Po wygranym 15. Z rzędu spotkaniu zapytaliśmy członków naszej drużyny o to, jak ich oczyma wyglądał mecz z Tytanami.

 

Janusz Szopa: Tak, jak wcześniej to podkreślałem, przyjechał zespół, który chciał walczyć. Na pewno nie przyjechali w pełni sił, jeśli chodzi o ławkę, bowiem brakowało przynajmniej jednego zawodnika kołowego, jednak grająca siódemka to tak naprawdę podstawowy skład drużyny z Wejherowa. Wiedzieliśmy od początku, że łatwo nie będzie – przyjechał do nas zespół z piątego miejsca w tabeli, to mówi samo przez się. To jeden z bardziej niewychodnych dla nas przeciwników, o czym świadczy też pierwszy mecz u nich, w pierwszej rundzie sezonu. Cieszę się, że w drugiej połowie potrafiliśmy odskoczyć o kilka bramek po poprawieniu obrony. Trzeba to sobie powiedzieć: pierwsza połowa była słaba. Zupełnie nie mogliśmy się rozkręcić w ataku i w obronie. Druga część meczu była już zupełnie inna i ten wynik był już bardziej stabilny na naszą korzyść. Wszyscy zawodnicy zaliczyli mecz i cieszy nas przede wszystkim wygrana. Były fragmenty gry, szczególnie w pierwszej połowie i w końcówce meczu, na które można narzekać, ale taką mamy ligę. Te dwadzieścia minut drugiej połowy to pokaz naprawdę dobrej piłki ręcznej z naszej strony. Chcielibyśmy, żeby te dwadzieścia minut przełożyło się na cały mecz wyjazdowy, w którym w sobotę zagramy z Koszalinem. Łatwo na pewno nie będzie, bowiem każdy kto tu przyjeżdża, a tym bardziej gdy my jedziemy do kogoś, to chce z nami wygrać, bo jesteśmy liderami. Szacunek dzisiaj dla zawodników z Wejherowa, bo zagrali naprawdę dobre spotkanie i myślę, że nie przez przypadek są na swoim miejscu w tabeli.

 

Mateusz Stupiński: Zespół z Wejherowa to chyba najcięższy po Żukowie nasz rywal. Wiedzieliśmy, że Tytani przyjadą tutaj powalczyć. Jeśli chodzi o przebieg meczu, to gdy mieliśmy 8-bramkową przewagę, to troszeczkę ją roztrwoniliśmy w końcówce. Mogliśmy wygrać wyżej, ale potrzebujemy więcej takich meczy, jak ten z Wejherowem, ponieważ są one świetnym przygotowaniem do tego najważniejszego meczu w Żukowie. Wygraliśmy z Wejherowem, teraz czeka nas mecz w Koszalinie, który również nie będzie łatwym spotkaniem. Mecze z mocniejszymi rywalami są dla nas istotne. To, co się działo w Gorzowie w poprzednich kolejkach jak na przykład mecz z Bydgoszczą czy Tczewem, to były to mecze do jednej bramki i nic nam nie dawały prócz punktów w tabeli. Wiadomo, że każdy, nawet słaby mecz, jest lepszy niż najlepszy trening, ale z mocnymi drużynami się rozwijamy. Troszeczkę ten wynik z Wejherowem nie odzwierciedla tego jak graliśmy, ale stało się jak się stało. Na zwycięstwo na pewno miała wpływ obrona, która poprawiliśmy w drugiej połowie. W pierwszej za łatwo bramki wpadały. Lepsza gra w obronie skutkuje kilkoma kontrami, co dało przewagę i udało się wygrać. Punktem przełomowym spotkanie była przerwa i rozmowa w szatni. Powiedzieliśmy sobie troszeczkę mocniejszych słów i to poskutkowało, bo nie możemy tak grać w obronie, jak w pierwszej połowie, bo obrona niejednokrotnie jest kluczem do sukcesu. Jeśli chodzi o zagranie z Łukaszem Bartnikiem i Łukaszem Szotem, to wychodzi ot tak, po prostu – umawiamy się i gramy. Musiałem Łukasza (Bartnika) sprowokować troszeczkę do tego, bo przez kilka meczów nie graliśmy takich akcji, a one zazwyczaj są skuteczne. Rywal się wtedy gubi, a my prócz tych wypracowanych akcji, które zagraliśmy w tym spotkaniu mamy też kilka rezerwowych rozwiązań. Decyduje o tym tak naprawdę gracz, który ma okazję rzucić – albo oddaje komuś piłkę, albo rzuca sam. Fajnie to wychodzi.

 

Mateusz Kminikowski: Dobrze mi się dzisiaj grało, obrona współpracowała, każdy sobie pomagał. Myślę, że mecz ogólnie mógł się podobać kibicom, trenerowi, czy pozostałym osobom obecnym w hali. Ogólne wrażenia powinny być pozytywne, chociaż na początku defensywa troszeczkę szwankowała. Na szczęście się rozkręciliśmy i później po wyniku już było widać, że jest nieźle. Czy potrzebujemy meczy na styku? Na pewno tak. Każdy taki wygrany mecz, gdzie gramy bramka za bramkę, buduje zespół. Uczymy się siebie nawzajem, uczymy się, żeby się na siebie nie denerwować, jak coś nie idzie, tylko polepszyć naszą grę. Nerwy nic nie dają, trzeba podejść do sprawy na spokojnie, uspokoić piłkę, przemyśleć atak. Wiadomo, że jak się przegrywa, to włączają się nerwy i dlatego takie mecze są potrzebne. Jeśli chodzi o końcówkę meczu, to głównie wina rozluźnienia. Trener wprowadził zawodników z ławki, jeszcze może trochę niedogrzanych i być może to też tego wina. Każdy chciał jak najszybciej skończyć i z tego mogły wynikać błędy, ale najważniejsze są dwa punkty i z tego powinniśmy się cieszyć.

Udostępnij