Mecz z Anilaną Łódź gorzowianie mogą zaliczyć do zdecydowanie udanych. Dobra postawa w ataku, jeszcze lepsza w obronie i postawa Cezarego Marciniaka dała żółto-niebieskim upragnione 3 punkty. – Fajnie, dobrze, chociaż to jest znowu to pytanie, którego nie lubię. To jest tak, że to nie tylko piłka sama we mnie uderzała, ale zagraliśmy w obronie tak, jak mieliśmy to zrobić w pierwszym meczu. Wszystko w obronie wychodziło, rzuty z obroną były ustawione, robiłem to, co musiałem robić i to jest dzięki chłopakom z obrony. A  że się gdzieś złapało jakiegoś karnego czy kontrę, to to jest ta wartość dodana. Śmiejesz się, ale ogólnie jestem bardzo szczęśliwy z tego meczu, bo to naprawdę było trudne spotkanie i kamień spadł z serca, gdy zabrzmiał ostatni gwizdek – powiedział gorzowski bramkarz, Cezary Marciniak.

 

3 z 6 obronionych karnych (50% skuteczności), kilka wyłapanych kontr i naprawdę niezła skuteczność przy niwelowaniu ataku pozycyjnego gospodarzy to tylko główne zalety w wykonaniu Cezarego, który jednak rozbraja swoją skromnością, co wypomniała mu nasza redaktorka. – Po prostu robię swoje i tyle, cieszę się, że mogę w jakimś stopniu pomóc drużynie w wygraniu meczu. Nie lubię takiego czegoś, że mówi się, że ktoś wygrał mecz. Najważniejsze jest dobro zespołu i każdy daje z siebie 120%, by ten zespół wygrał. W końcowej klasyfikacji nie liczy się, kto obronił więcej karnych czy rzucił więcej bramek, tylko tabela ligowa i punkty, i tylko to bierzemy pod uwagę – kontynuował Marciniak.

 

Skoro już o bramkach mowa, to i takiej nie zabrakło w wykonaniu gorzowskiego goalkeepara, który popisał się celnym rzutem przez całe boisko. – Tak! W końcu się udało, po 4 latach grania w Gorzowie, w rozgrywkach ligowych w końcu się udało. Cały czas miałem w głowie ten mecz z Gorzowa, w którym dwa razy nie trafiłem na pustą bramkę, rąbnąłem w słupek. Tutaj też wpadło od słupeczka, ale to rotacja wsteczna, mierzone wszystko było, w końcu mam też bramkę i ja! – skomentował uradowany 26-latek.

 

Gorzowianie ostatecznie wygrali to spotkanie jedną bramką. Czy odpowiednim określeniem dla tego meczu byłoby kultowe już „spokojnie jedną”? – Jasne, zagraliśmy jak nasza kadra za najlepszych czasów (śmiech). Ale to nie była spokojna końcówka – powiedział Marciniak. Co spowodowało, że końcówka odbyła się w nerwowej atmosferze w gorzowskiej ekipie? – To była jedna rzecz. Wypracowaliśmy sobie fajną przewagę na początku drugiej połowy i całe szczęście, że to zrobiliśmy, bo to był nasz bufor bezpieczeństwa. Trzeba o tym powiedzieć. To, jak próbowali nas przegwizdać sędziowie, to zakrawało o bezczelność i szczyt chamstwa. To, co się wydarzyło na boisku, to nie wiem… dobrze, że ten mecz jest nagrany, bo myślę, że jacyś ludzie ze Związku Piłki Ręcznej w Polsce powinni puszczać to na konferencjach szkoleniowych jako przykład tego, jak sędziować nie należy. Albo inaczej: Jak chce się przegwizdać mecz, bo moim zdaniem był to podręcznikowy przykład – wyjaśnił wzburzony Marciniak. – Z tego wzięła się ta nerwowa końcówka, bo my nie graliśmy źle w końcówce, graliśmy dobrze, wypracowaliśmy sobie sytuacje rzutowe, które nagle, nie wiadomo z jakich powodów były przerywane jakimiś faulami w ataku, albo przejściami… których nie było. Ale trzeba zaznaczyć, że każdy mecz wyjazdowy w tym sezonie, w tej grupie, będzie podobnie wyglądał. Jak nie zagramy na swoim wysokim poziomie, nie wypracujemy przewagi kilku bramkowej w końcówce, to możemy się któregoś razu pośliznąć. Mogą nas wygwizdać i tyle – dodał.

 

Mimo nerwówki na koniec gorzowianie mają prawo być zadowoleni i trochę pocieszyć się tym zwycięstwem. – Na pewno bardzo cieszymy się z tego meczu, sama widzisz, że emocje cały czas w nas są, nie mogę zapomnieć o tym meczu i jestem pewien, że jeszcze przez parę dni o tym nie zapomnę. Mamy 3 punkty, ale nie ma czasu na świętowanie. Za tydzień mamy kolejny mecz, ciężki mecz u siebie i bardzo chcemy wygrać spotkanie przed własną publicznością po tym falstarcie z Ostrowem. Jak zawsze damy z siebie 200, 300 i 1000%, żeby to spotkanie wygrać – zakończył zmotywowany Marciniak.

 

W meczu w Łodzi debiut ligowy w barwach Stali zaliczył zaś jeden z nowych zawodników, Kuba Dzieciątkowski, którego 3 bramki okazały się być naprawdę istotne w wyniku końcowym. Trochę tremy było, ale jak sam mówi, może być zadowolony z tego meczu. – Coś tam wpadło, debiut – myślę, że udany, bo w końcu wygraliśmy. Swoje dołożyłem, jest dobrze – powiedział „na gorąco” po spotkaniu główny zainteresowany. Głośny doping w łódzkiej hali był zauważalny przez naszych zawodników, ale gorzowianie nie zlękli się bębna i okrzyków. – Graliśmy na trudnym terenie, było ciężko, ale daliśmy radę. Wychodziliśmy na kilkubramkowe prowadzenie. Pewności siebie jeszcze trochę brakuje, ale myślę, że z nadchodzącymi meczami to nadrobię. Trochę czasu i doświadczenia – powiedział pełny optymizmu „Dzieciak”.

 

Już za kilka dni gorzowian czeka kolejne trudne spotkanie, bowiem do Gorzowa przyjedzie Forza Wrocław. Czego możemy się spodziewać po tym meczu? – Tak, każde spotkanie w tej grupie zapowiada się jako szczególnie trudne. Myślę, że przy własnej publiczności wygramy ten mecz. Chcemy nadrobić trochę zaległości z pierwszego spotkania, chcemy pokazać kibicom w Gorzowie, że potrafimy wygrywać! – zapowiedział Dzieciątkowski.

 

Udostępnij