też trzeba umieć przeżyć, wyciągnąć wnioski i współpracować dalej i to nam się udawało, tak myślę.
Miłosz Bekisz to jest człowiek, który wie, czego chce. Praca i współpraca z nim to sama przyjemność. To jest człowiek-tytan pracy, wystarczy popatrzeć i on już wie, o co chodzi. Wie jak trzeba pracować, wie, co trzeba zrobić. Dobra dusza też w zespole. Wszystkiego najlepszego z mojej strony i Bartkowi, i Miłoszowi w tych nowych kierunkach, które wybrali.
„Tadzik” Droździk… to jest chyba moja porażka. Ja go tu ściągnąłem, bo uważam, że na tej pozycji to jest zawodnik jeden z lepszych, z którymi pracowałem. Niestety, nasze drogi musiały się rozejść i szkoda, że to tak się stało, ale dalsza współpraca na podobnych zasadach nie była możliwa.

Co dalej?

– Próbujemy budować dalej ten zespół i on idzie w kierunku odmłodzenia. Na dziś mamy dwóch nowych zawodników, z czego jeden ma podpisany kontrakt – Paweł, lewe rozegranie, 205 cm wzrostu, cała przyszłość przed nim. Mało doświadczenia, ale dużo pracy przed nim i myślę, że jeśli tę pracę uczciwie wykona, a ma ku temu duże szanse i możliwości, to będzie jednym z czołowych zawodników minimum tej ligi. Rozmawiamy teraz z Maćkiem Filipowiczem, który ma duże szanse, żeby u nas zostać, natomiast musi spełnić pewne wymagania i jeżeli przez te wymagania przejdzie, to myślę, że u nas zostanie. Chciałbym, żeby został, bo też jest na dorobku, młody chłopak – 19 lat. W jego przypadku jest trochę gorzej, bo musi z podstawówki przejść od razu do liceum. Na to będzie miał trochę czasu, ja mu ten czas dam, zespół też i na pewno mu pomoże. Jeśli ten czas wykorzysta tak jak trzeba, to wystarczy, żeby był tak w drugiej klasie liceum. Planujemy tu jeszcze wzmocnić, uzupełnić zespół.

Z jaką myślą przystąpi Pan do treningów w lipcu?

– Z myślą jak najlepszego przygotowania się zespołu. Dużo do myślenia dają mi kontuzje – te końcowe, natomiast to nie są na pewno kontuzje przemęczeniowe, to są kontuzje mechaniczne. Czyli z urazów wynikających ze zderzenia, jak choćby strzał łokciami w zęby… Ale mimo to, chciałbym żeby ten zespół był jeszcze lepiej przygotowany. Chciałbym, żeby na przykład jakieś takie zwichnięcia mechaniczne stóp nie robiły nam dużej krzywdy, by zawodnicy byli na nie odporni i by przechodziło to łagodnie. Tak chciałbym przygotować zespół, żebyśmy zabiegali wszystkich. Jeszcze mocniej. Jeżeli się da.

Udostępnij