Tomek Gintowt: To spotkanie było za bardzo nerwowe, tak naprawdę dopiero w końcówce wrzuciliśmy swój drugi bieg, odskoczyliśmy i kontrolowaliśmy to, co się działo. Bardzo mocno szarpane spotkanie, nie mogliśmy narzucić swojego stylu gry. Ale cieszymy się, że dopisujemy kolejne 3 punkty, fajnie dopisała frekwencja, więc tym bardziej cieszy to zwycięstwo przy tak fajnym dopingu.

Po to się walczy, po to się trenuje, po to zdobywa się kolejne wygrane, by liderować w tabeli, ale podchodzimy do tego na spokojnie, troszkę zimnej głowy. Za tydzień kolejny trudny mecz przed nami, dlatego sobota od świętowania, niedziela od odpoczynku, a od poniedziałku skupiamy się na następnym rywalu.

Bardzo fajnie mi się grało w tym meczu, cieszę się przede wszystkim z tej publiczności, która licznie przyszła. 37 bramek w ataku i oby tak dalej.

 

Dariusz Molski: Przestrzegałem i rozmawialiśmy wcześniej. To są najgorsze mecze, bo Bór to zespół, który gra piłkę „radosną”, z każdej pozycji jest strzał i nawet nie wiadomo kiedy i jeżeli damy sobie narzucić – a daliśmy sobie narzucić! – ich styl grania i tak samo graliśmy do pewnego momentu jak przeciwnik i z tego nic nie było. To była jedna wielka bieganina i nic poza tym. I tego nie szło zmienić i to jest najgorsze, że ulegliśmy drużynie, chcieliśmy grać tak samo brzydko. Natomiast później pokazaliśmy kilka fajnych akcji i się okazało, że można. A później znowu coś się zacięło. Przecież po co wygrać „pięćdziesięcioma”, jak można grać na styku i z nerwówką do samego końca. Tym bardziej, że przeciwnik gra gołą siódemką, jeden dosłownie zmiennik. Chcemy grać jakąś taką samą radosną piłkę, tylko że im wychodzi, a nam mnie. I to jest ta różnica. A jak tylko zaczynamy grać swoje, od razu jest kilka ładnych akcji, przeciwnicy i obrońcy są zgubieni, w bramce jest pusto. Z tej byle jakiej gry było ciężko wybrnąć i coś z tego ułożyć, ale na koniec coś się udało.

Udostępnij