Mecz z Meblami Wójcik Elbląg miał być piekielnie trudny – czy to ze względu na długą podróż, czy na kontuzje w gorzowskim zespole, czy wreszcie ze względu na siłę przecinika. Dariusz Molski przestrzegał swoich graczy przed zlekceważeniem trzeciego od końca w tabeli zespołu i ci posłuchali, po czym wygrali zdecydowanie. Czy rzeczywiście taki diabeł straszny jak go trener Molski malował, czy taka opinia była lekko przesadzona? – Nie, nie, nie, nie nie, ja się nie zgadzam. To nie jest tak, że wszystko, co ja mówię, że jest straszne, okazuje się niestraszne. Nie, jest inaczej. Proszę zobaczyć sobie mecz z początku listopada, jak Nielba się z nimi męczyła i w ostatnich dwóch czy trzech minutach wyszła na prowadzenie. Meble to nie jest zespół słaby. My – mimo to, że jest nas sześciu w jednym płaszczu – byliśmy bardzo dobrze przygotowani. Pracowaliśmy już od poniedziałku tak naprawdę, nad tym, jak oni się zachowują, żeby ich mocne strony zniwelować. Udało się to prawie – prawie, bo straciliśmy 25 bramek, a to dużo. Mimo to, zrobiliśmy to, co mieliśmy, zagraliśmy tak, jak chcieliśmy. Napisaliśmy scenariusz tego meczu i im rozdawaliśmy karty. 8 bramek zrobiło się tylko dlatego, że w końcówce zmieniliśmy ławą praktycznie całą szóstkę. Zawodnicy wtedy nie weszli chyba jeszcze w mecz. Chciałem trzymać na upartego tylko podstawowy skład i 2-3 zmienników atak-obrona i więcej miał nikt nie wejść, ale jednak trzeba by ci, co mogą, grali. To zawsze jest doświadczenie, to zawsze jest dla nich nauka. Mimo tego, że byliśmy dobrze przygotowani, mimo tego, że ich znaliśmy z wideo, to i tak jedną sytuację udało się nam rozpracować i jej przeciwdziałać dopiero w 57. minucie. Rozmawialiśmy na ten temat w tygodniu, pokazywaliśmy sobie jak grają, widzieliśmy, jak jej przeciwdziałać, rozmawialiśmy o tym przed meczem, w trakcie meczu, na przerwie. A jednak dopiero na 100 procent to jedno ich żądło udało się wyeliminować dopiero w samej końcówce. Także super, że znowu trochę więcej jak 30 bramek, długi okres czasu prowadziliśmy dychą, a straconych bramek nie było dużo. 25 to trochę za dużo, ale wynik jest z szacunkiem – skomentował zdecydowanie Dariusz Molski.

 

Gorzowianie po meczu żartowali sobie, że jednemu z nich udało się przeciwnika rozstroić tuż przed spotkaniem, jednak zupełnie nie o to Wiktorowi Bronowskiemu chodziło. Jemu samemu nie było w tym momencie do śmiechu. – Nie miałam na myśli deprymowania przeciwnika, nie było mi wtedy do śmiechu, chociaż teraz można tak sobie zażartować. Koszulka meczowa zawieruszyła się pod torbą i obie drużyny musiały zmienić strój – skomentował skruszony zawodnik.

 

Gorzowianie nieźle weszli w mecz, ale to, co zrobili w drugiej połowie spotkania, pozwalając przeciwnikowi rzucić tylko 2 bramki przez pierwszych 15 minut, zdecydowało o tym, że to żółto-niebiescy mogli świętować tego dnia zwycięstwo. Bardzo dobra obrona okazała się po raz kolejny kluczem do 3 punktów. – Tuż przed zejściem na przerwę, daliśmy im tlenu – z 5 bramek zrobiło się tylko 3 i oni mieli piłkę. Przestrzegałem chłopaków, że jeśli stracimy bramkę, a było takie niebezpieczeństwo, że wejdą i strzelą, to to się jeszcze nic nie dzieje, żebyśmy nie zaczęli grać z paniką. To, żeby oni nas doszli, musiałoby być poprzedzone 4 akcjami – dwoma ich udanymi, a naszymi dwoma zepsutymi. To nie jest tak łatwo. Nam opłacało się grać bramka za bramkę, ale wyszło dobrze i fajnie – skomentował trener Stalowców. – Mecz oceniam pozytywnie, praktycznie od początku odskoczyliśmy i później z szybkimi kontrami, czyli także dobrą obroną, odechciało się grać zawodnikom z Elbląga i wystarczyło to kontynuować do końca spotkania. Tak, w drugą połowę weszliśmy zmotywowani, powiedzieliśmy sobie, że są tylko 3 bramki z 5 i, że trzeba szybko odskoczyć, by ten mecz już do końca kontrolować i wygrać. W obronie szło mi dobrze, w ataku mogłem dać z siebie jeszcze troszeczkę więcej, ale mam nadzieję, że następnym razem będzie jeszcze lepiej – ocenił Bronowski.

 

Teraz przed gorzowianami mecz na własnej hali z piątą drużyną ligi, Gwardią Koszalin. Co trzeba jednak zaznaczyć, zeszłoroczny outsider ligi nie jest jednak już tym samym zespołem i w tym roku może pogrozić pięścią tym, którzy będą chcieli ich zlekceważyć. – Gwardia to bardzo trudny przeciwnik, jest tam trzech super-strzleców – lewe, środek i prawe rozegranie. Chłopacy rzucają naprawdę dużą liczbę bramek. Koszalin to jest w ogóle zupełnie inny zespół niż w zeszłym roku. W tamtym roku zaczynali pokazywać, że umieją grać, a wyniki w tegorocznych rozgrywkach są naprawdę dobre. Co prawda przegrali tydzień temu u siebie z Kościerzyną, ale ten zespół jest naprawdę bardzo mocnym zespołem, o czym zresztą przekonaliśmy się na własnej skórze, o ile nie najlepszym w naszej grupie – wyjaśnił Dariusz Molski. Szkoleniowiec Stali Gorzów otwarcie mówi, że gorzowskiego zespołu nie interesuje za mocno nic innego, jak zakończyć pierwszą rundę falą zwycięstw, choć wcale nie będzie to łatwym zadaniem. – Oczywiście, że tak. Postawiliśmy sobie za zadanie, żeby nic już nie przegrać, ale jak ten plan uda nam się zrealizować, to zobaczymy, bo także od początku ligi mówiliśmy o trochę większej zdobyczy punktowej. Życie jednak pokazało to, co pokazało, mamy taki a nie inny skład, stan zdrowia jest byle jaki, ale jeszcze jakoś dajemy radę, trzymamy się trawy (śmiech) – wyjaśnił.

 

Bardziej pewny siebie jest gorzowski rozgrywający, który nie bierze pod uwagę innego scenariusza niż dwa zwycięstwa. – Liczy się tylko 6 punktów, nic innego nie wchodzi w rachubę. Dwa mecze zostały i planujemy je wygrać – zakończył Wiktor Bronowski.

 

Udostępnij