www.stalgorzow.pl: Julia, zacznijmy od początku, czyli kiedy tak naprawdę zaczynasz przygotowania do pracy w trakcie sezonu z żużlowcami?

Julia Chomska: - Żeby zacząć kolejny sezon, to najpierw trzeba zamknąć poprzedni. Tak naprawdę koniec października i początek listopada to są jeszcze spotkania zamykające poprzedni sezon. Teraz jesteśmy właśnie podczas indywidualnych spotkań, by zamknąć sezon 2018. Do nowego sezonu zaczynamy się przygotowywać od momentu, w którym zaczynają się przygotowania kondycyjne, czyli tak naprawdę grudzień. Wtedy też mamy spotkania indywidualne, by móc skroić na miarę trening mentalny dla poszczególnych zawodników. Później takim punktem kulminacyjnym jest obóz kondycyjny, już tradycyjny w Stali Gorzów. I podczas sparingów raczej są to już spotkania celowane w poszczególnych zawodników. Wtedy też bardzo mocno skupiam się na pozycjach juniorskich. To jest ten okres, kiedy trzeba tonować ich nastroje, kiedy oni już się rwą do jazdy, a w sezon trzeba wchodzić jeszcze spokojnie.

 

A skupiasz się bardziej na tym, że Stal to twór drużynowy, czy raczej na indywidualnościach zawodników?

– Na pewno cel indywidualny każdego zawodnika w żużlu trzeba tak sformułować, żeby on był kompletny i wchodził w cel drużynowy. Idealnym momentem ku temu jest właśnie obóz kondycyjny. Właśnie wtedy sztab szkoleniowy na czele z trenerem bardzo sprawnie nakreśla te cele. Zresztą, osoba trenera bardzo czynnie bierze udział w tym obozie. To jest moment, który daje nam fundament do pracy podczas całego sezonu, czyli na przykład podczas naszych rozgrzewek przed każdym meczem, ale także podczas mojej pracy w trakcie meczu, która może nie jest widoczna dla kibiców, ale dla zawodników jest dość znacząca.

 

Właśnie – to na czym ta Twoja praca tak naprawdę polega?

– Jeżeli mecz poprzedza jakakolwiek impreza indywidualna – czy to jest Grand Prix, czy innego rodzaju zawody indywidualne – to tak naprawdę mój dzień meczowy zaczyna się już w sobotę. Jestem na łączach z zawodnikiem – o ile nie ma mnie na tych zawodach – bo tak naprawdę to, co się wydarzy w sobotę, ma bardzo duże przełożenie na niedzielę. Jeżeli te zawody odjechane są cało i zdrowo, to moim zadaniem jest zawodnika przywrócić do koncentracji „tu i teraz”. Chodzi o to, żeby nie myślał o tym, że wygrał czy nie zastanawiał się, dlaczego coś poszło nie po jego myśli. Tak naprawdę, gdy zawodnik wraca z tego typu zawodów do Gorzowa, jesteśmy do późnych godzin nocnych w kontakcie. Później w niedzielę moja praca toczy się według potrzeb zawodników. Jeśli któryś z nich chce się spotkać, od rana jestem do dyspozycji. Jeżeli nie ma potrzeby, żebym była wcześniej, to na 3 godziny przed zawodami jestem na stadionie. Tam przeważają rozmowy indywidualne, zbieranie potrzeb, „rzut okiem” w jakim stanie jest poszczególny zawodnik, ale i sztab szkoleniowy, bo musi być między nami wszystkimi ścisła współpraca. Na półtora godziny przed meczem rozpoczynamy nasze spotkanie odprawą z trenerem, później rozgrzewka mentalna, czyli dla kibica może w bardzo zabawowy sposób staramy się uruchomić te funkcje, które zawodnik będzie za chwilę używał na starcie. To znaczy, że przyśpieszamy czas reakcji, koncentrację, ale przede wszystkim integrujemy chłopaków, żeby nikt nie miał problemu z tym, że na przykład jest prowadzącym parę, a inny dopełniającym, czy że pojawią się zmiany taktyczne, czy że będzie łatanie składu. Celem jest to, by nic tego dnia nie rozproszyło koncentracji meczowej. Później podczas meczu biorę udział w każdej odprawie. Jestem tam głównie obserwatorem, ale też zdarza się, że tonuję nastroje. Jak mecz idzie po naszej myśli, to trzeba chłopaków tonować, żeby nie ulecieli gdzieś w niebo jak balonik z helem i żeby za szybko nie cieszyli się zwycięstwem, tylko żeby przewagę jeszcze powiększać. A gdy mecz idzie nie po naszej myśli, wtedy bardzo silna motywacja, ścisły kontakt z trenerem, podpowiadanie, co na jakiego zawodnika najlepiej wpływa, dlaczego jakiś zawodnik ma z czymś problem, bo to, co ja zobaczę z boku, to wartość dodana, bo osoba trenera jest w tym momencie mocno skoncentrowana na torze, na wyniku, na ewentualnych roszadach i detali może po prostu nie zauważyć.

 

Co według Ciebie jest najtrudniejsze w dniu meczowym?

– Na pewno to, by przeciwnika ani nie zbagatelizować, ani go nie zaczarować. Mamy dwie skrajności – czy to jak przyjeżdża beniaminek, czy jak przyjeżdża Mistrz Polski. Chcemy do każdego meczu podejść tak samo, to jest najważniejsze. Czy na przykład w przypadku derbów – żeby atmosfera budowana wkoło chociażby pojedynku z Zieloną Górą, nie przysłoniła atmosfery stricte sportowej. To jest bardzo ważne. No i żeby z tych indywidualności zrobić drużynę. Nie możemy dopuścić do tego, by jakiekolwiek czynniki, mogące rozproszyć zawodników, miały na to wpływ. Często eliminuję to, czego zawodnik jeszcze w tym momencie nie przewidział, że może mu to przeszkodzić.

 

Z tego, co opowiadasz, to staracie się konfliktom zapobiegać, ale tak naprawdę nie da się ich całkiem wyeliminować. Co w takiej sytuacji?

– Na pewno zdecydowanie bardziej wolę, gdy zawodnik jest autentyczny i wykrzyczy czy głośno powie, co myśli, niż żeby to tłumił w sobie i żeby to wybuchło przy okazji zupełnie innego meczu, kiedy to nie ma zupełnie sensu. Cenię to, że zawodnik jest szczery. U nas nie było tych sytuacji dużo, bo zawsze też trener prosi o wnioski, on sam bazuje w trakcie odprawy na tym, żeby to zawodnicy mówili, on to podsumowuje i tak naprawdę puentuje. Czasem się z nimi zgadza, a czasem nie – wiadomo, taka rola trenera (śmiech). U nas te osobowości bardzo mocno się uzupełniały. Na pewno duża w tym rola Bartka Zmarzlika, który może kapitanem nie był, ale dla mnie mentalnym kapitanem na pewno był i to już od dwóch sezonów! Bierze na swoje barki – jednak wciąż młodego zawodnika – dużą odpowiedzialność, chociażby w doradztwie innym zawodnikom.

 

Czy ten sezon pracy był udany?

– Na pewno bardzo pracowity, bo nie pamiętam wcześniej tak obfitego w kontuzje sezony. A jeżeli są kontuzje, to ja nie dość, że pracuję z zawodnikiem kontuzjowanym, ale także z zawodnikiem, który ma za niego wskoczyć do składu. To nie jest prosta sprawa, wskoczyć na jeden mecz czy dwa, czy nawet na kilka biegów. Więc pracowity ten sezon był na pewno. Czy był udany? Według mnie tak, bo pamiętam, jak w przedsezonowych spekulacjach nikt na nas nie stawiał i to dla zawodników nigdy nie jest komfortowa sytuacja. Nikt nie chce być faworytem, ale nikt też nie chce być w roli chłopca do bicia! My zawsze mówimy, że robimy swoje i skupiamy się bardzo mocno na każdym poszczególnym meczu. Chłopacy w tym sezonie stworzyli bardzo fajny monolit. Mimo tego, że w pełnym składzie odjechaliśmy bardzo mało meczów (śmiech), to stworzyli bardzo fajną drużynę. To, że byliśmy w finale, to nie można powiedzieć, że nam się to udało. Chłopacy to wywalczyli.

 

Co uważasz za swój największy sukces z tego sezonu?

– Dobre pytanie! (śmiech) Na pewno jakąś cegiełkę dodałam do sukcesu, do srebrnego medalu! Będąc w sztabie szkoleniowym na każdym meczu pracowaliśmy na wspólny sukces.  Wydaje mi się, że sukcesem jest też to, że pracuje z zawodnikiem, który będzie wprowadzany do drużyny Stali Gorzów w następnym sezonie. To naprawdę jest komfortowa sytuacja zarówno dla zawodnika, klubu jak i mnie, jako psychologa – myślę, że mogę tu już zdradzić, że mowa jest o Mateuszu Bartkowiaku. Od początku poprzedniego sezonu pracujemy nad tym, by Mateusz mógł optymalnie wejść w ten 2019 rok. Powtarza taką drogę, jaką przeszedł Bartek Zmarzlik, który według mnie jest wzorcem. Mam nadzieje, że ten sukces pojawi się już na początku następnego sezonu, ale który został już zapoczątkowany z początkiem 2018 roku.

 

A było coś, co chciałaś osiągnąć, ale się nie udało?

- Wiadomo, że chciałoby się zgarnąć złoto! Niewiele nam brakło, ale jednak brakło. W ogóle był to srebrny sezon, bo i indywidualnie, i drużynowo właśnie takich krążków było najwięcej. Śmialiśmy się, że srebrny sezon, stal w sumie kolor też srebrny, więc pasuje! (śmiech) Ale kiedy jedzie się w finale, to apetyt był na złoto. Wnioski trzeba jednak wyciągnąć i robić dalej swoje. Ja zawsze powtarzam, że porażka jest tylko wtedy, kiedy po przegranej nie wyciąga się wniosków, więc i tak sezon oceniam na plus.

 

Jakie techniki stosujesz, co jest najbardziej skuteczne w pracy ze Stalowcami?

– Od technik najbardziej naturalnych, czyli rozmowy z zawodnikami, po na pewno bardzo mocno zaawansowaną pracę na sprzęcie Biofeedback EEG. To jest typowy trening mózgu – tak jak na siłowni zawodnik ćwiczy mięśnie, tak u mnie ćwiczy głowę, trenujemy koncentrację, refleks, pracujemy nad stresem, nad emocjami. To ma świetne przełożenie w życiu codziennym i sportowym. Jeśli chodzi o moje autorskie techniki to na pewno ta nasza rozgrzewka mentalna, którą prowadzimy. To zawsze jest jakaś forma zabawy, gry drużynowej, która ma dużo szersze działanie, niż widać to gołym okiem. Bardzo dużo współdziałania, bardzo dużo pracy grupowej oraz ćwiczenia w parach. Tu używam różnych piłek: Do koszykówki, siatkówki, piłki nożnej, tenisa, tenisa stołowego, po to, żeby u chłopaków wzmocnić czucie w rękach, wspomóc refleks i koncentrację tunelową, a przede wszystkim urozmaicić ten ich standardowy trening przed zawodami. Ogólnie mówiąc trzeba być bardzo kreatywnym. Nudy u nas nie ma. 

 

Czy według Ciebie wsparcie zawodników na stadionie może im pomóc, zmotywować? A może przemotywować i zaszkodzić?

– Na pewno! Chłopacy powtarzają za każdym razem, że jak widzą kibiców, to im się po prostu chce, a na pewno chce bardziej. To jest ta różnica między treningiem a meczem – trening jest przy pustym stadionie, a mecz to już zupełnie co innego. Są kibice, są okrzyki, transparenty i naprawdę, siła gorzowskiego kibica jest tak duża, że naprawdę nawet zawodnicy, którzy na co dzień nie mieszkają w Gorzowie, przyjeżdżają tylko na mecze, zawsze zwracali na to uwagę. Doceniali to, że stadion był pełny, że były oprawy. Jak najbardziej, kibice to naprawdę jest dodatkowy zawodnik, zwłaszcza na meczach wyjazdowych. Jak byliśmy chociażby w Tarnowie, zawodnicy zrobili wielkie oczy i mówili: „Wow. Że im się po prostu chciało”. Oni to naprawdę szanują, doceniają. I sam fakt, że oni podczas obejścia toru muszą być skupieni, skoncentrowani i nie zawsze nagradzają kibiców swoją uwagą przed meczem, to zawsze po meczu, bez względu na wynik, oni się pojawiali pod sektorem gości, gdzie najbardziej mi się podobało show, które zrobili po meczu w Częstochowie. Zaraz po ostatnim biegu i Bartek, i Krzysiek, i Martin pobiegli do kibiców i to im dziękowali, że w ogóle z nimi są i że są częścią tego, że w tym finale się znaleźliśmy.

 

Twoja praca polega chyba mimo wszystko przede wszystkim na budowaniu atmosfery, a kogo by nie zapytać, atmosfera w Gorzowie jest wyjątkowa, bardzo dobra. Jak to osiągnąć przy drużynie, która spotyka się w całości tak naprawdę tylko w trakcie meczów, a następnie rozjeżdża się i często koledzy z drużyny zamieniają się w przeciwników?

– Może to kobieca intuicja (śmiech), może to po prostu fakt, że kobieta i psycholog zwraca uwagę na zupełnie inne rzeczy, ale faktycznie jest to dbanie o detale. Każdy z naszych zawodników miał celebrowane chociażby urodziny. Począwszy od obozu i urodzin Rafała Karczmarza z tortem, później każdy jeden miał od chłopaków z drużyny życzenia. To są małe detale, ale one spajają. Jak tylko możemy, to jestem organizatorem wspólnych wyjść na jakieś obiady potreningowe czy spotkania integracyjne. Tych momentów jest tak naprawdę bardzo mało, bo w sezonie udaj się odjechać wspólnych treningów… może 2. Trzeba stawać na głowie. Jak tylko dostaję informację, że wszyscy zawodnicy będą na treningu, to wtedy zawsze coś organizujemy, bo to nie może być tak, żeby ktoś był z czegoś pominięty. Dbanie o atmosferę to przede wszystkim te właśnie takie małe detale, żeby chłopakom było dobrze, żeby oni mieli komfort i nic im nie zabrakło, by w dzień zawodów mogli skupiać się tylko na tym, by wsiąść na motocykl i wygrać. Bo o to przecież nam wszystkim chodzi.

 

Czy w fali ogólnoświatowego hejtu w internecie, gdy pojawia się pozytywna opinia kibiców, dziennikarzy, to jest łatwiej pracować z zawodnikiem?

– Wiadomo, że sukces zawodnika będzie zawsze budował, jednak nie oszukujmy się. Sukces jest bardzo mocno pomijany w mediach, a nawet jeśli jest zauważany, to zaraz pojawiają się komentarze, że to tylko szczęście, udało mu się, oszukał, trafił dzień i tyle, niż naprawdę na to zapracował. Mimo wszystko, zawodnicy są oduczani czytania wszystkiego, co w internecie – komentarzy, artykułów. Widzę, że nawet nie mają już takiego nawyku. Osoby z ich teamu – owszem, ale zawodnicy już nie. I dobra informacja, i zła informacja zawsze zostawia po sobie ślad. Przeczytasz pochwałę – chcesz osiągnąć jeszcze więcej. Przeczytasz informację złą – dobijasz się, cierpi Twoja pewność siebie. Każda informacja może mieć negatywny skutek, dlatego ja unikam radzenia, żeby czytać coś tam w internecie – wiadomo, że to będzie i się od tego nie ucieknie w stu procentach, ale…

 

Jaka jest Twoja recepta na sukces, na udany sezon?

– Na pewno zero kontuzji, rewelacyjny refleks na starcie, trafienie z przełożeniami od pierwszego biegu, mega zaufanie do zawodników obok i dużo, dużo szczęścia i taka pozytywna atmosfera, bo doskonale wiem, że w klubie może zabraknąć wszystkiego, ale jak nie ma atmosfery, to ciężko cokolwiek osiągnąć. Opanowanie, cierpliwość, pokora i stalowa psychika! 

 

 

A na Twój sukces?

– Dużo spokoju! (śmiech). Zarówno przed meczem, ale i podczas. Emocje są złym doradcą, więc trzeba zachować logiczne myślenie wtedy, gdy adrenalina buzuje. Ważna też jest dobra pogoda, bo naprawdę, jak jest deszcz to się pracuje dużo gorzej, koncentracja zawodników jest bardzo mocno przerzucana. W tym sezonie naprawdę na pogodę nie możemy narzekać, bo tak naprawdę nie płatała nam figlów, jak to było w poprzednich sezonach. Jeżeli pada deszcz, to ja mam zdecydowanie więcej pracy, jako psycholog. Dlaczego? Bo chłopacy mają problem z gotowością startową. Podczas przerw w zawodach dłuższych niż standardowe, zawodnicy tracą automatyzm, pojawiają sie napięcia mięśniowe, w głowie pojawia sie analiza, a koncentracja bardzo spada. 

 

 

Czyli – tak jak mówisz – detale. Jest w nich coś takiego, co najbardziej Ciebie irytuje?

– Wiadomo, że sa takie rzeczy, jednak nie mamy na to wpływu. A jeśli nie mamy na coś wpływu, to zostawiamy to za sobą. Tej umiejetności uczę też chłopaków. 

 

A to, że każdy jest indywidualnością i musisz wiedzieć, jak do niego podejść?

– Nad tym pracujemy już na obozie. Pracowałam naprawdę w różnych klubach. W Gorzowie pomaga też osoba trenera. Ja wiem, że to jest mój tata, ale przez to, że on mi ufa i słucha moich rad, to naprawdę jest duży komfort. Jestem w tym sporcie od dziecka i zwracam uwagę na rzeczy, które dla osób postronych bylyby niezauważalne, nieistotne. Zaufanie między mną a trenerem – bo on przede wszystkim podczas meczu jest trenerem – sprawia, że komunikacja w drużynie jest dużo lepsza, a przez to praca łatwiejsza i sprawniejsza z lepszymi skutkami dla obu stron. A dodatkowo zaufanie i szczerość w drużynie – w tym sezonie na naprawdę wysokim poziomie – niemal 100 procentową. Nikt nie grał w zamknięte karty, nikt nie czarował, każdy mówił jak jest, każdy każdemu doradzał. 

 

Czy trudno jest wprowadzić całkiem nowego, świeżego zawodnika do drużyny, która od kilku lat ma podobny kształt?

- Jeżeli ten zawodnik jest otwarty, a nad tym będziemy pracować na obozie (śmiech), to jest okej. Na pewno jest tak, że nowa osoba w drużynie, to też nowa energia. A to zawsze plus. Ja na przykład byłam pod wrażeniem Grześka Walaska w tym sezonie, gdzie znałam go po prostu z perspektywy „Zawodnik” bardziej nawet na „dzień dobry”, niż na „cześć”. Nagle przyjechał – jednak co jak co! – zielonogórzanin do Gorzowa i on był tak otwarty… nigdy nie zapomnę tego meczu w Lesznie – był tak otwarty, tak nam zaufał, że po prostu rewelacja. Jeśli zawodnik chce, widzi tego sens i widzi później wyniki, po tym, co robimy, to naprawdę nie ma takiego problemu. Liczę, że w tym sezonie nowi zawodnicy też szybko się zaklimatyzują, a wiem, że ci nasi „rdzenni” zawodnicy bardzo na nich czekają, także liczę na zbudowanie atmosfery jeszcze lepszej niż w sezonie 2018. 

 

A przeszkadza Ci na przykład bariera językowa?

– Nie, zupełnie nie. W tym roku, jak nie było Linusa, to w ogóle wszyscy mówili po polsku. Nie ma żadnego problemu. Odprawa jest zawsze po polsku i po angielsku, ale obcokrajowcy w tych czasach znają doskonale polskie słowa, mimo że nie zawsze się do tego przyznają. Nie ma problemu, dogadujemy sie bez słów!

Udostępnij