Robert Kasprzak w poniższej rozmowie postanowił przybliżyć nam kulisy swojej rezygnacji z kariery zawodnika, a także wyjaśnić jak to jest pracować jako mechanik własnego brata.

 

Kinga Taisner: Jesteś mechanikiem Krzysztofa. Czy współpraca z bratem jest dla Ciebie łatwiejsza niż gdybyś miał pracować z innym zawodnikiem? Rozumiecie się bez słów czy może wręcz odwrotnie – sprzeczacie się i macie inne zdania na tematy zarówno związane z żużlem, jak i codziennością?

 

Robert Kasprzak: – Współpraca z bratem układa się wzorowo – wiadomo, łatwiej jest pracować dla osoby, którą się dobrze zna i ma z nią jakiegoś rodzaju więź, niż z człowiekiem, który jest dla ciebie tylko i wyłącznie szefem. Oczywiście, minusem są nerwy – na pewno martwię się bardziej, niż gdyby to jakiś tam zawodnik jechał na torze, ale może dzięki temu staram się jeszcze bardziej, żeby Krzysiek od strony własnej maszyny był w stu procentach przygotowany. Ze zdaniem na różne tematy jest pewnie tak, jak między każdym innym rodzeństwem – czasem się ze sobą zgadzamy, a czasem nie, ale to normalne.

 

Uważasz, że praca mechanika jest trudna? Sam byłeś zawodnikiem – może to właśnie to zadanie wymaga cięższej pracy, poświęcenia? Niektórzy często podkreślają, że motocykl to ponad połowa sukcesu zawodnika – więc i mechanicy są bardzo istotni w odnoszeniu sukcesów u pracodawców. Czujesz się ojcem wygranych biegów Krzyśka w większej mierze niż on, czy raczej twierdzisz, że to Twój brat jest tym kluczowym ogniwem, gdyż to on walczy na torze?

 

– Trudno powiedzieć. Jasne – gdy jesteś zawodnikiem, ciąży na tobie duża presja – oczekiwania kibiców, teamu, prezesa klubu, sponsorów – jednym słowem dźwigasz na barkach całkiem spory bagaż, każdy oczekuje od ciebie wygranych. Bez mechanika nie byłoby sukcesu, ale myślę, że większą rolę odgrywa sam zawodnik. Ja robię sprzęt, motocykle, sprzęgła itd., najlepiej jak potrafię, ale to wszystko obecnie jest bardzo wyrównane wśród poszczególnych zawodników. Nawet gdyby motocykle byłyby ze złota, to bez dobrego zawodnika, myślenia na torze, agresywnej jazdy, nie byłoby wyniku. Myślę, że i sprzęt i zawodnik w podobny sposób są odpowiedzialni za sukces, ale to zawodnik musi sobie poradzić z większą presją.

 

Bycie mechanikiem jednego z najlepszych polskich żużlowców musi być sporym wyzwaniem. Czy przed zawodami również jesteś zdenerwowany, odczuwasz presję  podobną do tej, której jest poddawany zawodnik? A może w ogóle jej nie ma?

 

– Może nie tyle presja, ile stres – w końcu tam na torze walczy mój brat, naraża zdrowie i życie. Czasem to przeszkadza, czasem pomaga.

 

Nie brakuje Ci tej adrenaliny, lekkiego podenerwowania, uczucia, które towarzyszy sukcesom, porażkom? Nie pojawia się czasem taka myśl, że może – gdyby okoliczności były inne – to Ty byłbyś teraz na miejscu starszego brata? Nie zazdrościsz mu chwilami?

 

– Nie zazdroszczę i nigdy nie zazdrościłem. Żużel to bardzo trudny sport, niebezpieczny – sam tego doświadczyłem. Pozostaje tylko podziwiać tych, którzy zawodowo walczą na torze. A adrenalina jest taka sama, gdy jedzie Krzysiek – czasem mam wrażenie, że z trybun jadę razem z nim.

 

Zdradź nam czemu postanowiłeś poświęcić swoją karierę na rzecz mechanikowania? Uważałeś, że czegoś ci brakuje do zostania zawodnikiem na dobrym poziomie? A może zdecydowały inne względy?

 

– Cóż, po prostu nie czułem się wystarczająco mocny, żeby rywalizować w gronie seniorskim. Poza tym, przytrafiła się kontuzja, musiałem przejść operację barku i rekonstrukcji więzadeł w kolanie i tak się złożyło, że po rehabilitacji postanowiłem zrezygnować z dalszej przygody z żużlem. Ciężki sport…

 

Nie brakuje Ci czasem zainteresowania ze strony kibiców? Czy to przypadkiem nie jest tak, że Wy – mechanicy – jesteście cichymi bohaterami, którzy są trochę „z boku” sukcesu zawodnika, a w razie porażki zwalana jest na Was większa część odpowiedzialności?

 

– Kiedyś brakowało, ale teraz już trochę tego nie ma, więc przyzwyczaiłem się i nie myślę już o tym. Ja nie mam takiego poczucia – mechanicy mogą tylko pomóc zawodnikowi, a reszta leży w jego rękach.

 

Myślałeś kiedyś o innym życiu niż te, które wybrałeś po zakończeniu kariery zawodniczej? Nie chciałeś nigdy spróbować swoich sił w innym sporcie czy zawodzie?

 

– Lubię jeździć na crossie! (śmiech) Ale to tak tylko dla rozrywki. Jakoś nigdy do głowy mi nie przyszło związać się z innym zawodem czy sportem na poważnie.

 

Nie męczy Cię to czasami? Ta ciągła podróż, silnik, sprzęgło, zębatka i od nowa? Nie nudzi Cię? A może to Cię właśnie napędza i zmusza do efektywniejszej pracy? Lubisz pracować pod presją czasu?

 

– To po prostu moja praca – na rozwiązywaniu problemów z dopasowaniem polega. Każdy tak ma – codziennie idzie do pracy i wykonuje podobne czynności. My mamy o tyle lepiej, że jest to trochę urozmaicone – w różnych miejscach są różne problemy i szukamy wciąż nowych, lepszych rozwiązań. To nawet ciekawe – inne miejsce – inny problem.

 

Jak, jako osoba patrząca „z boku”, postrzegasz atmosferę wśród zawodników Stali? Czy przez pryzmat Grand Prix nie jest tak, że nasi liderzy średnio mają ochotę na pomaganie sobie?

 

– W Gorzowie panuje naprawdę wspaniała atmosfera! Wszyscy czują się drużyną i nie ma indywidualizmu, który często dostrzegam w innych zespołach. A co do zawodników z GP… Z Matejem i Nielsem jesteśmy dobrymi kolegami, tak jak pozostali zawodnicy Stali, to samo tyczy się ich mechaników, więc nie ma między nami rywalizacji, gdy pracujemy na wynik Gorzowa. A w turniejach indywidualnych – Grand Prix czy innych – pracujemy na swój wynik, ale wszystko jest fair, więc później nie mamy powodów do kłótni i pomagamy sobie nawzajem. Drużynówka to jedno, a indywidualne zawody drugie, trzeba umieć to oddzielić.

 

Jak oceniasz organizację w klubie? W porównaniu z Twoimi doświadczeniami myślisz, że nasi juniorzy w Gorzowie mają gorsze/lepsze warunki do rozwoju niż Ty miałeś w Lesznie? Uważasz, że dobry kontakt ze sternikami może pomagać w odnoszeniu sukcesów?

 

– W Lesznie miałem dobre warunki do rozwoju, a to dlatego, że od początku byłem na kontrakcie zawodowym – cały sprzęt, motocykle itd., były moje i czułem, że są przygotowane w stu procentach. A w Gorzowie mamy bardzo dobrych juniorów, co zresztą widać, więc oczywistym jest, że warunki do rozwoju mają przyzwoite.

Udostępnij