www.stalgorzow.pl: Trenerze, chyba koncertowo pokazaliśmy dzisiaj, jak można zepsuć sobie bardzo dobre 55 minut gry, ostatnimi 5 minutami meczu…

Dariusz Molski: To nawet nie było 5 minut złych, tak mi się wydaje. My przegraliśmy wygrany mecz, to prawda, natomiast na to złożyło się kilka takich sytuacji, około 10 w całym meczu, które były niewymuszone. Taką wzorcową sytuacją dla tych, o których mówię była ta sytuacja, w której Pitbul (Marcin Smolarek – dop. Red.) na „jedynce” doprowadza do błędu Starego (Bartosz Starzyński), ma piłkę i oddaje pochopnie, nerwowo rzut na pustą bramkę i ta piłka nie wchodzi. Przytrzymać. Mamy czas. Nawet gdybyśmy mieli nie rzucić tej bramki, to zyskujemy jakieś 30-40 sekund i już wychodzi co innego, a później przeciwnik jeszcze musi coś z nami zrobić, a nasza obrona całkiem źle nie wyglądała. W końcówce nie dopilnowaliśmy sytuacji. Nie dość, że pochopnie, to także nieszczęśliwie. Choćby Hiszpan (Adrian Chełmiński) pięknie objechał i z czystej pozycji rzucił aż miło popatrzeć, ale nie wpadło. Za słupki nie przyznają punktów niestety. Piórkowskiego tak naprawdę przez cały mecz nie było na boisku, głową był gdzieś indziej i nagle w końcówce 3 bramki… Wchodzi młody chłopak w końcówce na lewe rozegranie i też zdobywa dwie bramki, łatwo! Grali odważnie i niestety wygrali.

 

Co dziś zdecydowało o tym, że Stal nie była tym lepszym zespołem na końcu spotkania.

– To jest właśnie ta pochopność w grze, o której mówiłem.

 

Brak doświadczenia?

– Może chęć łatwego zdobycia bramki… Chciałbym uciec od tego braku doświadczenia, bo widać to, że choćby na środku obrony stawiam na Parasola (Paweł Pedryc), a on też nie ustrzegł się błędów. Gdyby zagrał agresywniej w pewnych momentach, wynik mógłby być lepszy. Raz mu się udało zagrać tak, jak powinien od samego początku, gdy obronił rzut właśnie Piórkowskiego, wystawiając ręce na blok. Gdyby wystawił je jeszcze z dwa razy, to Piórkowski by tak nie fikał i wynik byłby inny. Wyciągniemy wnioski. Uczymy się. Myślę, że my w tym roku nie będziemy mieli jakichś spektakularnych wyników, gdzie będziemy mieli 10-15 bramek przewagi. Musimy wystrzegać się błędów własnych. Skuteczność była na poziomie bardzo dobrym w tym dniu. Mając ją na poziomie 60 procent, meczy się nie przegrywa. A my przegraliśmy. Niedużo brakuje.

 

Boli ten wynik?

– Oczywiście, że boli. Pojechać 400 kilometrów, żeby przegrać jedną…? Gdyby przeciwnik był lepszy, wygrywa z nami „dychą”, to okej, tulimy uszy i wracamy do domu, a tutaj zabrakło tego, o czym mówiliśmy – zimnej głowy w kilku punktach meczu. Znowu dwóch karnych nie strzeliliśmy, chociaż Krzysiu (Krzysztof Nowicki) też jednego odbił i to z dobitką, to powiedzmy jest na zero, tak można liczyć. Ale w tych sytuacjach – końcówka, Adrian Turkowski idzie na rzut, piękny rzut, nikogo nie ma i jest drzewo. Odbija się piłka, wraca do Pitbula, który gdzieś tam walczy w parterze i chce szybko zagrać Stupie (Mateusz Stupiński), ta piłka jest niedokładna i sędziowie gwiżdżą przekroczenie linii. A gdyby ją zatrzymał, też piłkę. Prowadziliśmy dwoma czy jedną. Nic się nie dzieje. Doprowadzamy do kolejnej takiej sytuacji, jeżeli ona ma się powtórzyć, to Adrian Turkowski poprawia celownik i te 5 centymetrów rzuca dokładniej…

 

Czyli więcej cierpliwości muszą nasi zawodnicy mieć w grze?

– Zdecydowanie tak, zdecydowanie tak! Mówiliśmy sobie, że musimy grać cierpliwie, zwłaszcza po pierwszej połowie powiedzieliśmy sobie, że musimy zmienić granie, bo nie wygląda to dobrze, zrobiliśmy to, wyglądało naprawdę fajnie. Przyspieszyliśmy tę grę, zaczęliśmy naprawdę fajnie grać i… zabrakło.

 

Czy ta porażka była wkalkulowana w tym sezonie?

– Myślę, że nie. To znaczy my się trochę baliśmy przeciwnika, bo wiemy ilu i jacy ludzie tu doszli i to przecież widać od razu. Mimo wszystko jednak powinniśmy tu wygrać.

Udostępnij