Tomasz Lorek, dziennikarz sportowy i komentator telewizyjny, jeden z najbardziej rozpoznawalnych żużlowych publicystów w naszym kraju tuż przed World Speedway League w Gorzowie podzielił się swoimi spostrzeżeniami na temat wydarzenia.

 

www.stalgorzow.pl: Panie Tomku, o „Żużlowej Lidze Mistrzów” mówiło się w środowisku speedway’a już od dawna i w końcu takie rozgrywki stały się faktem. Czy tego typu turniej ma rację bytu w tej dyscyplinie sportowej?

 

Tomasz Lorek: – Do odważnych świat należy. Speedway nosi w sobie elementy starego kina dla koneserów. Takiego do którego idzie się na czarno-białe filmy albo produkcje offowe, w których reżyser nie boi się stawiać trudnych pytań. Mama Jasona Crumpa uważa, że speedway jest staromodną rozrywką dla romantyków albo ludzi dobrze czujących się z dala od cywilizacji, ale któż to wie czy to aby prawdziwa teza. Niby wokół powstają multipleksy, niby wygrywa prażona kukurydza, cola i tacos, ale twierdzę, że speedway ma w sobie ogromny potencjał. Może zabrzmi to zabawnie, ale Craig Tiley, urodzony w RPA, od lat mieszkający w Australii, dyrektor wielkoszlemowego Australian Open, uwielbia pokazywać czarno-białe fotki z Melbourne Showground z lat 30-tych poprzedniego stulecia. Craig, choć na co dzień rozmawia z ludźmi o pękatych portfelach i nienagannie wyprasowanych koszulach, tęskni za speedwayem. Cieszy się, że speedway wróci do Melbourne 24 października i uważa, że w dobie bardzo sterylnych stadionów, eleganckich krzesełek i udawanych uśmieszków speedway dysponuje mocą swojskości i naturalności. Szkopuł w tym, że nie żyjemy w latach 50-tych gdzie tramwaje uginały się pod ciężarem zwariowanych pasażerów pędzących na speedway w Birmingham czy też Stadion Olimpijski we Wrocławiu. Współcześni promotorzy muszą mieć głowę pełną pomysłów niczym Filip Topol, znakomity muzyk, niestety już nieżyjący lider czeskiej formacji Psi Vojaci. Dzis potrzeba mikstury w postaci freestyle motocrossu, rowerów bmx, namiotów, w których fan zrobi sobie bałagan na głowie i zostanie ostrzyżony na Holdera, Jonassona, Kasprzaka, Iversena, Zmarzlika. Oprócz świetnie przygotowanych torów, niezawodnych maszyn startowych, nadrzędną kwestią jest oryginalna forma reklamy widowiska i brak strachu przed przełamywaniem standardów. Na tą chwilę jeden dzień wykradziony z przepełnionego kalendarza imprez nie jest żadnym zagrożeniem dla Ligi Mistrzów. Uważam, że należy unikać porównań z doskonale funkcjonującą piłkarską Ligą Mistrzów, bo idąc tym tropem wiele dyscyplin może zazdrościć futbolowi. Red Bull X – Fighters składa się z sześciu imprez, wydaje się, że blednie przy futbolowej Champions League, a mimo to, żyje swoim życiem i ma się dobrze. Potrzeba czasu, aby oswoić się z nowością.

 

Co jest największym atutem tego typu rozgrywek? Czy mają one szanse być równie atrakcyjne dla kibiców jak mecze ligowe i cykl Grand Prix?

 

– Traktuję WSL jako bardzo atrakcyjne uzupełnienie aktualnej żużlowej oferty. Na podstawie rozmów z byłym uczestnikiem jednodniowych finałów światowych, Armando Castagną nie odniosłem wrażenia, że WSL ma być konkurencją dla Speedway Grand Prix czy dla rozgrywek ligowych. Liga Mistrzów to brzdąc, który dopiero uczy się chodzić. Tradycja rozgrywek ligowych jest na tyle silna, że WSL nie dorówna ekstremalnym emocjom jakie rodzą pojedynki pomiędzy Falubazem czy jak wolą starsi fani Zgrzeblarkami a Stalą Gorzów. Walka o indywidualne mistrzostwo świata zawsze będzie cieszyła się największym prestiżem – to jasne jak słońce. Niemniej jednak zderzenie ekip, które wygrały rozgrywki ligowe, stanowi ciekawą próbę sił. Wierzę, że ambicją każdego zespołu, który startuje w WSL jest chęć pokazania, że to nasza liga jest najsilniejsza. Ponadto, istnieje ważny aspekt tego zagadnienia. Sprzedaż sygnału telewizyjnego do wielu państw może być mocnym argumentem, bo otwiera drogę do promocji międzynarodowym podmiotom. Firmy z Polski, Danii, Szwecji, Wielkiej Brytanii, a w niedalekiej przyszłości z Czech czy Niemiec, mogą wykorzystać WSL jako platformę do promocji swoich produktów. Proszę sobie wyobrazić taki spot promujący event: Hans Nielsen, zdobywca 22 złotych medali FIM, grający w golfa w Sobieniach ze Zbigniewem Bońkiem, legendą Juventusu Turyn i wielkim fanem speedwaya. Przed rozpoczęciem czterogodzinnej gry na 18 dołków, podchodzą do obu dżentelmenów dwaj caddie (dla przykładu ubrani w kevlary Jerzy Dudek i Mariusz Czerkawski) i proponują obejrzenie WSL. Hans i Zibi wyznają, że nic tak ich nie relaksuje jak dobra partyjka golfa (strategicznego myślenia nigdy za wiele), ale z chęcią wykąpią się w oceanie ekstremalnych emocji i zobaczą dobry żużel. Dania czy Polska – kto zwycięży w tej bitwie? Połączenie dwóch legend i rozpoznawalnych postaci jest wyjściem do szerszego widza, ukazaniem, że miłośnicy żużla mają też inne pasje, teoretycznie „zastrzeżone” dla bogaczy.

 

Jaka przyszłość czeka pana zdaniem rozgrywki WSL?

 

– Lubię ludzi z fantazją i chciałbym wierzyć, że FIM zawędruje z tymi rozgrywkami na grunt, który już kiedyś liznął żużla. Minęły czasy kiedy koncerny tytoniowe angażowały się w sporty motorowe, ale uważam, że Zjednoczone Emiraty Arabskie są idealnym miejscem na finał żużlowej Ligi Mistrzów. Doskonała lokalizacja, lot z Europy do Sharjah, Abu Dhabi czy Dubaju to raptem 5-6 godzin. Skoro w rejonie Zatoki Perskiej jest miejsce na wyścigi powerboats, freestyle motocross, F1, to dlaczego miałoby zabraknąć miejsca na speedway? Nicki Pedersen podczas gali FIM w Dubaju w 2003 roku wystawił speedwayowi znakomite świadectwo. Był żartobliwy, aktywny, ścigał się na quadach i łodziach. Szejkowie byli pod wrażeniem szalonego Duńczyka. W tym rejonie świata są pieniądze dla sportów motorowych, bo szejkowie fascynują się wszystkim co oryginalne. Na plaży w Dubaju udało się zrobić rewelacyjny pokaz fmx z udziałem światowych gwiazd. Śmiem twierdzić, że odpowiednio rozreklamowany w mediach turniej mistrzowski jako jednorazowy event połączony z imprezą kulturalną, a poparty ropą szejków, byłby znakomitą reklamą speedwaya. Podprowadzającymi mogłyby być Polki pracujące jako stewardessy we Fly Emirates, tor przygotowałby Marek Cieślak do spółki z Markiem Kępą, a reżyserem widowiska byłby Rory Hopkins, który realizuje speedway dla Sky Sports. Wyobraźmy sobie reklamę tego święta, w której wystąpiliby Jarek Hampel, Niels Kristian Iversen, Nicki Pedersen i Emil Sajfutdinow. Przebrać Riderów za Beduinów, nakręcić spot na wydmach, na mecie każdy z nich wypija Red Bulla, ociera wargi zdobioną chustą, tańczy dakbeh z gwiazdą arabskiej telewizji, a wokół dywanów, zamiast wiktuałów czekają cztery piękne żużlowe motocykle. Wszystko pod osłoną nocy. Bajka. A rok po takim widowisku pani prezydent Argentyny przenosi finał WSL do El Calafate i chłopcy ścigają się pod Andami nieopodal lodowca Perito Moreno. Kasprzak strzela z łuku, Pedersen szyje indiańskie bluzy, Holder zwiedza Tierra del Fuego (Ziemię Ognistą), a Zmarzlik wspina się po górach. Spot zamyka Diego Maradona, który siedzi nad brzegiem jeziora Lago Argentino, zajada steka, popija dobrym winem i mówi, że tylko czerwone smakuje idealnie, bo zawodnicy w czerwonym kasku wyglądają bosko, gdy słońce zachodzi nad szczytami. Tylko spektakularne widowiska mogą przyciągnąć nowych maniaków do WSL. Finał w Skalnym Mieście w Czeskiej Republice też miałby swój smak. Libor Podmol siedzący z Vaclavem Milikiem w hospodzie, połączenie sponsorów z motocrossu i żużla, dźwięk czeskiej mowy, przelot przez fabrykę Jawy i zaproszenie na finał WSL przez Lucie Safarovą… Marzenia nic nie kosztują, ale WSL jest idealnym poletkiem na niebanalne spojrzenie na żużel.

 

Udostępnij