Co przyciągnęło Cię do żużla? 

Pojedynki z Zieloną Górą! To jest to, co wywołuje we mnie największe emocje, sprawia, że czuję ten sport. Na innych spotkaniach mogę skupić się na technice czy kalkulacjach dotyczących punktów i miejsca w tabeli. Po tylu latach chodzenia na stadion niewiele meczów jest w stanie rozpalić mnie do czerwoności. Oprócz play-off’ów i spotkań finałowych, to właśnie derby przyprawiają mnie o ciarki. 

Które derby zostały przez Ciebie najlepiej zapamiętane? 

-Być może nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale najlepiej pamiętam mecz z 2009. roku. Była to faza play-off, pierwszy mecz na Stadionie im. Edwarda Jancarza. Przegraliśmy 44-46 i tylko nieliczni z kibiców mieli jeszcze nadzieję na zwycięstwo w spotkaniu rewanżowym. Nie to było jednak najważniejsze. 

Najważniejsze były emocje, których dostarczyło nam to spotkanie. Wiele osób mówiło o nim później wojna„. Tak było, zarówno na torze jak i na trybunach. 

Które momenty tego wydarzenia były według Ciebie decydujące? 

Jak dziś pamiętam widok Holty, który prowadził w jednym z biegów (VII – przyp. Red.) i na ostatnich metrach niemal stanął. Zanotował defekt w najgorszym możliwym momencie… Bardzo wyraźnie było widać nerwowość zawodników – Ruud wyjechał do nie swojego wyścigu, niemal co bieg oglądaliśmy upadki… To poskutkowało coraz większymi – również złymi – emocjami na trybunach. 

I w ten sposób pierwsze w ruch poszły race, bomby dymne, następnie butelki… W połowie meczu goście rzucali już nawet krzesełkami.  Teraz często nie rozumiemy, dlaczego te mecze noszą miana wydarzeń „podwyższonego ryzyka„, wtedy nikt nie miał co do tego wątpliwości. 

Myślisz, że wiele się od tamtej pory zmieniło? 

-Jeśli chodzi o pojedynki z Zieloną Górą? Oczywiście! Jest zdecydowanie spokojniej, bardziej profesjonalnie. Oczywiście pewne przyśpiewki raczej nigdy nie znikną, są taką częścią „stadionowego folkloru„… Ale ta kibicowska „wojna” ogranicza się już raczej tylko do nich. 

Jesteś zadowolony z takiego obrotu spraw? 

-Stare derby miały swoją atmosferę. Były niesamowite i do dziś powtarzam, że jeśli ktoś nie zaznał tego na żywo, nigdy nie zrozumie kibiców. To derby były moim pierwszym kontaktem z żużlem, derby sprawiły, że poczułem niesamowitą więź ze Stalą i to derby już zawsze będą miały szczególną pozycję w moim kalendarzu. 

Trudno jednak ukryć, że nie było to najbezpieczniejsze miejsce dla rodzin z dziećmi. Pojawiało się sporo agresji, w powietrzu czuć było ogromne ciśnienie. Teraz to wszystko jest bardziej przyjazne młodszym kibicom i myślę, że jest to jak najbardziej pozytywna zmiana. Również zawodnicy podchodzą do tego wydarzenia raczej z chłodną głową, przez co widzimy mniej niebezpiecznych sytuacji na torze a więcej walki fair-play. A przecież fair-play też może być zacięte i niesamowicie ciekawe! 

Udostępnij