www.stalgorzow.pl: Kawał historii, worek medali i mnóstwo serca – te i wiele innych rzeczy zostawiliście po sobie w JUST FUN GUKS Speedway Wawrów. Kiedy w ogóle miała początek wasza przygoda z miniżużlem?
Wojciech Fajfer: Wszystko zaczęło się bodajże w 2008 roku. Wcześniej byliśmy z tatą na meczu w Gorzowie i zawodnicy z Wawrowa wyprowadzali dorosłych do prezentacji. Spodobało nam się to z Jackiem. Początkowo miałem jeździć tylko ja. Jak namówiliśmy tatę, to przyjechaliśmy na trening do Wawrowa i dali mi jakiś motorek, żebym sobie kółka pokręcił. Jacek też ze mną zazwyczaj przyjeżdżał na treningi i sezon później zapytali się także jego, czy nie chciałby jeździć. Przejechał się i tak zostało.
Jacek Fajfer: Bardzo mnie ciągnęło do miniżużla. Z tego co pamiętam, to motor pożyczył mi wtedy pan Jerry Stankiewicz, tata Filipa. Spytał się mnie, czy się chce przejechać na małym motorku. Spróbowałem i od tamtej pory chciałem jeździć.
Przez te kilkanaście lat zdobyliście wiele trofeów. Półka na nie była wiele razy rozbudowywana?
Wojciech: Nie raz ją powiększaliśmy. Sporo medali i pucharów wpadło. Daliśmy z siebie tyle, ile możemy. Spełniliśmy swoje założenie.
Ile tego miejsca potrzeba, żeby to wszystko się pomieściło?
Jacek: Mamy w domu takie trzy duże półki, w tym jeden regał, który ma pięć mniejszych półek. Tak na oko to może być jakieś 100 pucharów. A medali jeszcze trochę więcej, tak z 200.
Wojciech: I to na głowę!
Zdobycie którego z tych pucharów wspominacie najlepiej?
Jacek: Z dawniejszych lat, jak jeździłem jeszcze w klasie 50cc, najbardziej wspominam trzy puchary, które zdobyłem za mistrzostwo Polski. To były lata 2011-2013.
Wojtek: Pierwszy w wieku 6 lat. Ja mam dwa swoje ulubione momenty. Jeden z zeszłego roku, kiedy to z Jackiem we dwóch zdobyliśmy złoto w Pucharze Polski Par Klubowych. Drugi, bardziej sentymentalny, to otrzymanie pucharu za bieg pożegnalny Kacpra Woryny. Jak my zaczynaliśmy to on był na topie w miniżużlu, był takim idolem dla nas.
Z kim spotykaliście się na miniżużlowych torach, jeśli chodzi o zawodników, którzy zrobili karierę na dużym torze?
Wojciech: Oprócz Kacpra Woryny jeszcze Krystian Pieszczek, Kamil Nowacki…
Jacek: Robert Chmiel, Kamil Wieczorek…
Wojciech: Nawet Paweł Przedpełski się chyba załapał na jakichś zawodach. Sporo tego było.
Jacek: Spotykaliśmy się też z zagranicznymi żużlowcami na różnych mistrzostwach. Może nie jako zawodnicy, ale widownia np. Mikkel Bech Jensen…
Wojtek: Frederik Jakobsen.
Kolejną dużą częścią waszej kariery jest właśnie reprezentowanie Polski na arenie międzynarodowej. Jak wspominacie zagraniczne wyjazdy?
Jacek: Ja wspominam to bardzo dobrze. W zeszłym roku pojechałem na swoją pierwszą imprezę międzynarodową. To były Mistrzostwa Świata w Elgane w Norwegii. Tam zdobyłem dwa lub trzy punkty, ale bardzo dobrze to wspominam pod względem zdobycia doświadczenia i spotkania z najlepszymi na świecie zawodnikami.
Wojtek: Trzy lata z rzędu byłem w kadrze. Zawsze za granicą udało mi się trochę tych punktów nazbierać. Najwięcej chyba sześć. W zeszłym roku zabrakło jednego oczka”. Jechałem baraż o miejsce w turnieju głównym, co jak na realia międzynarodowe z pozycji Polaków jest w miarę dobrym osiągnięciem. Jeszcze w Polsce w tym roku obu nam się udało dostać do finału. Ja jako rezerwowy, a Jacek jechał w głównym turnieju. Na pewno to duże osiągnięcie.
Wasze słowa skłaniają do refleksji, dlaczego Polakom nie udaje się wygrywać w europejskim i światowym miniżużlu?
Wojtek: W Danii są trzy ligi, gdzie każdy jeździ. Około 200 zawodników. Ścigają się ze Szwedami, Finami. Tam jest tylu adeptów, że każdy musi szukać gdzieś przewagi i robią tuningi sprzętu. W Polsce jest o wiele za mała konkurencja, żeby to wszystko robić.
Jacek: Szczególna różnica jest w tym, że my mamy krótkie tory, około 130 metrów zazwyczaj. Tam minimum to 180-200 metrów.
Wojtek: Nie jesteśmy objeżdżeni na takich długich torach. Jedyny jest w Toruniu, ale geometrycznie jest inny. Tam są długie łuki, a w Danii zazwyczaj są długie proste i krótkie łuki.
Z boku obserwowaliście zakończenie sezonu w Wawrowie, czyli turniej „Sto okrążeń na 100-lecie odzyskania niepodległości przez Polskę”. Na koniec odbyły się jeszcze trzy biegi specjalnie dla was, przy których już pełniliście rolę kierowników startu. Zakręciła się łezka w oku?
Wojtek: Tak. Wszystkie wspomnienia związane z wawrowskim torem i klubem od razu wróciły. Największe wzruszenie wywołał u mnie prezent od naszego klubowego kolegi Kacpra Teski. Wręczył nam kolaż zdjęć z naszej całej kariery.
Nie ciągnęło was jeszcze na tor tego dnia?
Jacek: Ja w sumie mógłbym pojechać, ale na wiosnę może będziemy robić jeszcze taki bieg, gdzie pojedziemy.
Porozmawiajmy jeszcze o przyszłości. Już rok temu zastanawiano się, czy przechodzicie na duży tor. Dotąd nie było pewne, co dalej. Jaka jest w końcu decyzja?
Jacek: Myslę, że od wiosny zaczniemy już jeździć na dużych motorach. Zobaczymy, jak to wszystko się potoczy.
Czy tylko motory? Wasz tata mówił niejednokrotnie, że macie wiele innych zainteresowań i radzicie sobie z bardzo dobrym skutkiem również w innych dyscyplinach.
Jacek: Lekkoatletyka, z Wojtkiem też piłka ręczna, do tego piłka nożna. Jest dużo sportów, w których się wyróżniamy.
Wojtek: W naszej miejscowości powstał klub piłki ręcznej i zaczęliśmy tam trenować. Dobrze to się układa, bo w przerwie zimowej od żużla trwa sezon szczypiorniaka, więc nam to nie koliduje. Żużel zawsze był jednak na pierwszym miejscu, jest, ale zobaczymy czy będzie. Miejmy nadzieję. Poważniej zaczniemy o tym myśleć po 31 października i na wiosnę.
Jacek: Jestem z naszą drużyną piłki ręcznej w najlepszej lidze w Wielkopolsce w kategorii młodzik 2004-2005. Tam będę rozgrywał swoje mecze.
Zostańmy jednak przy żużlu. Gdy przejdziecie na duży tor, to w barwach jakiego klubu? Stal Gorzów czy gdzieś w Wielkopolsce, gdzie na co dzień mieszkacie?
Wojtek: Na tą chwilę jest mi trudno powiedzieć. Nic nie jest przesądzone.
Jacek: Na pewno będziemy patrzeć na miejscowości bliżej nas. Parę kółek na 500-tkach jeździliśmy w Lesznie i w sumie dobrze się tam czuliśmy. W Gorzowie jeździliśmy na 80-tkach dosyć dawno, ale po turnieju w Wawrowie pan Piotr Paluch zadzwonił do taty i spytał się nas, czy chcemy przyjechać w któryś dzień. Mi i Wojtkowi się podobało. Jeździliśmy już na „Jancarzu” parę razy. Byliśmy jeszcze w Grudziądzu, ale padał wtedy deszcz i trening został odwołany.
Wojtek: Będziemy dobierać oferty, jeśli się jakieś pojawią, w taki sposób, żeby nam ułatwić dojazd. Jeszcze jest szkoła. Wiadomo, chcemy trochę tego czasu zyskać. Gdy w Wawrowie był trening, to po szkole już nie mieliśmy czasu.
„