Marcin Gałat: 8 miesięcy ciężkiej pracy, w tym meczu to zaowocowało. Udało nam się wygrać ten mecz, a ja zdobyłem bramkę, do tego szczęśliwo, cały i zdrowy, wracam do gry i cieszę się ze zwycięstwa. Dokładnie, powrót do pełnej dyspozycji jeszcze trochę potrwa, ale to ważne, że już mogę grać i zdobywać bramki. Muszę ogrywać się z meczu na mecz, mam nadzieję, że będzie coraz lepiej. W meczu z Olimpem graliśmy swoją piłkę, graliśmy według własnej koncepcji i staraliśmy się narzucać im jak najwięcej bramek. To się udało.

 

Dariusz Molski: To nie do końca jest tak, że mecz był przyjemny i łatwy. Opowiada się, że – gdy wynik jest 32:17, w miarę okazały, – lekko, łatwo i przyjemnie. A tak nie jest. Pierwszych 15 minut to tragedia z jednej i drugiej strony. Do przerwy 12:6 to, co to za wynik? Żaden! Co prawda „z tyłu” dobrze, ale „z przodu”? Męczyliśmy się. Ja się ich bardzo bałem, ale udało nam się odciąć ich od tego, co mieli strasznego. Tak na dobrą sprawę pozbawiliśmy ich w drugiej połowie ochoty do grania. I o to chodziło. Jeśli mamy wykonawców tego, co sobie zakładamy, to jest ekstra. W tym momencie należy się cieszyć. Wykonawcy zrobili to na 5 – a może nie na 5! Piątka byłaby, jakby goście nie wyszli z 10 bramek (śmiech). Żartuję, ale w pewnym momencie tak mogłoby być. Po przerwie worek z bramkami się jednak rozsypał. Straciliśmy kilka niepotrzebnych bramek. Nie ustrzegliśmy się błędów z własnego niechlujstwa. Zespół taktycznie OK, skutecznie trochę gorzej, w prezencji też trochę gorzej, bo dostosowaliśmy się do ich grania i widowisko nie było do końca takie, jak powinno.

Kolega Irek z Gazety Wyborczej śmiał się, że mistrzostwa świata do 180 cm wzrostu – ale my musimy nimi grać, tym bardziej, że Wiktor znowu dostał w zęby i one mu się cofnęły i znowu czeka go zabieg. Musiałem oszczędzać tych „dużych”.

Początek jak piłka nożna. Gdybym obstawił wynik 0:0 w tej dyscyplinie sportu – a śmialiśmy się do siebie tak do 7 minuty – to byłbym do końca życia ustawiony. I jeszcze kilka pokoleń (śmiech). Dobrze, że oni nic nie rzucali, bo nasz początek to katastrofa. Może ich za bardzo przestraszyłem, bo grali asekuracyjnie.

 

 

 

 

 

Fot. Marcin Szarejko

Udostępnij